Czyja wojna?
Nasz Dziennik -
4 kwietnia 2003, Nr 80 (1576)
Polonijny "Dziennik Związkowy" w Chicago opublikował
w wydaniu z 21-23.03.2003 r. artykuł Pata Buchanana o kulisach wojny z Irakiem.
Drukujemy ten interesujący tekst w całości.
"Partia Wojny" ma, czego chciała. Oprócz wojny
dostała coś, o co nigdy nie zabiegała. Wyeksponowano listę jej członków i
stowarzyszeń, podważono motywy działania. W rzadkim w amerykańskim
dziennikarstwie momencie dociekania prawdy Tim Russert spytał bezpośrednio
Richarda Perle'a: "Czy może pan zapewnić Amerykanów, że wojna i usunięcie
Saddama Husajna rzeczywiście ma związek z bezpieczeństwem Stanów
Zjednoczonych i w jaki sposób sprawa ta wiąże się z Izraelem?".
Ujawnienie izraelskich koneksji nie poszło mu w smak. "Partia Wojny"
nie była zachwycona. Nieprzygotowani na konfrontację neokonserwatyści zaczęli
robić to, co leży w ich naturze: wycofali się z politycznego dialogu,
przytaczając w zamian status prześladowanej grupy mniejszości. Myślałby ktoś,
że ludzie, którzy kształtują politykę zagraniczną supermocarstwa, mają
sztywniejszy kręgosłup. Nie w tym przypadku.
Nagonkę rozpoczął wydawca "Wall Street Journal" Max Boot:
"Kiedy buchananiści potrząsają neokonserwatystami, przytaczając takie
nazwiska, jak Wolfowitz i Cohen, to brzmi to tak, jakby naprawdę mówili o 'żydowskich
konserwatystach'" (w podtekście: autor musi być antysemitą). Boot
przyznaje jednak, że żarliwe przywiązanie do Izraela jest "nieodłącznym
elementem neokonserwatyzmu". Twierdzi również, że Strategia Bezpieczeństwa
Narodowego prezydenta Busha brzmi tak, jakby wyjęto ją wprost z magazynu
"Commentary" - biblii neokonserwatystów (uwaga dla nowicjuszy: "Commentary"
jest miesięcznikiem wydawanym przez American Jewish Commitee, z którego Boot
czerpie duchowe natchnienie).
David Brooks z "Weekly Standard" narzeka, że kojarzenie wojny z
Izraelem stało się dla niego piekłem: "Teraz dostaję stały strumień
antysemickich oszczerstw pocztą elektroniczną, faksem i zwykłą pocztą...
Antysemityzm jest żywy i rozwija się dobrze. Zmieniło się tylko tyle, że
jego epicentrum nie jest już związane z prawicą Buchanana, lecz z lewicą
ruchu pokojowego".
Felietonista z "Washington Post" Robert Kagan donosi o własnym czyśćcu
za granicą: "W Londynie... natkniesz się na najwspanialszych
intelektualistów, którzy wyszukanym językiem z melodyjnym oksfordzkim
akcentem wysuwają teorie konspiracji Pata Buchanana o przechwyceniu przez
neokonserwatystów (czytaj: Żydów) amerykańskiej polityki zagranicznej".
Lawrence Kaplan z "New Republic" zarzuca, że nasz mały magazyn
przekształcił się w forum dla tych, którzy twierdzą, że prezydent Bush
podporządkował się... Arielowi Szaronowi i "neokonserwatywnej partii
wojny".
Powołując się na Charlesa Lindbergha oskarża Paula Schroedera, Chrisa
Matthewa, Boba Novaka, Georgie Anne Geyer, Jasona Vesta z "Nation" i
Gary'ego Harta o dawanie do zrozumienia, że członkowie gabinetu Busha, występując
w imieniu Izraela, demonstrują "podwójną lojalność". Kaplan
grzmi: "Prawdziwy problem z takimi roszczeniami, to nie to, że są fałszywe,
lecz to, że działają jak trucizna. Wyciąganie podwójnej lojalności do
wyciszenia krytyki i debat równa się czemuś więcej niż codziennemu
zanieczyszczaniu publicznych rozmów. Jest to niedopuszczanie do takich rozmów.
Jak można odrzucić oskarżenia tkwiące w etniczności? W rzeczywistości
takim zarzutom nie da się zaprzeczyć. Zatem będą tkwić w świadomości słuchaczy".
