Operacja "Wisła"
dr. Wiktor Poliszczuk
"Gorzka prawda – cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa" - 2006
/fragmenty/
l. ZE ŚREDNIOWIECZA W XX WIEK
(...) W styczniu 1946 roku Oddział Operacyjny Sztabu Generalnego WP opracował dokument pt. "Rozważania o walce z bandytyzmem". We wstępie autorzy elaboratu wskazywali, iż powiązania UPA z ludnością ukraińską są główną przyczyną trwałości oraz dobrej konspiracji jej sotni i kureni. W tej sytuacji jedyną alternatywą zupełnego pozbycia się UPA z Polski jest pozbawienie jej bazy oparcia. W taki sposób rodziła się strona techniczno-skutkowa operacji noszącej kryptonim "Wisła", którą po wielu wahaniach (i zahamowaniach) zaczęto realizować stanowczo po przypadkowej śmierci gen. broni Karola Świerczewskiego. Piszą autorzy "Drogi donikąd": "Przewlekłe, uciążliwe, a stosunkowo mało efektywne walki prowadzone przez UPA w latach 1945-1946 nie przyniosły rozstrzygnięcia. Rozbijane po kilkakroć sotnie odradzały się ponownie, znajdując pomoc i opiekę we wsiach u mieszkańców należących do OUN. Terrorystyczne grupy banderowskie, zgodnie z dyrektywą Krajowego Prowodu OUN, unikały otwartych starć z oddziałami wojska; z reguły przeprowadzały działania zaczepne z zasadzek. W takiej właśnie zasadzce zorganizowanej przez sotnie "Hrynia" i "Stacha" w rejonie Jabłonek, na drodze z Baligrodu do Cisny, poległ 28 marca 1947 r. gen. broni Karol Świerczewski... Śmierć gen. Świerczewskiego wstrząsnęła polską opinią publiczną". Ta właśnie śmierć stała się bezpośrednim impulsem (a nie pretekstem, jak to dziś głoszą Ukrainerzy) do podjęcia trudnej i bolesnej decyzji - przesiedlenia ludności ukraińskiej i łemkowskiej na zachodnie oraz północne obszary Polski. Istniało przekonanie, że tylko przez zlikwidowanie bazy społecznej można było przyspieszyć likwidację UPA. "nie żałuje się róż, gdy płoną lasy" wołał Marian Kałuski z dalekiej Australii. Jacek E. Wilczur zaś, w szkicu "Akcja 'Wisła' - hańba czy ocalenie?" ("Słowo-Dziennik Katolicki" 28 VI 1993), dodaje: ,,Akcja "Wisła" została zaplanowana i zrealizowana nie w interesie komunistów polskich - grupy bardzo nielicznej w Polsce - lecz w interesie narodu i państwa polskiego. Bezwzględna większość kadry wyższych dowódców realizującej akcję "Wista" stanowili nie komuniści, ale przedwojenni oficerowie zawodowi służący w Wojsku Polskim nie ideologii komunizmu, lecz narodowi i państwu polskiemu, żołnierze, którzy gwiazdki oficerskie otrzymali przed wrześniem 1939 r. i w czasie polskiej wojny obronnej". Rząd RP 24 kwietnia 1947 roku podjął w omawianej sprawie uchwałę, która głosiła: ,,... W związku z koniecznością dalszej normalizacji stosunków w Polsce dojrzała całkowicie sprawa zlikwidowania działalności band UPA, Celem wykonania tego zadania Prezydium Rady Ministrów uchwala:
I. Minister obrony narodowej w porozumieniu z ministrem bezpieczeństwa publicznego wydzieli odpowiednią liczbę jednostek wojskowych w celu przeprowadzenia akcji oczyszczenia zagrożonego terenu i likwidacji band UPA.
II. Minister obrony narodowej w porozumieniu z ministrem bezpieczeństwa publicznego mianuje dowódcę, który obejmie kierownictwo całej akcji i jako Pełnomocnik Rządu władny będzie wydawać zarządzenia związane z oczyszczeniem terenu.
III. Państwowy Urząd Repatriacyjny przeprowadzi akcję przesiedleńczą ludności ukraińskiej i ludności zamieszkałej na terenach, gdzie działalność band UPA może zagrażać ich życiu i mieniu.
IV. Minister administracji publicznej wyda zarządzenia władzom administracyjnym I i II instancji, aby ściśle współdziałały w tej akcji w myśl wskazówek Pełnomocnika Rządu.
V. Minister komunikacji wydzieli niezbędną liczbę wagonów i parowozów do przesiedlenia ludności na Ziemie Odzyskane według planu Pełnomocnika Rządu.
VI. Minister poczt i telegrafów wyda zarządzenie podwładnym organom w rejonie objętym akcją poczynienia wszelkich ułatwień w zapewnieniu łączności w myśl wskazówek Pełnomocnika Rządu.
VII. Minister skarbu otworzy kredyt na pokrycie kosztów akcji w wysokości do 65 000 000 - w tym 35 000 000 - na miesiąc maj..."
W taki sposób drogą militarną i administracyjną likwidowano agresora, który najechał nasz kraj w 1944 roku i miał zamiar tu pozostać. ,,Gdyby nie było akcji "Wisła", to UPA działałaby w Krainie Kierzońskiej jeszcze dziesięć lat" - czytamy w 16 tomie "Litopysu UPA". Ponura perspektywa, która przyznaje rację operacji o kryptonimie "Wisła". Dziesięć lat terroru i zbrodni oraz możliwość oderwania od RP jej prowincji południowo-wschodnich! Jaki rząd, jakie państwo chciałoby ten stan rzeczy tolerować?! Wszystko to sprawiła rozbójnicza działalność UPA! Gdyby jej nie było, nie byłoby nigdy operacji "Wisła" - i to należy sobie uświadomić raz na zawsze i zaprzestać kłamstw na ten temat! Cytowany już Jacek E. Wilczur pisze: ,,Akcja 'Wisła' oznaczała koniec działań wojennych na dużą skalę, jednakże walki poszczególnych grup z Wojskiem Polskim... trwały do 3 września 1949 r., kiedy to oddziały nacjonalistów ukraińskich na rozkaz dowództwa zostały rozwiązane. Nie stało się to w wyniku dobrej woli dowództwa UPA, ale z powodu strat, jakie te oddziały poniosły do końca 1946 r., a zwłaszcza w 1948 r...." I dalej: ,,Akcja polityczno-militarna "Wisła" pociągnęła za sobą z pewnością ogromną krzywdę cywilnej ludności ukraińskiej i łemkowskiej, krzywdę w sumie bardzo trudną, o ile w ogóle możliwą do naprawienia. Z tym, że winnymi tej krzywdy byli nie Polacy ani ówczesne władze polskie, ani Wojsko Polskie. Rzeczywistymi sprawcami akcji "Wisła" byli: kierownictwo Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz dowódcy jej ramienia zbrojnego - UPA. Oni to, chcąc oderwać od polskiego obszaru państwowego dużą część terytorium, przez stosowanie barbarzyńskich, nieludzkich metod prowadzenia walk oraz dokonywanie zbrodni ludobójstwa, sprowokowali tę akcję". Tu i w tym miejscu należy podkreślać rebeliancki charakter UPA. Formację tę tworzyli obywatele RP i działała ona wyłącznie na obszarze II i III Rzeczypospolitej. Tym samym sprawa UPA, to kwestia wewnętrzna Państwa Polskiego i tak należy ją widzieć. Nie wyrzekli się tego obywatelstwa upowcy, ani żołnierze SS "Galizien", gdy powstał projekt przekazania ich przez zachodnich aliantów władzom ZSRR. Nie zostali wydani - tylko dlatego, iż byli obywatelami Najjaśniejszej Rzeczypospolitej! Walka z antypaństwową rebelią rozpoczęła się dwutorowo: zbrojnie i sposobem cywilnym, przez przesiedlenie. Przesiedlenie to odbywało się na ogół spokojnie, ale nie wszędzie i nie zawsze. "Ludność ukraińska różnie reagowała na przesiedlenie - pisze Genowefa Łukasiewicz w swoim znakomitym szkicu o operacji "Wisła" ("Dzieje Najnowsze" nr 4 (1974). - Byli tacy, którzy z ulgą opuszczali tereny ustawicznych walk, u innych przywiązanie do własnego gospodarstwa było silniejsze niż strach, niektórzy wreszcie chcieli pozostać ze względu na kontakt z UPA". Autorka dostrzega, że nie cała ludność ukraińska współpracowała z UPA. Zwraca na to uwagę także ulotka kolportowana w czasie trwania operacji: "Ludność ukraińska nie zawsze dobrowolnie, często pod terrorem współpracowała z bandami. W ten sposób wsie ukraińskie stały się naturalnymi bazami dla szerzących mord i pożogę bandytów. Taki stan dłużej trwać nie może... Ci, którzy nie podporządkują się temu zarządzeniu i zostaną w okolicach objętych akcją przesiedleńczą, będą traktowani jak bandy UPA". Bo też trudno było czasami odróżnić upowca od zwykłego chłopa. Zwracał na to uwagę "Poradnik terenowy żołnierza": "Bandyta nie różni się na ogół niczym od każdego spotkanego człowieka... Jeśli znajdziesz się w czasie działań w miejscowości zamieszkałej, nie przyjmuj poczęstunków, nie wdawaj się w rozmowy... bandyci mogą znajdować się wszędzie... Sprawdź dokładnie każde miejsce, które może nasuwać podejrzenie". Dlatego tak ciężka była walka z UPA i współdziałającą z nią cywilną siatką OUN. Podkreśla to znów "Meldunek bojowy nr 0019 z 18 maja 1947 roku: "Praca nad wyłanianiem ludności współpracującej z bandą