STRONA GŁÓWNA

Kwestia ruska w świetle historii cz 1.

Adam Szelągowski

 Fragment książki  "Kwestia ruska w świetle historii" - Warszawa 1911

Przedewszystkiem jedno pytanie. Dlaczego historyczne prawo Polski na Rusi, a nie do Rusi — jak się powszechnie utarło w mowie i jak się go broni w nauce. Ażeby nie było nieporozumienia, powiem od razu, że między jednem a drągiem pojęciem jest olbrzymia różnica, że kto stoi na stanowisku obrony interesów polskich na Rusi, nie może walczyć w obronie praw Polski do Rusi, i że tylko pierwsze z tych dwu stanowisk jest naukowe, gdy tymczasem drugie nie ma nic wspólnego z nauką i jest tylko kwestyą siły lub przemocy politycznej—głównie orężnej. To, że my nie możemy dzisiaj stawiać kwestyi praw lub przynależności pewnej ziemi do nas, jako narodu, powołując się na siłę oręża, jest rzeczą tak jasną dla każdego, ze niema co o tem nawet mówić. Ale dla wielu osób wydaje się wprost rzeczą niepojętą, jak można w takim razie mówić o prawie historycznem Polski. Prawo historyczne powstało z analogii do prawa prywatnego. Należy zauważyć, iż póki stosunki międzynarodowe w Europie były natury dynastycznej, a więc prawno-prywatnej, póty ta zasada miała najzupełniejszą racyę. Wtedy prawo historyczne było najczęściej prawem prywatnem dla władców terytoryalnych lub dla dynastyi. Wtedyto brano w zastaw ziemie lub prowincye za długi — jak nasz Władysław Jagiełło grody spiskie od Zygmunta Luksemburczyka. Wtedyto toczono wojny o dziedzictwo lub spadek — jaką była wojna sukcesyjna hiszpańska i t. p. Stąd niektóre państwa zawdzięczały swój rozwój terytoryalny rozrostowi stosunków dynastyczno-familijnych, jak np. Austrya, a po części i Polska (unia z Litwą). Ale od półtrzecia przeszło stulecia, t. j. od pokoju westfalskiego, państwa europejskie ukonstytuowały się nic jako dynastye, lecz jako narody — i odtąd tytuł prawno-prywatny dynastyczny stał się fikcyą. Co najwyżej, obowiązywał on dalej jeszcze w stosunkach międzydynastycznych, jak np. przy zmianie następstwa tronu. Żadne zaś państwo ani naród nie chciał uznać dobrowolnie jakiegobądź tytułu prawnoprywatnego ze stratą dla swej całości, nie przystawał na okupienie cudzych pretensyi dynastycznych ustąpieniem części swego terytoryum. Spór rozstrzygał jedynie miecz. I wtedyto, jako uzasadnienie prawa mocniejszego, jako usankcyonowanie przemocy występuje dawna zasada prawa prywatnego pod nazwą prawa historycznego. Mniejsza o to, czy jakiś trybunał międzynarodowy rozstrzygnąłby na korzyść strony zwycięskiej jej pretensye prawne. Z tego prawa wywodził Fryderyk Wielki swe pretensye terytoryałne do Śląska. Podobnież usłużni archeologowie biurokracyi austryackicj skonstruowali analogiczny wywód praw historycznych do ziem “Galicyi i Lodomeryi" dla Maryi Teresy i Jej syna w czasie pierwszego rozbioru Polski. Każdy przecież rozumiał, że tu prawa nie było żadnego, że powoływanie się na historyę było tylko fikcya, że na tej zasadzie Rzeczpospolita Polska mogłaby zażądać Śląska a nawet Moraw od korony czeskiej, a Łużyc i Bronibora od króla pruskiego, powołując się choćby na podboje Chrobrego. Bo w takim razie prawo historyczne nie ulega wygaśnięciu, a jedyną sankcyą jego jest miecz. To właśnie prawo historyczne, zdobyte krwią i żelazem, musi być bronione również orężem. Takie prawo historyczne do Rusi zdobył polski miecz w wyprawie Kazimierza Wielkiego (1340 r.) na ziemię halicko-przemyską i takimże prawem oręża niedługo później odebrała tę ziemię Jadwiga Węgrom w r. 1387. I myśmy też bronili go aż do ostatnich czasów. W naszych dziejach porozbiorowych kwestya krajów zabranych, a więc Litwy i Rusi, była osią ukształtowania się naszych stosunków do Rosyi, zarzewiem walki, jeśli nie główną sprężyną wybuchania starć orężnych, tak za czasów Księstwa Warszawskiego, jak i podczas rewolucyi listopadowej, wreszcie w powstaniu styczniowem. Ale większe i silniejsze od prawa z tytułu miecza albo z prawa prywatnego dynastyi jest prawo posiadania przyrodzone. Jest to związek ludności z ziemią tak dawny, jak dawna jest wszelka pamięć ludzka, inaczej —historya, Jeśli to można, nazwać prawem historycznem, to korzenie tego prawa sięgają już tak głęboko, że wrosły w cala świadomość społeczeństwa, w jego wszystkie wierzenia religijne i obyczajowe, w cala jego umysłowość i naturę, że razem tworzą jakby jeden instynkt przyrodzonej miłości do ziemi. Instynkt ten znalazł swój wyraz w pojęciu “ojczyzna". Jakiekolwiek ma znaczenie ten wyraz na wyższym stopniu rozwoju, zawsze tkwi w nim to samo, co i w wyobrażeniu pierwotnem: “Tu jest moja ojczyzna", to znaczy: “Tu żyli moi ojcowie, tutaj są cienie (manes) mych przodków". Takie jest najpierwotniejsze pojęcie ojczyzny aryjskie, I pomimo wszelkich zmian terytoryalnych, spowodowanych orężem lub stosunkami prawno-państwowymi, niepodobna tego prawa do ziemi nikomu odebrać, chyba przemocą lub gwałtem. Podobnież mamy to na myśli, mówiąc o prawie historycznem Polski na Rusi. Odpada tutaj wszelka kwestya zaborów w czasach historycznych, a nawet zdobyczy kulturalnych. Na pierwszy plan występuje natomiast kwestya pierwotnego zaludnienia i tego prawa przyrodzonego ludności do ziemi, które się mieści w pojęciu ojczyzny. To prawo historyczne Polski na Rusi postaramy się udowodnić.