Co jest grane? Mickey Kaus ("Slate's") odpowiada na to pytanie w
artykule pt. "Lawrence Kaplan Plays the Antisemitic Card" [Lawrence
Kaplan gra kartą antysemicką - wyj. red.]: "Kaplan, Brooks, Boot i Kagan
robią dokładnie to samo, co robi Jessie Jackson przyłapany na wymuszaniu
kontrybucji od bogatej kompanii z listy Fortune 500. Jackson wyciąga kartę
rasową. Neokonserwatyści odpierają krytyki, oczerniając charaktery i podważając
motywy ich autorów. W rzeczywistości oskarżenie o antysemityzm jest
toksyczne. Polega na zniesławianiu i straszeniu przeciwników, cenzurowaniu i
szantażowaniu każdego, kto wysunie zastrzeżenia pod ich adresem, oraz tych,
którzy publikują ich artykuły. Neokonserwatyści utrzymują, że atakujemy
ich dlatego, że są Żydami. To nieprawda. Atakujemy, ponieważ podżegają do
wojny, która zagraża bezpieczeństwu naszego państwa".
Tym razem chłopcy krzyknęli "wilk" o jeden raz za dużo. Kaus zwraca
uwagę, że nawet w "New Republic" Kaplana, pisząc o czterech stołecznych
ośrodkach władzy nawołujących do wojny, profesor Harvardu Stanley Hoffmann
tak określa czwarty ośrodek: "Luźny zbiór przyjaciół Izraela, którzy
wierzą w identyczność interesów żydowskiego państwa i Stanów
Zjednoczonych... Analitycy oceniają politykę zagraniczną na podstawie tego,
czy dana decyzja jest dobra, czy zła dla Izraela. Od powstania Izraela w 1948
roku ta grupa myślicieli nigdy nie cieszyła się większym zaufaniem
Departamentu Stanu, lecz teraz znalazła wygodne przytulisko koło takich
strategów, jak Paul Wolfowitz, Richard Perle i Douglas Feith. Jeśli może o
tym mówić Stanley Hoffmann, to dlaczego nie może Chris Matthew?" - pyta
Kaus, zauważając przy okazji, że Kaplan nie wspomniał o najbardziej obciążającym
argumencie: o powiązaniach neokonserwatystów z Szaronem i partią Likud.
9 lutego na pierwszej stronie "Washington Post" Robert Kaiser zacytował
słowa przedstawiciela amerykańskiego rządu: "Teraz naprawdę rządzą
likudnicy". Kaiser wymienia Perle'a, Wolfowitza i Feitha jako członków
proizraelskiej sieci wewnątrz administracji i dodaje Dawida Wurmsera z
Departamentu Obrony oraz Eliotta Abramsa z Rady Bezpieczeństwa Kraju (Abrams
jest zięciem Normana Podhoretza, emerytowanego redaktora "Commentary"
- magazynu, który od dziesiątek lat oskarża krytyków Izraela o
antysemityzm).
Podkreślając, że Szaron wielokrotnie mówił o swoich specjalnych związkach
z buszystami, Kaiser pisał: "Po raz pierwszy amerykańska administracja i
rząd Likudu prowadzą niemal identyczną politykę. Warto zapytać, jak to się
stało? Podczas gdy bez wątpienia leży to w interesie Szarona, to czy na pewno
Ameryka dobrze na tym wyjdzie?".
Nastąpił czas prawdy. Ameryka stoi na progu podjęcia doniosłej decyzji o
tym, czy rozpocząć serię wojen na Bliskim Wschodzie, które mogą doprowadzić
do starcia cywilizacji, przed czym przestrzegał profesor Harvardu Samuel
Huntington. Wojen, które w naszym pojęciu będą tragedią i katastrofą dla
naszej republiki. Ażeby powstrzymać te wojny i odpowiedzieć na oszczerstwa
neokonserwatystów, prosimy czytelników o zapoznanie się z ich agendą, wyrażoną
ich własnymi słowami. Światło dzienne jest najlepszym środkiem dezynfekującym.
Jak mówił Al Smith: "Nic z tego, co jest antyamerykańskie, nie utrzyma
się w dziennym świetle".
Twierdzimy, że klika polemistów i osób pełniących publiczne stanowiska
zmierza do wciągnięcia naszego kraju w serię wojen nieleżących w interesie
Ameryki. Oskarżamy ich o zmowę z Izraelem w sprawie rozpętania tych wojen i
zniszczenia porozumień z Oslo. Oskarżamy ich o umyślne niszczenie stosunków
USA z każdym arabskim państwem, które buntuje się przeciw Izraelowi lub
popiera prawo Palestyńczyków do własnego państwa. Oskarżamy ich o alienację
przyjaciół i sprzymierzeńców z całego świata islamskiego i zachodniego
przez arogancję, wojowniczość i bezpodstawne zarzuty. Ameryka nigdy nie była
tak izolowana od starych przyjaciół jak teraz. Co gorsza, Bush jest wciągany
w pułapkę zastawioną przez neokonserwatystów. Może nie tylko stracić urząd,
lecz zaprzepaścić lata pokoju wypracowane w wyniku wyrzeczeń dwóch generacji
w czasie zimnej wojny.