UPA jest bardzo ciężka i wymaga dłuższego czasu. Są częste wypadki, że po zakończeniu akcji przesiedleńczej we wsi trzeba na nowo wracać, aby dodatkowo wysiedlić rodziny, na które w międzyczasie otrzymano materiał zupełnie nowy, obciążający. Otrzymane wykazy... rodzin zakwalifikowanych do przesiedlenia w wielu wypadkach są bezpodstawne i niezgodne z rzeczywistością, sporządzone bez głębszego rozpracowania. Skutek jest ten, że trzeba zbierać materiał zupełnie nowy i wysiedlać rodziny, których na wykazach w ogóle nie było". Dochodziły do tego jeszcze "psychologiczne" prowokacje antypolskie. "We wsi Berezka Ukraińska - głosi "Meldunek za dzień 20. V. 1947 roku" 11 pp - usypali dwie mogiły, z których jedna symbolizowała prześladowanie Ukraińców (czyli zwalczanie banderowskiego terroryzmu - E. P.), druga Polskę złożoną do grobu... W mieszkaniach i miejscach publicznych są... kopce z zakopanymi kajdanami i godłem Państwa Polskiego (symbol wyzwolenia się z polskich kajdan)". "Na ogół cała ludność na terytorium działań UPA... solidaryzowała się z działaniami UPA i w ogóle z podziemiem zbrojnym i popierała je. Takich, którzy aktywnie pomagali, było na pewno dobrych kilka tysięcy". Zdanie to napisał Jewhen Sztendera, dowódca odcinka taktycznego "Danyłiw" i umieścił w monachijskiej "Suczasnosti" (nr 1-2, lato 1985. Zeszyt w języku polskim). W skład redakcji jego wchodził m.in. Piotr Naimski, nazwisko zbieżne z b. szefem polskiego UOP-u. Jeżeli nie jest to jakaś lekkoduszność, to na pewno skandal, albo coś jeszcze gorszego! Projekt organizacji Grupy Operacyjnej (GO) ,,Wista" (z 16 IV 1947) przewidywał: "W I fazie skoncentrować gros sił i środków na całkowitą ewakuację rejonu Sanoka, obramowując tę akcję równoczesną ewakuacją rejonów przyległych od zachodu i północy; W drugiej fazie zaproponować ewakuację rejonu Przemyśl - Lubaczów i rejonu zawartego między Wisłokiem a Nowym Sączem". Operację miało przeprowadzić pięć dywizji piechoty (3, 6,7,8 i 9) każda w składzie trzech pułków piechoty, 12 pułk piechoty, jedna dywizja KBW (trzy brygady) oraz pułk saperów i pułk samochodowy. Cały obszar działania został podzielony na cztery obszary operacyjne: "S" (Sanok), "R" (Rzeszów), "L" (Lublin), i "G" (Gorlice). Przewidywano wysiedlenie z tego obszaru 90 tys. osób, jednak w trakcie realizacji operacji okazało się, że trzeba wysiedlić 50 tysięcy więcej. Zarządzenie Państwowej Komisji Bezpieczeństwa z 17 kwietnia 1947 roku brzmiało: ,,Ewakuacją będą objęte odcienie narodowości ukraińskiej, jak również te mieszane rodziny polsko-ukraińskie, które współpracowały z UPA". Władze uznały, że jest to niezbędne, dlatego w ulotce "Do miejscowej ludności", przekonywały: ,,Ludność ukraińska musi zrozumieć, że przesiedlenie jest skutkiem działania band UPA. Jest to zarządzenie dotkliwe, ale konieczne, które zapewni przesiedlonej ludności spokojne życie na nowych osadach przygotowanych przez rząd na innych terenach Rzeczypospolitej". "Ludność miejscowa przesiedlona na Ziemie Odzyskane - czytamy znów w "wytycznych" dla żołnierzy prowadzących prace uświadamiające wśród ludności - będzie szczęśliwsza niż dotąd była i poprowadzi tam normalne życie i będzie oddychać pełną swobodą i wolnością". Może nie wszystko spełniło się z tych obietnic "swobody i wolności" (nie miał jej także naród polski), ale na pewno dla Łemków operacja "Wisła" stanowiła wielki awans cywilizacyjny! Przesiedleń dokonywał Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR) a wojsko przesiedleńców ochraniało. PUR był odpowiedzialny za transport, wyżywienie i opiekę sanitarną. Tak troszczyli się Polacy. Polacy, choć tyle wycierpieli od banderowców, potrafili wówczas oddzielać "ziarno od plewy", prawdę od fałszu i nie żądali zbiorowej odpowiedzialności za winy upowskich kamratów, w ogóle byli pobłażliwi. "Ludność polska zżyła się z Ukraińcami - czytamy w meldunku nr 14 za okres 27 IV - 10 V 1947 r. - Pozostawiona na miejscu prosi o zwolnienie od ewakuacji mieszańców i Ukraińców, o których wiadomo, że pracowali z bandami, a często byli nawet w bandach. Ludność polska w wielu wypadkach żegna z płaczem i szlochem odjeżdżające rodziny ukraińskie i mieszane". Przesiedleń, powtórzmy, dokonywał PUR i do niego należała troska o przesiedleńców. Troska ta wyrażała się przykładowo na jedną osobę: "Na punkcie Olszanica: l kg chleba (ostatni transport z 3 maja otrzymał po 2 kg), pół śledzia, 1/8 puszki konserwy... Na pozostałych punktach przesiedleni otrzymują w chwili załadowania do pociągu po 2 kg chleba oraz kilkadziesiąt gramów śledzia lub konserwy. Przed załadowaniem do transportu przesiedleni żywią się we własnym zakresie. Zależnie od zaradności komendanta wyżywienie to jest lepiej lub gorzej zorganizowane (np. na punkcie Kulaszne indywidualny wypiek chleba, a na punkcie Olszanica zbiorowe gotowanie zupy". (Sprawozdanie z akcji inspekcyjnej punktów załadowania w czasie od 28 IV do 3 V 1947). Nie było gwałtów ze strony polskiej, a jak należało traktować przesiedleńców, pouczał "Rozkaz nr 007" (z 11 V 1947) dowódcy GO "Wisła": ,, Jeszcze raz pouczyć wszystkich podwładnych oficerów, podoficerów i szeregowców, że przesiedlani są obywatelami polskimi i muszą być należycie traktowani i muszą oni mieć możność zabrania ze sobą wszystkiego, co im jest potrzebne... traktowanie musi być jak najbardziej ludzkie i życzliwe... kolumna bez żywności i furażu odejść nie może. Po raz ostatni ostrzegam dowódców pułków i oficerów polityczno-wychowawczych przed bezmyślnym, pośpiesznym wysiedlaniem (bez wyboru i uzasadnienia - aby prędzej i jak najszybciej wysiedlić!) - w razie powtórzenia się takich faktów wyciągnę konsekwencje". Przesiedleńców kierowano do stacji kolejowej w Lublinie i innych większych miast, stąd transportami wysyłano do Szczecinka i Olsztyna, skąd poszczególne transporty wysyłano do miast powiatowych a następnie do poszczególnych wsi. Ze stacji w Szczecinku wysyłano przesiedleńców do woj. szczecińskiego oraz gdańskiego, zaś ze stacji w Olsztynie na teren woj. olsztyńskiego. W maju 1947 roku ustanowiono jeszcze dwa dodatkowe punkty rozdzielcze w Poznaniu i we Wrocławiu. Wszystko odbywało się w miarę sprawnie a zachowanie żołnierzy pilnujących "akcji" nie budziło zastrzeżeń. Podnosił to "Meldunek nr 14 za okres 27 IV - 10 V 47": "Biorąc pod uwagę charakter dotychczasowej akcji (wysiedleńczej), gdzie na każdym kroku żołnierz ma ogromne możliwości robienia nadużyć czy popełniania grabieży, należy stwierdzić, że ilość wykroczeń tego rodzaju jest stosunkowo niewielka". Mówi się więc o "wykroczeniu", które wykryte podlegało karze. Te słowa zadają kłam E. Misile, B. Osadczukowi i im podobnym, że jakoby wojsko polskie w sposób legalny dopuszczało się "barbarzyńskich ekscesów" a nawet zbrodni. Wiemy do czego to zmierza. Te kłamstwa mają splugawić honor polskiego żołnierza i pohańbić polski mundur. Jeżeli ktoś myśli inaczej, to jest albo płatnym agentem ukraińskich nacjonalistów, albo człowiekiem zupełnie pozbawionym wyobraźni politycznej - lub wręcz głupcem! Czas najwyższy położyć temu kres! Dowódca GO "Wisła" gen. Stefan Mossor, dnia 30 września 1947 roku pisał do kancelarii cywilnej prezydenta RP, że "mimo zrozumiałego niechętnego nastawienia do wysiedlonej ludności, która współpracowała ściśle z bandami UPA, wojsko zachowywało się poprawnie" a ,,ludność widząc, że wojsko bierze udział w akcji wysiedleńczej - czytamy znów w sprawozdaniu z przebiegu akcji (26 IV - 9 V 1947) obchodzi się z nią łagodnie i humanitarnie, że spieszy jej z jak najwydatniejszą pomocą, zmieniła swój wrogi stosunek do wojska... na stacjach załadowczych ludność wysiedlona dziękowała wojsku za okazaną jej pomoc i dobre traktowanie". Wdzięczność przesiedleńców okazana wojsku była jeszcze większa, gdy znaleźli się oni na miejscu swojego przeznaczenia. W zamian za bieszczadzkie gliniano-drewniane chałupy ludność ukraińsko-ruska otrzymywała solidne poniemieckie domy oraz gospodarstwa rolne wielohektarowe, a wreszcie bezzwrotną pożyczkę pieniężną