* * *

Chodzi tutaj o projekt oderwania Chełmszczyzny - części dawnej ziemi ruskiej — od Królestwa kongresowego. Przsdewszystkiem zapytamy się, jak Rosya sama pod względem prawno-państwowym określiła stosunek granic terytoryalnych dzisiejszego Królestwa do dawnych ziem. ruskich Rzeczypospolitej. Jeżeli mowa o prawie historycznem z tytułu oręża, w takim razie najwłaściwiej byłoby ze strony obrońców projektu powoływać się na rozbiory Polski. A przecież tego argumentu wcale nie słyszymy. To milczenie jest niezmiernie charakterystyczne. Zasiania ono jeden z bardzo niewygodnych argumentów przeciwko projektowi, a mianowicie, że dzisiejszą granicę wschodnią ziem polskich do ruskiej ustaliła sama Rosya. Jest to linia rzeki Buga. Dotąd, jak wiadomo, a nie dalej posunęła swój zabór Katarzyna II w 1795 r., czyli przy ostatecznym rozbiorze Polski. Artykuł pierwszy konwencyi rozbiorowej między Polską a Austryą z dnia 3 stycznia 1795 r. brzmi: “Odtąd granice Cesarstwa Rosyjskiego będą się rozciągały, poczynając od dotychczasowego punktu wyjścia między Wołynicm a Galicyą, aż do rzeki Buga; stamtąd wzdłuż brzegu rzeki pójdą aż do Brześcia Litewskiego i wzdłuż granic województwa tegoż nazwiska z województwem podlaskiem.” Umyślnie przytoczyłem ów artykuł trzeciego traktatu rozbiorowego, ponieważ ta linia podziału Polski, mieczem wyrąbana przez Rosyę, została normą przyszłego rozgraniczenia ziem Królestwa i Cesarstwa. Jedyną zmianę tej granicy wschodniej wprowadził traktat tylżycki, którym Napoleon ustąpił swemu nowemu sprzymierzeńcowi obwód białostocki w Bielskiem. Stanowił on część województwa podlaskiego, należącego z dawna do Korony. Dlatego słusznie ten traktat uważano za czwarty rozbiór Polski. O wyrównaniu tej granicy nie myślano, natomiast linię Buga utrzymano przy tworzeniu Królestwa kongresowego z dawnych ziem Księstwa Warszawskiego, I na tem się kończy prawo, zdobyte mieczem przez Rosyę na Polsce. Stosunek właściwych ziem polskich czyli dawnej Korony do Rosyi określa po raz pierwszy i Jedyny traktat wiedeński. Warto przypomnieć, że traktat ten, jak każda umowa, składał się z dwóch części, gdzie każda strona ma swój rachunek; daje i bierze. Konstytucya Królestwa Polskiego z r. 1815 ma w swych zaręczeniach wszystkie cechy “daje" z wyjątkiem art. I, gdzie powiedziano: “Królestwo Polskie jest na zawsze połączone z Cesarstwem Rosyjskiem". Ten punkt w akcie, podpisanym przez cesarza Rosyi na zamku warszawskim dnia 27 listopada 1815 r., jest właśnie tym jedynym punktem “bierze". Dlatego ów punkt musiał być niezmiernie cennym dla Rosyi, skoro go powtarza także statut organiczny z r. 1832: “Królestwo Polskie, przyłączone na zawsze do Państwa Rosyjskiego, stanowi nierozdzielną część tego Państwa" (art, 1-szy, tytuł Przepisy ogólne). Tutaj dodatek nowy o nierozdzielności Królestwa Polskiego z Cesarstwem Rosyjskiem jest tylko spotęgowaniem i zaakcentowaniem połączenia Królestwa z Cesarstwem. Jakakolwiek była lub być mogła intencya prawodawcy na przyszłość, zasada stosunku prawa państwowego Królestwa do Cesarstwa pozostawała bez zmiany i do dziś dnia jest zasadą prawa państwowego i politycznego w stosunku Rosyi do Królestwa. Nie o tytuł tutaj zresztą chodzi, lecz głównie i przedewszystkiein o prawo. Trafnie zestawiono projekt oderwania Chchnszczyzny z projektem prawa o wywłaszczeniu przymusowem w Prusiech. I tu i tam jedno poczucie bezprawia, które się mścić będzie na samych gwałcicielach. “Das ist der Fluch der bosen Tat"... Przed myślą o zastosowaniu prawa wywłaszczenia nawet rząd pruski się cofa i waha w obawie, że to prawo a raczej bezprawie podkopie w przyszłości zaufanie do wszelkich instytucyi społecznych i urządzeń prawnych w Prusiech. Projektodawcy oderwania Chełmszczyzny ponoć mniej się jeszcze liczą z siłą prawa i urządzeń prawno-państwowych w Rosyi.