Oskarżają nas o antysemityzm, tzn. nienawiść do Żydów na podstawie wiary,
spuścizny i pochodzenia. To błąd. W rzeczywistości ci, którzy rzucają
takie oskarżenia, odczuwają gorące przywiązanie do obcego państwa. To
sprawia, że podporządkowują mu interesy własnego państwa i działają
zgodnie z założeniem, że to, co jest dobre dla Izraela, musi być dobre dla
Ameryki.
Neokonserwatyści
Kim są neokonserwatyści? Pierwsza generacja wywodziła się
spośród byłych liberałów, socjalistów i trockistów, którzy po rewolucji
McGoverna zakotwiczyli w GOP-ie po długim marszu konserwatystów do władzy z
Ronaldem Reaganem w 1980 roku.
Jest bardziej prawdopodobne, że neokonserwatysta to ktoś, kto publikuje
magazyn, a nie np. murarz - pisał wówczas Kevin Phillips. Dziś on lub ona
najczęściej zasiadają w takich instytucjach polityki publicznej, jak American
Enterprise Institute (AEI) czy też jeden z jego klonów, takich jak Center for
Security Policy lub Jewish Institute for National Security Affairs (JINSA).
Prawie nikt nie wywodzi się ze świata biznesu ani z sił zbrojnych, a jedynie
kilku, jeśli w ogóle, wyszło z kampanii Goldwatera. Ich bohaterami są
Woodrow Wilson, FDR (prezydent Franklin Delano Roosevelt - przyp. red.), Harry
Truman, Martin Luther King oraz demokratyczni senatorzy Henry "Scoop"
Jackson i Pat Moynihan.
Zwolennicy interwencji uważają stachanowskie poparcie dla Izraela za punkt
definiujący ich grupę. Wśród luminarzy neokonserwatystów znajdują się
Jeane Kirkpatrick, Bill Bennett, Michael Novak i James Q. Wilson. Publikują
m.in. w "Weekly Standard", "Commentary", "New Republic",
"National Review" i zajmują często redakcyjną stronę "Wall
Street Journal". Choć jest ich stosunkowo niewielu, to zapewnili sobie potężną
siłę, rozciągając kontrolę nad konserwatywnymi fundacjami i pismami oraz
dzięki umiejętności przyssania się do ludzi piastujących wysokie
stanowiska.
Walenie w bęben wojenny
Po zakończeniu zimnej wojny neokonserwatyści szukali nowej
krucjaty. Ich dzień nadszedł 11 września. Rozpalili gniew Ameryki, by popchnąć
ją do wojny przeciw pogardzanym przez siebie wrogom, państwom arabskim i
islamskim, które opierają się amerykańskiej hegemonii i nie lubią Izraela.
Plan "Partii Wojny" był przygotowywany na długo przed 11 września.
Plan ten powstał też długo przed 11 września. Kiedy po pokonaniu talibanu
prezydent Bush szukał nowego frontu w wojnie z terrorem, podano mu gotowy
projekt.
Zanim przedstawimy scenarzystów przyszłych wojen amerykańskich, zwróćmy
uwagę na pospieszną, zsynchronizowaną reakcję neokonserwatystów w
pierwszych dniach po 11 września. Już 12 września Bill Bennett powiedział w
CNN, że "znaleźliśmy się w obliczu wojny między dobrem i złem",
że Kongres musi ogłosić wojnę przeciw "wojującemu islamowi" i że
należy "użyć druzgocącej siły". Jako cele ataku Bennett wymienił:
Liban, Libię, Syrię, Irak, Iran, Chiny. O Afganistanie goszczącym Osamę bin
Ladena nie wspomniał. Skąd Bennett wiedział, które kraje trzeba zniszczyć,
kiedy nie mieliśmy pojęcia, kto nas zaatakował?
Listę celów bez zwłoki przedstawił również "Wall Street Journal",
wzywając do ataku na "obozy terrorystów w Syrii, Sudanie, Libii, Algierii
i w niektórych częściach Egiptu". Zwróćmy uwagę, że żaden z krajów
wymienionych na obu listach nie miał nic wspólnego z atakiem na USA.
15 września, jak pisze Paul Woodward w "Bush at War": "Paul
Wolfowitz przedstawił argumenty za atakiem na Irak zamiast na Afganistan.
Dlaczego Irak? Ponieważ akcja w Afganistanie jest niepewna, podczas gdy Irak
jako kruchy reżim łatwo rozbić w proch, po prostu dlatego - argumentował
Wolfowitz - że jest to rzecz wykonalna".
20 września 40 neokonserwatystów wysłało do Białego Domu list otwarty z
instrukcjami dla prezydenta Busha, jak ma prowadzić wojnę z terroryzmem.