na zagospodarowanie się. Spotkali się oni z życzliwością władz. W woj. olsztyńskim zobowiązywała do tego instrukcja wojewody z 30 kwietnia 1947 roku doręczona wszystkim starostom. "Do przybyłych wysiedleńców - czytamy w niej - władze powiatowe winny odnosić się życzliwe. Wskazanym jest, by władze powiatowe przy udziale przedstawicieli partii politycznych i organizacji społecznych przyjęły każdy transport zapoznając przesiedleńców z warunkami miejscowymi podając cel ich przybycia". Celem tym miało być spokojne i lepsze życie. Ta perspektywa, jak też pragnienie zażycia spokoju, przeważyły i spowodowały, iż coraz więcej ludzi opuszczało swoje nędzne chatki i mało urodzajne pola. Spowodowały to także listy otrzymywane od tych przesiedleńców, którzy już się zagospodarowali na nowym miejscu. Listy te były pełne zachęty a opisane nowe domy i w ogóle gospodarstwa, olśniewały bieszczadzkich nędzarzy, którzy teraz dopiero nabierali prawdziwej chęci do wyjazdu. Tymczasem na tych chętnych czyhała banderowska śmierć. UPA napadała na transporty ludności, mordowała członków komisji przesiedleńczej i ochraniających transporty żołnierzy. Przesiedleńcy, gdy tylko opuścili swoje sadyby, mogli prawie natychmiast ujrzeć je w płomieniach. Zaraz bowiem po ich odejściu wpadali do opuszczonych wsi upowcy i wszystko puszczali z dymem. Tak było wszędzie, we wszystkich powiatach, które objęła swoim zasięgiem operacja "Wisła": Lesko, Sanok, Przemyśl, Krosno, Jasło, Gorlice, Jarosław, Nowy Sącz, Nowy Targ, Hrubieszów i Tomaszów Lubelski. Od 4 maja 1947 roku systematycznie zaczynały napływać na Ziemie Zachodnie i Północne transporty z przesiedleńcami. Poszczególne rodziny wiejskie, które miały inwentarz żywy otrzymały gospodarstwa 10-20 ha. Część przesiedleńców kierowano do Państwowych Nieruchomości Ziemskich, zaś specjalistów i robotników rolnych, leśnych, drogowych, tartacznych, cegielnianych itp. do prac w odpowiednich zawodach. Badacz tej kwestii A. Kwilecki w książce pt. Łemkowie. Zagadnienie migracji i asymilacji (Warszawa 1974) pisze: ,,Stopniowe przyzwyczajanie się do zmienionego środowiska społecznego i do nowego otoczenia ludzkiego, wchodzenie w nowe układy międzyludzkie i dostosowanie się do nich, czynienie ustępstw na rzecz zgody społecznej dla wyrobienia sobie pozycji społecznej". Nie było to łatwe; niełatwo też było przesiedleńcom nauczyć się nowoczesnego gospodarowania. Oto wypowiedź polskiego osadnika zawarta w książce innego badacza K. Pudły (Łemkowie. Proces wrastania w środowisko Dolnego Śląska 1947-1985, Wrocław 1987): "Można było umrzeć ze śmiechu, jak zwozili oni zboże i ziemniaki... Ich żniwa i omłoty to tak wyglądały, że kina nie trzeba było, by się nadziwić i naśmiać". Ale przesiedleńcy szybko się uczyli i wielu z nich wkrótce stało się gospodarzami godnymi podziwu. Pierwotna wersja planu operacyjnego ,,Wisła" wymagała wielu poprawek, 10 czerwca 1947 roku odbyła się w Belwederze konferencja z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Ziem Odzyskanych, Zdrowia, Aprowizacji, Odbudowy oraz Administracji Publicznej, a także Zarządu Centralnego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Już z tego widać, że władze do sprawy przesiedlenia podeszły nadzwyczaj poważnie. Z pomocą przesiedleńcom pospieszyły różne organizacje polskie, w tym Polski Czerwony Krzyż i Związek Samopomocy Chłopskiej, który tworzył specjalne brygady remontowe. Państwo znów zorganizowało żywnościowe przydziały kartkowe oraz przydzieliło dodatkowe fundusze jako doraźną pomoc na zagospodarowanie się. W czasie przewidzianym na działanie GO ,,Wisła" zdołano przesiedlić 123 500 osób, a należało przemieścić jeszcze kilkanaście tysięcy. Ogółem w czasie realizacji operacji "Wisła" (od 29 kwietnia do 12 sierpnia 1947) przesiedlono na północne i zachodnie tereny Polski 95 846 osób narodowości ukraińskiej z woj. rzeszowskiego i 44 728 osób z woj. lubelskiego, razem - 140 574 osoby. Przesiedlenie dotknęło także Łemków, których tak jeszcze niedawno wielu Polaków ratowało przed wywózką do ZSRR. Była w tym także częściowa wina samych Łemków. "Spojrzenie na problem łemkowski z dystansu może sugerować - zauważa A. Bata - że popełniono szereg błędów podczas akcji repatriacyjnej (oraz w czasie operacji "Wisła" - E. P.). Pamiętać należy jednak, iż sytuacja była ogromnie skomplikowana. W obliczu bandyckich napadów UPA, wrogiej działalności propagandowej i prób wciągnięcia Łemków w szeregi nacjonalistów, a także wobec istnienia upowskiej sotni łemkowskiej (podkr. - E. P.), podejmowano decyzje obliczone na szybkie doprowadzenie do wygaśnięcia walk. Trudno było ustalić z całą pewnością, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Gdyby nie działalność UPA, sprawa łemkowska byłaby na pewno rozważona w spokoju, bez zbytniego pośpiechu i bez pochopnych kroków". Łemkowie się bronili, po raz drugi odwołali się do władz polskich a także zaalarmowali swoich ziomków za granicą. Amerykańska Liga Rusinów i Karpato-Rusinów wręczyła w tej sprawie memorandum Józefowi Winiewiczowi - ambasadorowi polskiemu w USA. Nie dało to niczego. O ważnych sprawach dowiadujemy się o przesiedleniach z kart "Drogi donikąd": "Na podstawie przeprowadzonych przez oficerów GO "Wisła" (mjr Mikołaj Bunda - oficer operacyjny i ppor. Zygmunt Jonkun - oficer śledczy - E. P.) badań (w dniach 9-21 lipca 1947 -E. P.) warunków byłych przesiedlonych stwierdzono, że około 60-70% ludności bardzo szybko zaaklimatyzowało się w nowych warunkach i energicznie przystąpiło do pracy nad urządzaniem nowych miejsc pracy. Około 10% stanowili ludzie, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy od państwa i władz miejscowych, samotni starcy obojga płci, kalecy itp. Wreszcie 20% stanowili malkontenci, traktujący tymczasowo warunki, w jakich się znaleźli..." To na tych ostatnich najbardziej liczyła coraz bardziej osamotniona OUN i konająca UPA. To ich dotyczyło polecenie Krajowego Prowodu skierowane do swoich ogniw terenowych nakazujące utrzymywanie łączności z przesiedloną ludnością. "Ustalić znaki rozpoznawcze z uświadomionymi wieśniakami, którzy wyjeżdżają - czytamy tam - aby w ten sposób można nawiązać z nimi przynajmniej listowny, a może nawet osobisty kontakt. Należy więc wziąć nazwiska takich ludzi (lub kogoś z ich rodziny), ustalić z nimi hasła i znaki porozumiewawcze oraz omówić sposób nawiązania kontaktu (najlepiej, jeżeli umieści on w umówionym czasopiśmie, że jakoby poszukuje kogoś z rodziny i w ten sposób poda adres, na który będzie można wysłać wiadomość). My już będziemy pilnowali takich ogłoszeń i wykorzystamy je zgodnie z potrzebami. Ta sprawa jest ściśle tajna i należy realizować ją z zachowaniem jak najdalej posuniętej ostrożności w myśl wszelkich zasad konspiracji. Wszystkie dane w tej sprawie wysyłać najpewniejszą drogą (najlepiej przekazywać ustnie) do nadrejonowych prowidnyków, a ten przekaże dalej..." Przesiedleńcy tymczasem przeżywali oszołomienie, zupełnie nie spodziewali się, że taka spotka ich "kara". "Trudno dziś uwierzyć - pisze jeden z przesiedleńców, obecnie mieszkaniec Kaławy koło Międzyrzecza Wlkp. - ale byli pośród nas tacy, co niszczyli elektryczność (w otrzymanych domach) i zapalali przywiezione z sobą naftowe lampy. Elektryczność ich przerażała. Niektórzy znów zrywali podłogi w domach, nosili glinę, mieszali ją z plewami lub sieczką i ubijali klepisko. Podłoga wydała się im być nazbyt pańska. To był prawdziwy szok, ten przeskok z bieszczadzkiego średniowiecza w poniemiecki dwudziesty wiek. Szczęściem najwyższym znów byt kierat poruszany za pomocą koni, każdy kto go miał, obnosił się z tym po sąsiadach dumnie niby paw..." ,,Mówią dziś o odszkodowaniach za mienie pozostawione w górach, ja bym tej kwestii nie tykał, bo może się zdarzyć, że to nie nam państwo, lecz my państwu będziemy płacić odszkodowanie za dobro, jakim nas obdarzyło ono zabierając z tej mizeroty łemkowskiej w inny, bogatszy świat" - przestrzega znów inny przesiedleniec, mieszkający w Starym Łomie woj. legnickie.
(...)
2. KONIEC BANDEROWSKIEGO CHORAŁU
Wojskowa strona operacji "Wisła" polegała na skutecznym zwalczaniu UPA. Walka z nią trwała równolegle z przesiedleniami. W pierwszej fazie operacji, która chyba zaskoczyła UPA swoim impetem, jej oddziały rozproszyły się i nie podejmowały żadnych działań zaczepnych. Zresztą takie działania UPA podejmowała zawsze rzadko, chyba, że była pewna powodzenia, np. w napadzie na konwój rannych lub chorych żołnierzy odwożonych do szpitala. Po dokonaniu rugów, gdy UPA utraciła podstawowe oparcie oraz niezbędne kontakty, rozproszone czoty (plutony) zaczęty łączyć się w sotnie i kurenie. Największe straty poniosła UPA na początku operacji "Wisła" w woj. rzeszowskim oraz w powiatach tomaszowskim i hrubieszowskim; następnie przyszedł na nią kres także w Lubelskiem. UPA konała, być może nawet wbrew NKWD, która w aspekcie antypolskim ją wspierała. Zwrócił na to uwagę wojewoda lubelski Sidor w swoim liście do Prezydium Krajowej Rady Narodowej z 2 listopada 1944 roku. "Stwierdzonym jest - pisze - że w szeregu wypadków zdecydowani nacjonaliści weszli w kontakt z NKWD i tam prowadzą szkodliwą robotę przeciwpolską". Nie tylko zresztą tam. Meldunek sytuacyjny (za wrzesień 1944) Inspektoratu Zamość WiN: "NKWD prowadzi w dalszym ciągu intensywną akcję szpiclowską bądź sami, bądź przy pomocy Milicji Obywatelskiej. Szpiclów werbuje się głównie spośród ludności ukraińskiej... Milicja w powiecie tomaszowskim zamienia się powoli w organizację bojówek ukraińskich". I dalej: "Na trzy dni przed śmiercią, Wawrzyszak aresztował w różnych wsiach 17 Ukraińców za nielegalne posiadanie broni i kontakt z bulbowcami (powinno być banderowcami - E. P). W cztery godziny po śmierci Wawrzyszaka zostali oni... zwolnieni z braku dowodów. Oczywiście, żadnego śledztwa nie przeprowadzono. Na wszelkie akty gwałtu ze strony bulbowców (banderowców - E. P) przymyka się oczy". Inny fragment meldunku wywiadowczego lubelskiego Okręgu WiN przeznaczonego dla Głównej Komendy WiN w Warszawie:,,Nadmieniam, że UPA na niektórych terenach zaczęła prowadzić podwójną grę. Gra ta polega na tym, że swoich członków wciskają do współpracy z NKWD... Ludzie ci mają za zadanie śledzenie prac naszej organizacji (WiN). Są fakty, gdzie trzech Ukraińców mających kontakty z UB i NKWD zostało schwytanych przez naszych ludzi... Wymienieni mieli rozpracować naszych ludzi (sprawiedliwości stało się zadość). Oprócz tego zdarzają się częste napady i rabunki na Polakach". Inny meldunek (luty 1946): "Wywiad stwierdził, że komendant miasta Brześcia major Pietrow ma ścisły kontakt z mieszkańcami wsi Kopytków-Kubielem. Wymieniony Kubiel miał rozgałęzioną sieć wywiadowczą na inne tereny... Nadmieniam, że wg uzyskanych informacji, na teren pow. Biała Podlaska NKWD wysłało swoich agentów w ilości 600 ludzi..." Zasilili oni seciny UPA. I ostatni meldunek: "...Wojsko w sile wzmocnionego batalionu okrążyło grupę NKWD udającą UPA w taki sposób, że groziła im kompletna zagłada. Wtedy dowódca otoczonego oddziału, który już poniósł straty 30 zabitych i 60 rannych, zdecydował się na krok rozpaczliwy - na dekonspirację. Zawezwanemu dowódcy wojska polskiego ujawnił, kim jest. W kilka dni później polskie wsie biorące udział w obronie Dynowa, zostały spacyfikowane... Zakonspirowana w Rzeszowie... inspiracyjna komórka NKWD robi częste wypady na wsie ukraińskie i tam namawia Ukraińców do walki z Polakami. Banderowcy oddawani władzom sowieckim przez wojska polskie, w myśl umowy (NKWD-UPA), są wypuszczani celem wywierania zemsty na cywilnej ludności polskiej". (Cyt. za: H. Pająk, Za samostijną Ukrainę, Lublin 1993). Na niewiele to wszystko się zdało. 30 lipca 1947 roku operacja "Wisła" została zakończona. W tym czasie unicestwiono (zabito lub ujęto) 1509 upowców. Nadto do obozów odosobnienia odesłano 2781 najbardziej aktywnych członków i prowidnyków OUN. W toku operacji zdobyto: 6 moździerzy, 3 rusznice ppanc, 11 cekaemów, 303 granaty, 531 min przeciw piechocie, 2 radiostacje, 2 centrale telefoniczne, 16 radioodbiorników, 20 maszyn do pisania, 30 magazynów żywnościowych, 24 konie, kilkadziesiąt tysięcy sztuk amunicji, archiwa. Zniszczono 1178 różnego rodzaju schronów i innych budowli tego typu. Ostateczną likwidację rebelii przypieczętowało unicestwienie czołowych liderów OUN-UPA. Na 23 działających na "Zacurzonii" atamanów kurennych i solennych, 13 zostało uśmierconych, 3 ujęli Czesi (Słowacy) i przekazali Polsce ("Żeleźniak", "Burłaka", "Kałynowycz"), 4 przedostało się do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec ("Brodycz", "Hromenko", "Kruk", "Berkut"), 3 zaś zginęło bez wieści, być może dotąd żyją wśród nas pod przybranymi nazwiskami. Kilka powojennych procesów wykazało, że upowcy melinowali się w Polsce w oparciu o papiery swoich ofiar. Zwracało na to uwagę już "Sprawozdanie z działalności GO "Wisła" za okres 20 IV -31 VII 47" : zaznaczając, że osoby takie niechybnie "będą stanowiły wrogie ośrodki dla nowo organizującego się życia ludności polskiej (na Ziemiach Zachodnich i Północnych - E. P.)... jest rzeczą konieczną funkcjonowanie specjalnych komisji kontrolnych, które zajmą się zbadaniem autentyczności przedstawianych dokumentów..." Do ,,asymilacji" w polskim środowisku zobowiązywał upowców rozkaz "Oresta": "Do wszystkich dowódców sotni. Zarządzam przeniesienia wszystkich zdolnych do walki striłców i pracowników siatki do USRR. Resztę należy przeprawić na Ziemie Zachodnie, gdzie zgodnie z wytycznymi mają się osiedlać w centralnych ośrodkach życia politycznego i gospodarczego, zalegalizować, znaleźć pracę, wejść w środowisko tak, ażeby niczym nie zwracać na siebie uwagi". Poza rozkazem dostarczono upowcom zobowiązanie w postaci formularza: "Ja (imię i nazwisko, pseudonim, zajmowana funkcja) - będę dalej, choć w zmienionych warunkach, w innym charakterze, zdyscyplinowanym ukraińskim rewolucjonistą i w miarę swoich sił i zdolności... będę dalej wykonywał rozkazy przełożonych; będę dalej strzegł tajemnic organizacji i nie zdradzę znanych mi dotąd tajemnic". Jednocześnie właśnie członkowie OUN-UPA, kamuflując się dobrze, mieli prowadzić propagandę na rzecz "dobrego imienia" UPA. "Ludność cywilna - pouczał M. Onyszkewycz - musi zabrać ze sobą jak najlepsze wspomnienie o nas, które z kolei, przy pomyślnych warunkach, winna zaszczepić w środowisku, w jakim się znajdzie". Do Niemiec przedostała się także, oprócz wyżej wymienionych już oddziałów UPA, sotnia "Bira" z resztkami rizunów z sotni "Hrynia" i "Stacha". Grupa złożona ze strzępów sotni "Romana" i "Smyrnego" przez jakiś czas grasowała po Słowacji; 40 upowców przedostało się do Austrii a 50 na Węgry. Unicestwienie OUN-UPA na rubieżach południowo-wschodnich nie oznaczało jeszcze kompletnej likwidacji rebelii i dywersji ukraińskiej w Polsce. W uszczuplonym składzie przeniosła się ona na inne obszary RP - głównie w Olsztyńskie i