Podpisany m.in. przez Bennetta, Podhoretza, Kirkpatricka, Perle'a, Kristola i
Charlesa Krauthammera list stanowił ultimatum. Prezydenta zawiadomiono, że za
utrzymanie poparcia sygnatariuszy (ludzi kształtujących opinię publiczną w
amerykańskich mediach - przyp. red.) Bush musi zniszczyć Hezbollah, wziąć
odwet na Syrii i Iranie (patrz: Kto następny do
bicia? ), jeśli nie zerwą stosunków z tą organizacją, i utrącić
Saddama. Sygnatariusze
ostrzegli prezydenta: "Niezaatakowanie Iraku zostanie odczytane jako porażka
w wojnie z międzynarodowym terroryzmem...".
Co Hezbollah miała wspólnego z 11 września? Nic! Hezbollah poniżyła Izrael,
zmuszając armię Szarona do opuszczenia Libanu.
Jednym słowem, 9 dni po ataku na Amerykę klika intelektualistów zagroziła
naszemu Commander-in-Chief, że jeśli nie przyjmie ich wojennego planu,
zostanie oskarżony o wystawienie narodu na łaskę i niełaskę terrorystów.
Bush został ostrzeżony. Teraz miał wykorzystać atak na USA do rozpoczęcia
serii wojen przeciw arabskim reżimom. Żaden z nich nie podniósł ręki na
USA, za to wszyscy byli wrogami Izraela. "Bibi" Netanjahu, były
premier Izraela, szalał w amerykańskiej telewizji, wzywając nas do skruszenia
"imperium terroru". Jak się okazało, "imperium" to składało
się z Hamasu, Hezbollahu, Iranu, Iraku i palestyńskiej enklawy. Bez względu
na to, jak dokuczliwe mogą być te reżimy i grupy, chciałbym wiedzieć, co
zrobiły Ameryce?
"Partia Wojny" popycha do wojen, zanim zaczniemy myśleć nad całą
sprawą. Tom Donnelly z Project for the New American Century (PNAC) wzywa do
natychmiastowej inwazji na Irak. "Nie musimy czekać na zgromadzenie u
granic Iraku pół miliona żołnierzy... Większym wyzwaniem będzie okupacja
Iraku po zakończeniu walk..." Słowa Donnelly'ego powtórzył Jonah
Goldberg w "National Review": "Stany Zjednoczone muszą iść na
wojnę z Irakiem, ponieważ trzeba wytoczyć wojnę w tym regionie, a atak na
Irak ma najwięcej sensu...". Goldberg poparł "Doktrynę Ledeena",
zwaną tak od nazwiska jej autora, byłego pracownika Pentagonu Michaela Ledeena.
Doktryna ta brzmi mniej więcej tak: "Co 10 lat Stany Zjednoczone powinny
rzucić o ścianę byle jakim g... państewkiem, żeby wiedziano, kto rządzi"
(Kiedy ambasador Francji w Londynie zapytał, dlaczego mamy ryzykować wybuch
III wojny światowej z powodu "małego g... państewka", myśląc o
Izraelu, magazyn Goldberga nie był wcale rozbawiony.).
Ledeen nie pozwala sobie na frywolne uwagi. W pracy "The War Against the
Terror Master" dokładnie identyfikuje państwa, które Ameryka musi
zniszczyć: "Trzeba rozpocząć od wielkiej trójki terrorystycznych reżimów:
Iranu, Iraku i Syrii. Następnie rozprawiamy się z Arabią Saudyjską. Po usunięciu
tyranów pozostaniemy na miejscu... Musimy dopilnować rozwoju demokratycznej
rewolucji... Stabilizacja nie jest warta amerykańskiej misji, jest konceptem,
który należy odrzucić. Nie chcemy stabilizacji w Iranie, Iraku, Syrii,
Libanie ani Arabii Saudyjskiej. Chcemy zmian. Nie mamy pytań czy, lecz jak wywołać
destabilizację...".
Odrzucając stabilizację, jako rzecz poniżej godności Ameryki, Ledeen
definiuje "historyczną misję Stanów Zjednoczonych": "Naszym
przeznaczeniem jest kreatywna destrukcja, zarówno wewnątrz naszego społeczeństwa,
jak i za granicą. Każdego dnia zrywamy ze starym porządkiem świata, od
biznesu do nauki, literatury, sztuki, architektury, kinematografii, polityki i
praw. Nasi nieprzyjaciele zawsze nienawidzili tego przypływu energii i
kreatywności, który zagraża ich tradycjom i uwypukla ich niezdolność do
dotrzymania nam kroku... Musimy ich zniszczyć, by wypełnić naszą historyczną
misję...".
Dla "Weekly Standard" lista wrogów Ledeena była zbyt ograniczona:
"Nie tylko musimy deklarować wojnę przeciw organizacjom terrorystycznym i
państwom, które dają im schronienie, lecz powinniśmy rozpocząć wojny z każdą
grupą lub rządem podejrzanym o inklinacje do popierania takich grup w przyszłości".