Wrocławskie. Warto to odnotować i uświadomić sobie grozę sytuacji, której właśnie kres kładła "Wisła". W Olsztyńskim działały cztery grupy ukraińskich hitlerowców, a mianowicie: 18-osobowa grupa Wołodymyra Melnyczuka-,,Jasena" operowała w 1948 roku na terenie powiatów Mrągowo, Bartoszyce i Kętrzyn. Była to bojówka SB z byłego III Okręgu OUN, która przeszła na Mazury z rozkazu prowidnyka III Okręgu Jewnena Sztendery-"Pryrwy", kierującego jej działalnością, aż do likwidacji tego oddziału w październiku 1948 roku; Oddział W. Klisza-,,Nipra" liczący trzydzieści jeden osób. Działał w 1948 roku na terenie powiatów Morąg i Pasłęk i składał się z trzech grup: grupa Iwana Mazurka (11 osób); grupa Romana Klisza (6 osób) i grupa Andrija Połemyka (14 osób); W powiecie kętrzyńskim grasowała piętnastoosobowa czota Mykoły Kucharczuka-"Burewija". Przywędrowała tu z powiatu hrubieszowskiego. Kucharczuk utrzymywał kontakt z członkami II Okręgu OUN i III Odcinka Taktycznego UPA "Danyłiw"; Dwudziestoosobowy oddział UPA dowodzony przez H. Olchy-"Hiżaka" operował w powiatach: Braniewo, Morąg i Pasłęk. We Wrocławskiem w latach 1947-1951 działała organizacja o nazwie "Ukrajinśka Powstanśka Armija" Istniała ona we Wrocławiu, Wołowie i Środzie Śląskiej. Jej dowódcą był Wołodymyr Karasewycz-"Wołodko". Grupą wrocławską, liczącą piętnaście osób, kierował Iwan Kret-,,Biłyj". 16 września 1947 roku aresztowany został krajowy szef SB OUN Petro Fedoriw-"Dalnycz"; 17 września otoczono bunkier Jarosława Starucha-"Stiaha". Znajdował się w nim także szef propagandy "Zacurzonii" - Wasyl Halana-"Orłan". W czasie walki o bunkier prowidnyka pełen pocisków i amunicji, wyleciał w powietrze. Dowódca UPA "Krainy Kierzońskiej", Myrosław Onyszkewycz-,,Orest" uciekł na zachodnie tereny Polski. 2 marca 1948 roku został rozpoznany i aresztowany we Wrocławiu. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na karę śmierci. Dodajmy, że brat "Oresta". Stefan Onyszkewycz, czuł się związany z Polską, był żołnierzem II Korpusu we Włoszech. W taki sposób zlikwidowany został "problem UPA" w Polsce, o co najmniej dwa lata za późno. ,,Jeżeli w sprawie bieszczadzkiej - zauważa Feliks Budzisz ("Słowo" 3 XII 1993) - ...można stronie polskiej zarzucić, to na pewno karygodne kunktatorstwo, opieszałość i nieudolność w zapobieganiu mordowania ludności, również łemkowskiej, przez UPA, oraz masakrowania milicji i żołnierzy Wojska Polskiego. Przecież te mordy działy się w państwie, które miało już ustalone w trybie międzynarodowym granice. Z terenów tych mieszkańcy, indywidualnie i przez organizacje, kierowali do władz wojewódzkich i centralnych błagalne prośby o pomoc, ratunek, szansę przetrwania. Władze podjęły zdecydowane kroki, ale o całe dwa lata za późno. Opieszałość ówczesnych władz spowodowała, że w dalszym ciągu po wojnie broczył krwią naród, który poniósł w tej wojnie największe po Związku Radzieckim straty w ludziach, majątku, kulturze, a do walki z hitleryzmem wystawił w kraju, na zachodzie i wschodzie czwartą co do wielkości armię koalicji antyhitlerowskiej. Nieprawdą jest - pisze badacz - że bieszczadzką dywersję OUN-UPA likwidowali komuniści. Walczyli z nią od początku do końca również akowcy w szeregach milicji i żołnierze Wojska Polskiego, którzy mieli za sobą zsyłki, łagry, obozy śmierci i więzienia, partyzanckie i frontowe boje. Walka z UPA była taka sama, jak w powstaniu warszawskim, nad Wisłą, na Wale Pomorskim i w Berlinie, tylko toczona z bardziej podstępnym wrogiem o wolność i integralność kraju, o pokój i spokój jego obywateli, o ich życie". (...) Przypomnieć należy, że w czasie trwania operacji "Wisła" żołnierze WP otrzymali rozkaz, aby ludność ukraińską oszczędzać i traktować na równi z obywatelami RP narodowości polskiej. Rozkazu tego surowo przestrzegano. Zatem "między bajki" włożyć należy różne opisy "polskiego okrucieństwa" prezentowane przez "naocznych świadków" i powtarzane bezmyślnie przez popleczników banderowskich w Polsce. Niemniej był to ludzki dramat, jeden z tragicznych rezultatów rozpętanej przez nacjonalistów ukraińskich plemiennej nienawiści. Daje on i dziś znać o sobie -przeważnie po wschodniej stronie rzeki Bug, gdzie odżyło hasło "czystki etnicznej".
PRZEKLĘCI WYZWOLICIELE
Ukraińscy i ruscy przesiedleńcy w większości szybko zaklimatyzowali się w nowych miejscowościach zamieszkania, zadzierzgnęli nowe więzi sąsiedzkie. Wkrótce pojawiły się małżeństwa polsko-ruskie. Nie znane są przypadki jakichś gwałtownych odruchów z obu stron o podłożu etnicznym, natomiast przykłady pomocy sąsiedzkiej - bardzo liczne. Ukraińcy podkreślmy, otrzymali akty własności na nową ziemię i gospodarstwo. Poczuli się faktycznymi gospodarzami, którym nawet do głowy nie przychodziło powracać do swoich nędznych chat drewnianych. Zaczęli kształcić dzieci - i to dzięki temu mamy dziś tak liczną i aktywną inteligencję ukraińską, której kadrami można by obdzielić pół Ukrainy. Nie byłoby jej w takim nadmiarze, gdyby nie operacja "Wisła". Tu w pełni sprawdziło się rusińskie przysłowie, że nie ma złego, żeby na dobre nie wyszło. I to wszystko stało się wysiłkiem Państwa Polskiego. "Problem bieszczadzki - pisze niestrudzony F. Budzisz - został rozwiązany wielkim organizacyjnym i finansowym wysiłkiem ubogiego, wyniszczonego wojną i okupacją, kraju i za cenę życia wielu jego obywateli. Były to działania wymuszone przez obłąkańczą politykę i zbrodnie OUN-UPA. Innego rozwiązania bieszczadzkiego węzła gordyjskiego niż to, które zostało dokonane, nie było. Bez działań, nazwanych akcją 'Wisła', rozlewowi krwi i anarchii w górzystych i lesistych terenach nie byłoby końca. A do tego dopuścić nie miała prawa żadna władza, niezależnie od jej politycznych barw... Trzeba z naciskiem podkreślić, że przesiedleni na nowe tereny Łemkowie i Ukraińcy otrzymali od państwa pożyczki i zapomogi na zagospodarowanie. Jako obywatele państwa polskiego, byli traktowani na równi z Polakami z kresów, którzy zostali zdziesiątkowani przez UPA i uciekli stamtąd, jak stali, by ratować życie, pozostawiając tam swój wielowiekowy dorobek. Trzeba też wiedzieć, gdy się mówi o Bieszczadach, że tysiące młodych przesiedlonych narodowości ukończyło szkoły średnie, studia wyższe, otrzymało dobre posady i stworzyło sobie zupełnie znośne warunki życia na równi z ludnością polską i na pewno o całe niebo lepsze niż to było możliwe na terenach zacofanych cywilizacyjnie i krańcowo zniszczonych przez wojnę i UPA. Przyznają to sami przesiedleńcy, którym obca jest jątrząca propaganda". Część zbrodniarzy z szeregów OUN-UPA, która znalazła się pod kluczem, wkrótce wyszła na wolność, część w ogóle nie odpowiedziała za swoje złoczyny. Zatroszczyło się o to KGB. Dawniej, przebywający na wolności upowcy, proszeni o wywiad, płakali przed kamerami TV i żałowali za grzechy. Dziś natomiast, jak przed 1948 rokiem są butni, aroganccy i ośmielają się nawet świętokradzko swoje krwawe, rizuńskie zastępy, przyrównywać do AK. Tak uczynił jeden z nich 11 stycznia 1993 roku, który nadto najzuchwalej oskarżył Polaków: "Opinię stworzyliście taką na całym świecie, że Ukraińcy to są tylko mordercy.... Oczernialiście całą ukraińską narodowość". Prawda jest inna. Obraz Ukrainca-rizuna stworzyli nie Polacy, lecz zbrodniarze z szeregów OUN-UPA i do nich należy kierować wszelkie pretensje o "złej sławie" Ukraińców w świecie. My Polacy nigdy nie utożsamialiśmy morderców z OUN-UPA z narodem ukraińskim jako całością. Naród jako całość pozostał czysty - choć niejeden z Ukraińców w "Ukrajinśkim Nacjonaliście" wyczytał: "Nacjonalizm ukraiński nie może się liczyć z żadnymi ogólnoludzkimi ideałami, jak solidarność, miłosierdzie, sprawiedliwość, humanizm". Polakom (to jest ich władzy i środkom masowej informacji) można zarzucić jedno, że milczeli o zbrodniach OUN-UPA przez wiele lat i oficjalnie milczą nadal. ,,Milczą historycy kilkudziesięciu uczelni i PAN, pisarze, prawnicy, artyści - woła F.Budzisz. - Żaden zakład czy instytut historii nie opracował choćby skromnej monografii o martyrologii ludności polskiej i pewnie pracy takiej nie podjął. Ku diabolicznej uciesze morderców, skazaliśmy naszych rodaków, tak potwornie zakatowanych, na niewdzięczną niepamięć". Nie do młodzieży ukraińskiej uczącej się i studiującej, lecz do wypuszczonych z więzień upowców najszybciej dotarli agenci KGB i zwerbowali do swej służby. Uważa się, że około 80% informatorów KGB w Polsce rekrutowało się z upowskich szeregów. Oni też, podobnie jak ounowcy, na życzenie KGB, mieli obowiązek posyłać dzieci na studia rusycystyczne aby ułatwić im w ten sposób bezpośredni kontakt z Moskwą. Po październikowym przełomie w 1956 roku Ukraińcy zorganizowali się w Ukraińskim Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym, które rozpoczęło agitację na rzecz powrotu Rusinów i Łemków na "ziemie przodków"; akcja jednak nie powiodła się. Tylko nieliczne rodziny chłopskie decydowały się na powrót do stron rodzinnych. Reeimigracja objęła także Łemków pochodzących z bardziej rozwiniętych wsi górskich, z dużych gospodarstw, najczęściej ludzi starszych wiekiem, którym trudniej, niż młodym, było się dostosować do nowych warunków bytowania. Wtedy między innymi powróciło do Komańczy 226 osób, do Szczawnego - 305 osób. Niektórzy wracali jeszcze później, choć nie mieli do czego, bo jak wiemy, ich obejścia zaraz po opuszczeniu zostały przez UPA spalone. Nie przejmowali się tym, na nowych miejscach zdołali się wzbogacić a sprzedane gospodarstwa poniemieckie pozwoliły im na wybudowanie w rodzinnych wsiach domów tak okazałych, że budziły ogólną zazdrość, a dziś wiele z nich służy jako prywatne pensjonaty turystyczne. Powroty Łemków i Bojków w strony rodzinne, to także wynik agitacji ukraińskich nacjonalistów. Dotarli oni także do wsi Stary Łom (woj. legnickie) i tu agitowali - obiecując, że jak przynajmniej połowa przesiedleńców powróci, to jest szansa na utworzenie w "Zucurzonii" ponownie zalążka "samostijnej Ukrainy". Ci agitatorzy określali się jako nowi "wyzwoliciele". Niektórzy Ukraińcy nowobogaccy reagowali gwałtownie przeciwko idei "Nowej Siczy" w Bieszczadach nazywając podżegaczy "przeklętymi wyzwolicielami". "Przeklęci wyzwoliciele, chcą nas pozbawić wieloletniego dorobku, cywilizacji, kultury i wepchnąć z powrotem do bieszczadzkich wertepów, do błota, chaty kurnej i naftowej lampy". - To fragment listu jednego mieszkańca Starego Łomu wysłanego w tej sprawie do Urzędu Wojewódzkiego (Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej) w Legnicy. Wobec tego "niewypału" zaczęto sprawę stawiać inaczej, mianowicie żądano z jednej strony stanowczego potępienia operacji "Wisła" i uznania jej sprawców za "zbrodniarzy wojennych", a z drugiej - przyznanie osobom przesiedlonym odszkodowań pieniężnych. Pierwsza sprawa - to szatańskie dzieło ukraińskich nacjonalistów odwracające uwagę od zbrodni UPA i przenoszące winę z kata na ofiarę; a z drugiej - o wyłudzenie od Państwa Polskiego pieniędzy. Przecież nie chodzi tu o uczciwe rozliczenie, bo wtedy to przesiedleńcy musieliby płacić państwu spore sumy - a nie odwrotnie. Tego właśnie obawiali się ustabilizowani przesiedleńcy i dlatego wołali aby nacjonalistyczni agitatorzy - ,, przeklęci wyzwoliciele" - zaprzestali agitacji, która może obrócić się przeciwko przesiedleńcom. Bo nie ulega wątpliwości, że na przesiedleniu ludność rusko-ukraińska zyskała, a nie straciła. ,,Przeklętym wyzwolicielom" udało się tylko jedno, mianowicie to, że Senat RP w sposób uroczysty potępił operację "Wisła". Zatem ukraińskim nacjonalistom udało się dotąd więcej, niż można się było tego spodziewać. Stało się to dnia 3 sierpnia 1990 roku na wniosek senatora, który dopiero wówczas, jak nim przestał być, przyznał się, iż jest Ukraińcem. Nie powiedział natomiast, że inspiracja potępienia "Wisły" wyszła z szeregów zoologicznie antypolskiej OUN. Oto w jaki sposób, dzięki samym Polakom, kat stał się ofiarą a ofiara katem. Beztroskę Senatu wykorzystali ukraińscy nacjonaliści i odpowiednio rozreklamowali ją w świecie, który niewiele dotąd od Polaków słyszał o zbrodni ludobójstwa UPA, ale teraz usłyszał o polskiej "czystce etnicznej" o polskich "zbrodniach" popełnionych na "spokojnej ludności ukraińskiej". Niektórzy senatorowie głosujący za potępieniem, liczyli naiwnie na ,,ukraińską wzajemność", że zaraz po potępieniu "Wisły" przez stronę polską, strona ukraińska uczyni to samo - potępiając uroczyście zbrodnie OUN-UPA popełnione na Narodzie Polskim. Liczyli na taki właśnie hołd oddany cieniom ofiar ludobójstwa przekraczających pół miliona dusz. Jakże się zawiedli i rozczarowali?! Będąc pod wrażeniem tej niebywałej, zdumiewającej a w konsekwencji antynarodowej uchwały, pisałem: ,,Świat w dobie ostatniej wojny wiele wiedział o zbrodniach tzw. UPA, których ofiarą padło pół miliona polskiej ludności cywilnej. Od tamtego czasu sporo wody upłynęło w Dniestrze i w Zbruczu, "zimna wojna" i zmagania ze światowym komunizmem, zatarły w ludzkiej pamięci krwawe dramaty rozegrane na rubieżach Rzeczypospolitej. Wyrosło nowe pokolenie, które o UPA nie wie prawie nic. Na tej niewiedzy postanowili zażerować ukraińscy nacjonaliści - i to dzięki nim owo pokolenie dowiedziało się o czymś zupełnie innym, że istniała "bohaterska" UPA walcząca z komuną i z wysługującymi się jej Polakami, którzy ponadto dokonali na spokojnych Ukraińcach "zbrodni". Ta "zbrodnia" uzyskała kryptonim "Wisła". Potępił ją Senat RP w sierpniu 1990 roku - nie wspominając ani słowem o UPA, która totalnie niszczyła żywioł polski i żydowski oraz wszystko, co było polskie i żydowskie. Nacjonaliści ukraińscy, zrzeszeni w OUN na inicjatywę swojego szalbierstwa przeznaczyli ok. 20 tys. dolarów a na rozpropagowanie w świecie, w różnych językach, kilkaset tys. dolarów". ("Szczerbiec", maj 1993).