Robert Kagan i William Kristol z podnieceniem mówili o perspektywie Armageddonu:
"Nadchodząca wojna rozszerzy się i obejmie wiele państw... Będzie
przypominać starcie cywilizacji. Zniknięcie z mapy 'umiarkowanych' reżimów
arabskich jest całkiem prawdopodobne". Norman Podhoretz twierdzi wręcz,
że powinniśmy dążyć do wojny między cywilizacjami, ponieważ historia
wyznaczyła Bushowi misję "poprowadzenia walki w IV wojnie światowej -
wojnie przeciw wojującemu islamowi". Podhoretz podpowiadał, że Bush musi
odrzucić "bojaźliwe porady niepoprawnie ostrożnego Colina Powella"
i znaleźć wewnętrzną siłę do narzucenia nowej kultury politycznej na
pokonany świat islamu. "Możemy być zmuszeni do pokonania pięciu, sześciu,
a nawet siedmiu tyranii islamskich, łącznie z Autonomią Palestyńską. Mogę
sobie wyobrazić, że zawierucha wojenna wyłoni nowy rodzaj imperialistycznej
misji Ameryki, mianowicie pilnowania, by nowe rządy w tym regionie były
bardziej podatne na reformy i modernizację niż obecni despoci... Mogę
wyobrazić sobie również ustanowienie amerykańskiego protektoratu nad
saudyjskimi polami naftowymi, kiedy zaczną padać pytania, dlaczego pozwala się
7000 książąt utrzymać nad nami wpływ z powodu ropy..." - pisze
Podhoretz.
Frazę o IV wojnie światowej Podhoretz przypisuje Eliotowi Cohenowi, autorowi
książki o mistrzowskich posunięciach cywilnych przywódców w czasach
wojennych. Wkrótce później widziano Busha z egzemplarzem tej książki.
Na liście celów do zniszczenia przez siły amerykańskie na Bliskim Wschodzie,
wysuniętej przez Podhoretza, Bennetta, Ledeena, Netanyahu i "Wall Street
Journal" znalazły się: Algieria, Libia, Egipt, Sudan, Liban, Syria, Irak,
Arabia Saudyjska, Iran, a także Hezbollah, Hamas, Autonomia Palestyńska i
"wojujący islam".
Kto odniesie korzyści z wojen bez końca w tym regionie, który nie ma dla nas
większego znaczenia poza ropą, którą Arabowie i tak muszą nam sprzedać?
Kto odniesie korzyści ze starcia cywilizacji zachodniej z islamską? Jeden
kraj, jeden lider, jedna partia - Izrael, Szaron, Likud.
I istotnie, Szaron jak echo powtarza słowa swych amerykańskich przyjaciół. W
lutym 2003 r. powiedział delegacji Kongresu USA, że niezwykle ważną rzeczą
jest to, aby po rozbiciu reżimu Saddama Ameryka rozbroiła Iran, Syrię i Libię.
"Jesteśmy bardzo zainteresowani nadaniem kształtu Bliskiemu Wschodowi
zaraz po wojnie z Irakiem. Po wejściu amerykańskich oddziałów do Bagdadu,
Stany Zjednoczone muszą wywrzeć nacisk polityczny, ekonomiczny i dyplomatyczny
na Teheran" - powiedział minister obrony Izraela Szaul Mofaz na spotkaniu
z delegatami Konferencji Głównych Organizacji Amerykańsko-Żydowskich.
Czy neokonserwatyści niepokoją się o to, że wojna z Irakiem może doprowadzić
do upadku zaprzyjaźnionych z nami rządów arabskich? Nic podobnego. Będą się
cieszyć. Richard Perle i były ambasador USA w ONZ Ken Adelman nie widzą żadnego
powodu do zmartwienia, jeśli dojdzie do upadku rządu prezydenta Egiptu Hosni
Mubaraka lub monarchii saudyjskiej. Neokonserwatyści oddadzą amerykańską
krew za bezpieczeństwo Izraela. Pragną pokoju narzuconego na państwa
islamskie z pomocą miecza i śmierci amerykańskich żołnierzy, jeśli okaże
się to konieczne przy zaprowadzaniu pokoju według ich pomysłu.
Redaktor "Washington Times" Arnaud de Borchgrave nazywa to "Busho-Szaro-Doktryną".
"Waszyngtońscy likudnicy - pisze de Borchgrave - kierują amerykańską
polityką bliskowschodnią od dnia, w którym Bush został zaprzysiężony na
prezydenta." Neokonserwatyści pragną amerykańskiego imperium, a szaroniści
hegemonii na Bliskim Wschodzie. Jak widać, ich cele zazębiają się. I chociaż
wmawiają nam, że powodem wojny z Irakiem i wojującym islamem jest 11 września,
to przecież ich plany wojenne powstały znacznie wcześniej.
"Zabezpieczanie królestwa"
Głównym autorem planu jest Richard Perle, wówczas doradca
senatora "Scoopa" Jacksona, którego w 1970 r. przyłapano na rozmowie
o tajnych materiałach z National Security Council z izraelską ambasadą. W książce
"Jews and American Politic", opublikowanej w 1974 r., Stephen D.
Isaacs pisze: "Richard Perle I Morris Amitay dowodzą małą armią żydofilów
na Kapitolu i korzystają z żydowskiej siły na rzecz żydowskich interesów".
W 1983 r. "New York Times" informował, że Perle przyjął poważną
sumę pieniędzy od izraelskiego producenta broni.
W 1996 r. razem z Douglasem Feithem i Dawidem Wurmserem Perle napisał "A
Clean Break: A new Stategy for Securing the Realm". W tym przeznaczonym dla
premiera Netanjahu memorandum nawoływali do odrzucenia porozumień z Oslo,
zawartych z Palestyńczykami przez zgładzonego Icchaaka Rabina oraz do przyjęcia
nowej, agresywnej strategii: "Izrael sam może ukształtować swoje środowisko
strategiczne w kooperacji z Turcją i Jordanią, poprzez osłabienie otoczenia,
a nawet zmniejszenie (terytorium) Syrii. Na początku należy się skupić na
odsunięciu od władzy Saddama Husajna - ważnego dla Izraela 'obiektu'
strategicznego - co pokrzyżuje regionalne ambicje Syrii, której ostatnio rzuciła
wyzwanie Jordania, występując z sugestią o przywróceniu w Iraku dynastii
Haszymidów". Choć wrogiem Izraela jest Syria, to w strategii Perle'a -
Feitha - Wurmsera droga do Damaszku prowadzi przez Bagdad. Plan, w którym
wezwali Izrael do wznowienia akcji prewencyjnych, został narzucony również
Stanom Zjednoczonym.
W 1997 r. w pracy "Strategia dla Izraela" Feith naciskał na ponowną
okupację terenów pozostających pod kontrolą władz palestyńskich, mimo -
jak podkreślił - wysokiej ceny krwi. Wurmser opracował wspólny plan dla
Izraela i Stanów Zjednoczonych, w którym zaleca silne uderzenie w radykalne ośrodki
na Bliskim Wschodzie. "Izrael i Stany Zjednoczone powinny rozszerzyć
konflikt, nie ograniczać się do rozbrojenia, lecz zadać śmiertelny cios reżimom
w Bagdadzie, Damaszku, Trypolisie, Teheranie i Gazie. To nauczyłoby wszystkich,
że podejmowanie walki z USA lub Izraelem jest samobójstwem." Wurmster
zalecał też zaczekanie z realizacją tych planów na kryzys: "Kryzysy mogą
być dogodną okazją" - podpowiadał. Amerykańsko-izraelski plan
Wurmstera został opublikowany 1 stycznia 2001 r., na dziewięć miesięcy przed
11 września.
O klice Perle - Feith - Wurmser pisze Michael Lind: "Radykalna prawica
syjonistyczna, do której należą Perle i Feith, choć stosunkowo niewielka,
zapewniła sobie duże znaczenie w kręgach republikańskich decydentów.
Fenomen lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy to wielu byłych
demokratycznych intelektualistów żydowskich wstąpiło do szerokiej koalicji
Reagana. Podczas gdy wielu z nich publicznie mówi o światowej krucjacie na
rzecz demokracji, to w rzeczywistości jedyną troską tych neokonserwatystów
jest władza i reputacja Izraela".
Dziś Perle jest przewodniczącym Rady Polityki Obronnej, Feith pełni
stanowisko podsekretarza obrony, a Wurmster - specjalnego asystenta
podsekretarza stanu ds. kontroli broni Johna Boltona, który posłusznie kroczy
ścieżką Perle'a - Szarona. Pod koniec lutego izraelski dziennik "Ha'aretz"
informował: "Amerykański podsekretarz stanu John Bolton zapewnił na
spotkaniu z przedstawicielami izraelskiego rządu, że nie ma wątpliwości co
do tego, że Ameryka zaatakuje Irak, po czym rozprawi się z zagrożeniami ze
strony Syrii, Iranu i Korei Północnej".
26 stycznia 1998 r. prezydent Clinton otrzymał list z prośbą, ażeby w przemówieniu
o stanie państwa przedstawił odsunięcie od władzy Saddama Husajna jako
centralny punkt polityki zagranicznej USA. Żądano zapowiedzi, że w razie
niepowodzenia zabiegów dyplomatycznych Ameryka zastosuje siłę. Za spełnienie
tej prośby sygnatariusze obiecywali Clintonowi "pełne poparcie" w
trudnym dla niego momencie. Zobowiązanie to podpisali: Elliott Abrams, Bill
Bennett, John Bolton, Robert Kagan, William Bristol, Richard Perle i Paul
Wolfowitz. Neokonserwatyści mieli w głowach Bagdad na 4 lata przed 11 września.