WYWOŁAŃCY
Wywołańcami we wczesnym średniowieczu byli grzesznicy, których biskup publicznie "wywołał" w kościele. Mieli oni obowiązek kajania się publicznie za popełnione grzechy i deklarowanie zadośćuczynienia. Takimi "wywołańcami" w III Rzeczypospolitej, z inicjatywy polskich Ukrainerów, stali się Polacy biorący udział w operacji "Wisła", w tym dowódca GO gen. dyw. Stefan Mossor, historyk i pisarz badający "łuny w Bieszczadach", płk Jan Gerhard i wszyscy, którzy mają inne, niż ukraińscy nacjonaliści zdanie, na temat OUN-UPA. W "wywołaniach" mówi się o komunistach lub osobach ,,szczególnie przez komunistów hołubionych" (E. Misiło), ale ma się na uwadze Polaków. Agitacji światowej ukraińskich nacjonalistów pogrążającej Polaków i ich wojsko, szkalujących niewybrednie Naród Polski, przyszła w sukurs polska Targowica - w prasie, radiu i telewizji. Pojawiły się artykuły i audycje użalające się nad wysiedlonymi Rusinami, mówiące o skutkach a pomijające przyczyny, tj. inwazję UPA i jej zbrodnie. A wszystko to - rzekomo - dla ,,pojednania" polsko-ukraińskiego, pojednania montowanego na płaszczyźnie nowych kłamstw i przeinaczeń. Wygląda na to, że prawda nie jest "pojednaniu" potrzebna. Jeżeli już chcemy koniecznie mówić o prawdzie, to tylko o "prawdzie" ukraińskich nacjonalistów tak pazernie już dziś i bez żadnych zahamowań lansowanej przez warszawskie "Nasze Słowo". "Bowiem to prawda - woła znów Marian Kałuski z dalekiej Australii - że tragedia dotknęła 150 tysięcy Łemków. Ale czy nie dotknęła ona także dwóch milionów Polaków wypędzonych z Małopolski Wschodniej i Wołynia? Czy ich tragedia, siłą rzeczy gdyż dotknęła więcej ludzi, nie zagłusza tragedii Łemków? Jeśli ktoś żąda sprawiedliwości dla wypędzonych Łemków, musi żądać sprawiedliwości także dla Polaków, gdyż inaczej jest się szowinistą i hipokrytą". ("Lwów i Kresy", Londyn lipiec-sierpień 1990). Prawda jest jedna, której wymazać się nie da - ani z historii, ani z ludzkiej pamięci; prawdą jest, że OUN-UPA to formacja zbrodnicza, ale o tym raczej mówić nie można, podobnie zresztą jak za komuny, tylko z innych motywów. Jakże nie przyznać racji Jadwidze Treszkowej z łam "Lwowa i Kresów" (VII-VIII 1990): "Przeżywamy dziś modę na irenizm. Irenizm, który - jak wiadomo - jest wypaczeniem zarówno w Ekumenizmie, jak i w polityce. Kto tylko posiada długopis, a chce się popisać "otwartością", "poziomem", "europejskością" ten zaraz piękny wyraz "pojednanie" odmienia przez wszystkie możliwe przypadki, wołając przy każdym: "Kochajmy się! Kochajmy się!" Nawiedzonych irenizmem publicystów jest dziś na kopy. Wiadomo: nowy schemat myślowy. Nie dajcie go sobie. Państwo, narzucić. I nie uginajcie się czasem pod szantażem etykietek typu: "Pojednanie jest dobre! Niepojednanie jest złe!" Bo to jest kubek w kubek kalka schematu: "Socjalizm jest dobry" "Kapitalizm jest zły!" - Schematu tak celnie wykpionego przez Orwella w Farmie zwierzqt. ("Cztery nogi są dobre! Dwie nogi złe!"). Nie słuchajmy domorosłych polityków z przypadku, którzy każą nam zapomnieć o rzeczywistości, iż wszelkie pojednanie możliwe jest tylko w prawdzie, a nigdy poza prawdą, czyli z pominięciem jej. (Powtarzam to nieustannie, ale widzę, że nieustanne powtarzanie, jest wciąż konieczne). Zgodnie więc z tym, trzeba najpierw Ukraińcom twardo powiedzieć:
"RUDDE QUOD DEBES, czyli: Oddaj, coś winien, coś zabrał, a potem pogadamy o kochaniu..."
"Polacy - woła Jacek E. Wilczur - nie odebrali siłą Ukraińcom ani komukolwiek ziem nad Sanem i Bugiem. Są to odwieczne ziemie polskie. Bez względu na to, czy władzę w Polsce powojennej przyjąłby emigracyjny rząd w Londynie, katolicy, socjaliści, ludowcy, polska prawica czy komuniści, ukraińskie ugrupowania nacjonalistyczne z centralą OUN za oceanem na czele podjęłyby walkę zbrojną przeciwko prawowitym władzom polskim na rubieżach naszej Ojczyzny. Taką samą akcję lub bardzo podobną do niej zaplanowaliby i przeprowadziliby konsekwentnie w obronie polskiego obszaru państwowego rządzący Polską zdecydowani antykomuniści". Operacja "Wisła" była przestępstwem - wołali zgodnie w Jaworznie ukraińscy nacjonaliści 27 września 1992 roku, a następnie w Górawie upowcy na swym "zjeździe kombatanckim". W interesie ukraińskich nacjonalistów polska Targowica i wszelkiego rodzaju Ukrainerzy, rozwinęli kampanię, której pośrednim celem jest rehabilitacja UPA. Na początek przyznanie uprawnień kombatanckich więźniom ukraińskim w Jaworznie, czyli członkom i działaczom OUN-UPA. Pod ich adresem Jacek E. Wilczur wysunął pytania: "Jak należało wówczas, w 1947 r. zakończyć tę wojnę na Rzeszowszczyźnie, Lubelszczyźnie, w województwie krakowskim, w Bieszczadach, na innych obszarach południowo-wschodniej Polski? Czy należało zrzec się na korzyść OUN-UPA Przemyśla, Rzeszowa, Chełma, Sanoka, Leska, Krosna? Czy dla zatamowania przelewu krwi polskiej i ukraińskiej, tragedii ukraińskich i polskich rodzin we wsiach regionu objętego masakrą, należało skapitulować, przekazać ziemie polskie ukraińskim nacjonalistom z OUN-UPA, wczorajszym sojusznikom i współuczestnikom hitlerowskiej akcji eksterminacji Żydów i Polaków? W jaki inny sposób państwo, które swój byt dopiero rozpoczęło na gruzach i cmentarzyskach, wykrwawione i ograbione przez dwóch zaborców - sowieckiego i niemieckiego - miało odciąć formacje zbrojne OUN-UPA od ich wiejskich baz zaopatrzeniowych, rezerw uzupełnień, siatki informacyjno-wywiadowczej? W jaki inny sposób niż wysiedlenie mieli Polacy działać w obronie swojego, zagrożonego przez UPA, terytorium państwowego, uszczuplonego już o ponad jedną trzecią obszaru zdradziecką zmową aliantów w Teheranie, Jałcie i Poczdamie? Czy mieli pozostawić na miejscu ukraińską cywilną siatkę wywiadowczą, bazę zaopatrzeniową, żywe rezerwy do kolejnych poborów w szeregi UPA? Czy potępiający akcję "Wisła" politycy, dziennikarze, historycy - ukraińscy głównie, ale również i polscy - mogliby przedstawić receptę inną ni ta, którą wówczas zastosowano - wysiedlenia w celu zlikwidowania przelewu krwi dwóch narodów? W jaki inny sposób, z pominięciem wysiedleń ludności cywilnej i krypto-cywilnej, należało przerwać działania UPA przeciw państwu polskiemu, choćby i satelitarnemu względem Moskwy? Nie ulega wątpliwości to, że nie tylko komunistom - konkluduje J. E. Wilczur - których było wówczas niewielu, lecz Polsce akcja "Wisła" zapewniła spokój na południowo-wschodnich obszarach państwa". I dalej: "Bardzo wiele wskazuje na to, że decyzja ówczesnych władz polskich - choćby i we współdziałaniu z Moskwą - ocaliła tysiące istnień ludzkich, położyła kres przelewowi krwi polskiej i ukraińskiej, zapewniła spokój" ("Słowo - Dziennik Katolicki" 28 VI 1993), Tych faktów nie wziął pod uwagę Senat podejmując wręcz szkodliwą dla Narodu Polskiego uchwałę; zdaje się, że w ogóle wielu senatorów nie miało o tym pojęcia. Zresztą potwierdzają to ich późniejsze wypowiedzi, gdy na ich głowy posypały się polskie gromy a lawina protestów zalała niby powódź wszystkie pomieszczenia Senatu RP. W liście otwartym do marszałka Senatu Zarząd Główny Towarzystwa Miłośników Lwowa m.in. pisał: "Napiętnowanie przez Senat represyjnych działań ówczesnego reżimu tylko wobec jednej społeczności z pominięciem innych uważamy za koniunkturalne i moralnie dwuznaczne. Ponadto, podjęcie takiej uchwały powinno być uzależnione od uprzedniego potępienia przez związki i organizacje ukraińskie zbrodniczych działań OUN-UPA i innych ukraińskich formacji w służbie hitlerowskich Niemiec, w wyniku których poniosło śmierć co najmniej dwa miliony mieszkańców ziem południowo-wschodnich Rzeczypospolitej, w tym pół miliona Polaków. Należy przypomnieć, że ludność polska zamieszkująca te ziemie od początków naszej państwowości opuszczała je nie dobrowolnie lecz m.in. wskutek perspektywy totalnej zagłady Polaków przez UPA. Organizacja ta bowiem wydawała Polakom rozkazy określające terminy ewakuacji, których niedotrzymanie było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Dowódca Armii Krajowej, gen. T. Bór-Komorowski w meldunku sytuacyjnym nr 13 z dn. 14. VI. 44 r. napisał: "Z Małopolski Wschodniej uciekło już 300 000 Polaków, w tym ze Lwowa 45 000... Polacy opuścili powiaty: kamionecki, radziechowski, sokalski, rawski, lubaczowski". Wobec tych faktów spełnienie ukraińskich żądań potępienia akcji "Wista" z jednoczesnym milczeniem o zbrodni ludobójstwa i wypędzenia setek tysięcy Polaków z ziem wschodnich przez ukraińskich nacjonalistów było elementem gry politycznej a nie moralnym nakazem... Zamiast przyznać się do win i prosić o przebaczenie... za zbrodnie ludobójstwa, masowej eksterminacji i wysiedleń kresowej ludności w czasie wojny i po jej zakończeniu, liderzy ukraińskich organizacji przyjęli taktykę oskarżania Polaków o wszystko co najgorsze starannie przemilczając winy własnych ojców i dziadów. Stąd nieustanne przypominanie akcji "Wisła" jako tematu zastępczego. W innych działaniach nie gardzą też fałszowaniem historii i przywłaszczaniem najpiękniejszych kart naszych dziejów. Przykładem może być prowadzona niedawno na Zachodzie głośna kampania propagandowa mająca wykazać, że Monte Cassino zdobyli Ukraińcy a nie Polacy... Żałujemy, że w tej próbie wybielania czarnych kart najnowszej historii ukraińskiej społeczności angażują się niektórzy świeżo wypierzeni politycy polscy, zapominając o obowiązku służenia prawdzie i wykazując niemałe braki w historycznej edukacji..." List ten ukazał się m.in. na łamach "Rzeczpospolitej, co wywołało znów wściekłość polskich Ukrainerów.