Doktryna Wolfowitza
W 1992 r. z biura Wolfowitza w Pentagonie ktoś ujawnił
zdumiewający dokument. Barton Gellman z "Washington Post" nazwał to
"tajnym projektem, sporządzonym z intencją podpowiedzenia narodowi, w
jakim kierunku ma zmierzać w nadchodzącym wieku". Wolfowitz wzywa do
"permanentnej obecności militarnej USA na sześciu kontynentach, ażeby
wybić z głowy wszystkim potencjalnym konkurentom aspiracje o większej roli w
skali regionalnej lub globalnej". Zwycięska strategia z okresu zimnej
wojny miała ustąpić ambitnej, nowej strategii "ustanawiania i ochrony
nowego porządku".
Chociaż memo Wolfowitza potępiono i odrzucono w 1992 r., to dziwnym trafem stało
się podstawą amerykańskiej polityki w 33-stronicowej Strategii Bezpieczeństwa
Narodowego wydanej przez Busha 21 września 2001 roku. Reporter "Washington
Post" Tim Reich pisał, że dokument ten zmienia podstawowe zasady
zapobiegawczo-odstraszające, jakimi w polityce kierowali się kolejni
prezydenci od ponad 50 lat.
Profesor Uniwersytetu Bostońskiego Andrew Bacevich pisze, że "zapierająca
oddech fuzja utopizmu z ledwo skrywanym matchpolitic nie brzmi tak, jakby była
produktem trzeźwych, ostentacyjnie konserwatywnych republikanów, lecz jak
wynik mało prawdopodobnej współpracy między Woodrowem Wilsonem i marszałkiem
polowym von Moltkem". W konfrontacji z adwersarzami - deklaruje Strategia -
"w razie potrzeby nie zawahamy się przed akcjami w pojedynkę, uznając
nasze prawo do samoobrony poprzez działania prewencyjne". Dokument
ostrzega wszystkie państwa dążące do rozbudowy sił do rozmiarów stawiających
je w rzędzie rywali Stanów Zjednoczonych, że w ten sposób wystawiają się
na wojnę z Ameryką: "Prezydent nie pozwoli, aby jakiekolwiek państwo usiłowało
dorównać olbrzymiej przewadze USA, jaką uzyskały po upadku Związku
Sowieckiego ponad 10 lat temu... Nasze siły będą na tyle potężne, by zniechęcić
rywali do rozbudowy sił militarnych z nadzieją na przekroczenie lub wyrównanie
sił ze Stanami Zjednoczonymi".
Ameryka musi pogodzić się z tym, że weszła w erę "budowania narodów
na dużą skalę i bez żadnych ustępstw" - poucza Robert Kagan. Pax
Americana, według pomysłu neokonserwatystów, wprowadza nas w okres, który
Harry Elmer Barnes nazwał "permanentną wojną dla permanentnego
pokoju".
Karta monachijska
Kiedy prezydenta Busha ostrzeżono, że będzie oskarżony o
poddanie się w wojnie z terroryzmem, jeśli nie zaatakuje Iraku, powiedziano mu
również, że wywieranie nacisków na Izrael jest niewskazane, ponieważ
neokonserwatyści, którzy z takim powodzeniem szafowali kartą antysemicką,
nie zawahają się przed użyciem tzw. karty monachijskiej. Rok temu, gdy Bush
wezwał Szarona do ustąpienia z Zachodniego Brzegu, Szaron odpalił, że nie
pozwoli, aby ktokolwiek zrobił z Izraelem to, na co Chamberlain pozwolił w
stosunku do Czech. Frank Gaffney z Center for Security Policy natychmiast
pospieszył Szaronowi w sukurs: "Z każdym dniem Waszyngton zdaje się
patrzeć na swego głównego sprzymierzeńca bliskowschodniego jak na zawadę,
tak samo jak Londyn i Paryż postrzegały opór Czechosłowacji wobec oferty
Hitlera, gdy proponował pokój w zamian za czeskie ziemie".
Kiedy były amerykański dowódca NATO gen. Georgie Jouwlan wyraził opinię, że
Stany Zjednoczone mogą być zmuszone do "narzucenia" pokoju Izraelowi
i Palestyńczykom, Gaffney zaatakował: "Wygląda na to, że gotowi są
przeskoczyć sprzedajność Francji i Anglii. Może chcą nam narzucić także
rolę Wehrmachtu Hitlera w przejmowaniu i oddawaniu Jaserowi Arafatowi współczesnych
Sudetów - Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy, a kto wie, może również części
Jerozolimy?".