(...)
Protesty te, to dalszy ciąg osłupienia Polaków kresowych, którzy unieśli głowy spod topora hajdamaki z UPA. Dodajmy, że stanowią oni (Polacy kresowi) i ich potomkowie jedną trzecią ludności III Rzeczypospolitej. Nie tylko oni zostali zaskoczeni decyzją Senatu, zaskoczony został nią także Sejm RP i mimo nacisków ukraińsko-nacjonalistycznego lobby, nie zdjął odium ludobójstwa z sumień ukraińskich hitlerowców i nie odwrócił uwagi świata od zbrodni UPA. Wywołuje to dotąd nieokiełznaną wściekłość środowisk ukraińsko-nacjonalistycznych - także w Polsce, którą zamieszkuje około 80 tysięczna mniejszość narodowa. Nie pół miliona, jak kłamliwie głosi W. Mokry, nie 300-400 tys., jak mu sekundują B. Osadczuk, M. Czech i jeszcze kilku innych, ale tylko 80 tys. Potwierdza to wiarygodne źródło watykańskie sporządzone przez ukraińskich duszpasterzy. (Patrz: Dmytro Błażejowśkyj, Szematyzm Ukrajinśkoji Katotyćkoji Cerkwy (1884-1988), Rzym 1988). Uchwała Senatu, która zbulwersowała Polaków, nie usatysfakcjonowała jednak w pełni ukraińskich nacjonalistów. Najpierw zabrał głos ich paryski guru, Bohdan Osadczuk (ten, który w RWE oświadczył, że domaganie się zwrotu przez Polaków całego zbioru Ossolineum to polski parafianizm i szowinizm) - "postać odrażająca" i zoologicznie antypolska - na kartach paryskiej "Kultury" (nr 9/1990) a rok później w "Krytyce" (nr 36/1991). W międzyczasie nacjonaliści "odkryli" i sobie "przywłaszczyli" obóz w Jaworznie. Po prostu orzekli jednostronnie, że był to obóz założony wyłącznie dla ludności ukraińskiej zaledwie "podejrzanej o współpracę z OUN-UPA" - co rzecz jasna, mija się z prawdą w takim samym stopniu, jak głoszona przez nich wieść, że nie Polacy, lecz "ludzie Bandery" zdobyli Monte Cassino. (Patrz: "Ukrainian Echo", 26 III 1986). W październiku 1992 roku Związek Ukraińców w Polsce zorganizował uroczystości żałobne w b. obozie jaworznickim z udziałem bpa greckokatolickiego Jana Martyniaka. Arcypasterz rusiński w wygłoszonej tam homilii podkreślał "modlitewny charakter zgromadzenia, wykluczający politykę". ("Gwarek", Jaworzno 1-15 X 1992). To, rzecz jasna bluff- albowiem właśnie tam i wtedy ułożono bezczelne żądanie, żeby wszystkich, którzy brali udział w operacji "Wisła" uznać za zbrodniarzy wojennych a samą "operację" za ludobójczą. Ma się rozumieć, że w Jaworznie także użyto słowa-wytrychu - "dekomunizacja". Petycję skierowano do Prezydenta RP, Sejmu i Senatu. Treść żądania rozkolportowano w kraju i za granicą - i to pod jego wpływem obradujący w Kijowie na początku grudnia 1992 roku Ludowy Ruch Ukrainy, zdominowany przez galicyjskich nacjonalistów, zwrócił się do prezydenta L. Krawczuka i Rady Najwyższej Ukrainy z żądaniem, ażeby wymusić od prezydenta RP Lecha Wałęsy i Sejmu ,,uznanie operacji Wisła z 1947 r. za akcję przestępczą ze wszystkimi moralnymi i prawnymi następstwami jakie z tego wypływają". Przy okazji wymyślono dwie bzdury, że w RP mieszkają "setki tysięcy Ukraińców", i że ci Ukraińcy "do tej pory pozostają represjonowanym i jedynym, jak na razie, niezrehabilitowanym narodem". Chodzi oczywiście, nie o naród - bo ten żadnej rehabilitacji nie potrzebuje - lecz o OUN-UPA, którą nacjonaliści utożsamiają z narodem. Żądanie to uznać należy za polityczny skandal. Skandalem był natomiast nieodpowiedzialny wywiad udzielony gazecie "Hołos" przez Krzysztofa Skubiszewskiego, w którym polski minister spraw zagranicznych nie odrzucił ukraińskich żądań zadośćuczynienia za skutki operacji "Wisła" i ani jednym słowem nie wspomniał o zbrodniach OUN-UPA. To zadowoliło ukraińską prasę nacjonalistyczną. Wszystko, co tu zostało powiedziane, jest pokłosiem nieszczęsnej uchwały Senatu RP i ona legła u podstaw jeszcze jednego skandalu. Był nim "Apel Światowego Kongresu Wolnych Ukraińców" skierowany do Sejmu RP. Skandal zawiera się przede wszystkim w słowach: "Operacja 'Wisła' jest dla narodu ukraińskiego (czytaj ukraińskich nacjonalistów - E. P.) tym, czym dla Polski jest tragedia Katynia i tak samo ciąży ona na stosunkach ukraińsko-polskich, jak Katyń na stosunkach polsko-ukraińskich". Zatem nie ludobójstwo UPA, nie krew pół miliona polskich trupów, ciał porzniętych i porąbanych przez "ludzi Bandery", nie wygnanie przez UPA setek tysięcy Polaków z ich ziem ojczystych, lecz rugi kilkudziesięciu tysięcy ludności ukraińsko-ruskiej, są tym, co stoi na przeszkodzie "pojednaniu" polsko-ukraińskiemu. Przyrównywanie przesiedleń ludności z całym inwentarzem żywym i martwym (łącznie z kotami i psami) z "bieszczadzkiego średniowiecza w poniemiecki XX wiek", z gorszego na lepsze, do katyńskiej hetakomby, jest czymś tak niesłychanie cynicznym i bezczelnym, że aż budzi zgrozę. Jeżeli jeszcze uświadomimy sobie, że współautorem tych bluźnierczych tez jest Wasyl Weryha b. żołnierz SS "Galizien", to nasze oburzenie maksymalnie wzrośnie. Świadomość, że to wszystko spowodowała uchwała senacka i propaganda polskiej Targowicy, ustokrotnia nasz ból, że oto w tak otwarty sposób hańbi się bezkarnie cienie ofiar ludobójstwa UPA. Tych ofiar się nie dostrzega, ale za to podnosi się wydumane ,,fakty", polskie "zbrodnie" popełnione na Ukraińcach, które urastają już do setek tysięcy. Tego zdania jest "apel": "Jednak naszym moralnym obowiązkiem jest zwrócić Państwu uwagę na fakt, że tak samo jak Katyń w odległym czasie, kiedy to Polacy padli ofiarą gwałtu, tak samo wielkie zło nad ludnością ukraińską czynili rzecznicy komunistycznego reżimu w Polsce. Jego ofiarą padło kilkaset tysięcy Ukraińców (podkr. - E. P.), którzy wolą krytykowanej przez Was Umowy Jałtańskiej, znaleźli się w granicach Państwa Polskiego..." Proszę zwrócić uwagę na przewrotność tego zdania. Sugeruje ono - pamiętajmy, że apel został ogłoszony w kilku językach - że Polacy nie są zadowoleni z decyzji Jałty dlatego, że Stalin "pozostawił" po polskiej stronie "etniczne ziemie ukraińskie". Tymczasem niezadowolenie polskie i krytyka Jałty wypływa przecież zupełnie z czegoś innego, mianowicie z tego, że oddała ona w bezwzględne władanie Stalinowi prawie połowę Polski i na jego łaskę i niełaskę ponad 13 mln. Polaków. Polacy rozpaczali za Lwowem, Wilnem, Krzemieńcem - a nie z tego powodu, że "zachodnie kresy Zachodniej Ukrainy" przypadły Państwu Polskiemu. W apelu jest bowiem mowa o "historycznych ziemiach ukraińskich", za które uważa się banderowską "Zacurzonię", o "czystce etnicznej" oraz o "asymilacji", ale nic nie ma o zbrodniach ukraińskich i o chęci naprawienia krzywd wyrządzonych Polakom. To także rezultat uchwały senackiej i działalności polskiej Targowicy, która prowadzi politykę "wyciszania" zbrodni OUN-UPA aby w ten sposób pomóc w "nagłaśnianiu" przez stronę przeciwną przewinień "polskich złoczyńców".
(...)