Podhoretz zgodził się z treścią wypowiedzi Szarona, choć zauważył równocześnie,
że powoływanie się na kartę monachijską nie było posunięciem politycznie
rozważnym. W każdym razie prezydent Bush dostał ostrzeżenie: jeśli będzie
popychać Izrael do wymiany ziemi na pokój, w co wierzył jego ojciec i Icchak
Rabin, to tak samo jak ojciec zostanie okrzyknięty antysemitą i
sprzedawczykiem w stylu monachijskim, zarówno przez Izrael, jak i
neokonserwatystów.
Jeśli Bush nie zaspokoi Szarona, to nie można marzyć o pokoju. Jeśli nie będzie
pokoju na Bliskim Wschodzie, to my również nie możemy liczyć na bezpieczeństwo,
ponieważ terror nigdy się nie skończy. Jak twierdzi większość dyplomatów
i dziennikarzy, którzy odwiedzili ten region, antyamerykanizm jest bezpośrednim
wynikiem naszej tolerancji wobec Izraela, tego, że nie potępiamy izraelskich
ekscesów, nie protestujemy przeciw zagrabianiu palestyńskich ziem i odmawiamy
Palestyńczykom prawa do samostanowienia.
Podsumowanie
Izraelczycy są przyjaciółmi Ameryki. Uznajemy ich prawo do
pokoju i bezpiecznych granic. Powinniśmy im pomóc w zabezpieczeniu ich praw.
Jako naród przyjęliśmy na siebie moralne zobowiązanie ponawiane przez
kolejnych prezydentów - co my, Amerykanie, pragniemy honorować - że nie dopuścimy
do tego, by ludzie, którzy tak wiele ucierpieli, stali się świadkami
zniszczenia ich kraju. Te zobowiązania musimy honorować.
Jednakże interesy USA i Izraela nie zawsze są identyczne. Często kolidują ze
sobą. Kiedy nastąpi taka sytuacja, troska o interesy USA musi przeważyć. Co
więcej, nie postrzegamy reżimu Szarona jako "najlepszego przyjaciela
Ameryki". Począwszy od Ben Guriona, reżim izraelski postępuje jak Dr
Jekyll i Mr Hyde. W latach pięćdziesiątych agenci Mosadu wysadzili w
powietrze amerykańskie instalacje w Egipcie, by zrzucić winę na Kair,
zniszczyć stosunki Waszyngtonu z rządem Nasera. W czasie tzw. wojny sześciodniowej
Izraelczycy zaatakowali USS Libertyn, zabijając 34 i raniąc 171 amerykańskich
marynarzy. Strzelano do łodzi ratunkowych. W sprawie tej masakry nie podjęto
nawet dochodzeń. Nikt nie został ukarany.
Choć podarowaliśmy Izraelowi w przeliczeniu na głowę każdego mieszkańca 20
tys. dolarów, to państwo to kontynuuje budowę żydowskich osiedli na palestyńskich
ziemiach, co jest przyczyną palestyńskich powstań. Likud splamił nasze dobre
imię w błocie i krwi Ramallah, zlekceważył wezwania Busha do ograniczenia
akcji militarnych wobec okupowanej ludności, sprzedawał amerykańską
technologię militarną Chinom, w tym rakiety Patriot i Phoenix oraz myśliwce
Lavi (zbudowane w oparciu o technologię F-16). Jedynie bezpośrednia
interwencja USA zablokowała Izrael przed sprzedażą amerykańskiego systemu
rakietowego AWACS.
Izrael przekupił Jonatana Pollarda do wykradzenia naszych tajemnic państwowych
i odmawia zwrotu tych dokumentów, na podstawie czego można by ustalić, czy część
z nich nie trafiła również do Moskwy.
Kiedy Clinton w Wye Plantation usiłował doprowadzić do zawarcia porozumienia
między Izraelem i Arafatem, "Bibi" Netanjahu zażądał w zamian
zgody na wypuszczenie na wolność Pollarda, by wywieźć tego zdradzieckiego węża
do Izraela jako bohatera narodowego. Czy Brytyjczycy, nasi najbliżsi
sprzymierzeńcy, zachowują się w taki sam sposób?
Choć wielokrotnie podkreślaliśmy podziw dla tego, co zrobił prezydent Bush,
to stwierdzamy, że nie zasłuży na reelekcję, jeśli nie odrzuci agendy
neokonserwatystów o niekończących się wojnach przeciw światu islamskiemu,
co służy wyłącznie państwu innemu niż to, w którym wybrano go na
prezydenta.
Pat Buchanan jest byłym doradcą trzech prezydentów USA i trzykrotnym kandydatem na prezydenta. Założyciel - panelista czterech telewizyjnych programów politycznych. Obecnie gospodarz programu MSNBC "Buchanan and Press". Często występuje w "The McLaughlin Group". Autor wielu artykułów i sześciu książek, w tym ostatniego bestselleru "The Death of the West". Stale pisze dla "The American Conservative".
Pat Buchanan, "Dziennik Związkowy" w Chicago, 2003-03-21