* * *

Widzimy zatem, że granica wschodnia Królestwa —linia Buga — jest zabezpieczona prawem historycznem, i to prawem co najmniej tak samo silnem, jak-przynależność Królestwa do Cesarstwa. Zapytajmy się jednak, dlaczego projektodawcy oderwania Chelmazczyzny nie lubią mówić ani słyszeć o statucie organicznym, o konstytucyi kongresowej, ani nawet o traktatach podziałowych. Przecież tylokrotnie się czyta w prasie nacyonalistycznej rosyjskiej o podbitych orężem rosyjskim kresach i o należne z tytułu prawa miecza pierwszeństwo w państwie żywiołowi wielkoruskiemu. Odpowiedź prosta: lewy brzeg Buga razem z resztą ziem polskich został po raz pierwszy połączony z Rosyą na mocy traktatu wiedeńskiego. Z tym aktem urzędowa historyografia rosyjska nie może się załatwić w sposób tak prosty, jak z przyłączeniem Litwy i Rusi wskutek trzech rozbiorów. Do oderwania Chełmszczyzny potrzebne jest zwolennikom jego nowe prawo hisloryczne, specyalnie ad hoc skonstruowane, Podług tego, odebranie Chełmszczyzny ma być odwetem za zabór przez Polskę ongi, przed wiekami, rdzennych ziem ruskich i za spolszczenie oraz skatoliczenie ludności ruskiej prawosławnej, którą się teraz przyłącza do pnia rodzimego, zarówno pod względem języka, jak i wiary. Ta teorya historyczno-prawna zauważmy tutaj — nie jest nowa i ma za sobą dość długą już przeszłość. Z tego bowiem żródła wypłynęły ukazy o skasowaniu unii z r. 1837 i o nawracaniu unitów w Chełmszczyźnie i na Podlasiu na prawosławie. Ukaz tolerancyjny wywołał potrzebę nowej interpretacyi tej samej teoryi i wcielenia przy jej pomocy tych samych dążeń w inną, bardziej odpowiednią do ducha czasu formę. Tu już trzeba istotnie całego aparatu naukowego, ażeby tezę tak sformułowaną udowodnić. Błąd w nauce nie jest zbrodnią, jeżeli w dobrej wierze a nie świadomie dla ubocznych celów jest popełniany, a to tem bardziej, że nauka ma wicie punktów spornych, które z trudnością i powoli rozjaśnia. Ale dla wątpliwej kwestyi archeologicznej, a cóż dopiero dla błędu naukowego narażać na szwank ustalone, tradycyjne stosunki społeczne i narodowe, to już jest zadanie, które zuchwałością swa przekracza granice, zakreślone w każdym sporze naukowym dobrą wiarą i rzetelną miłością prawdy Historycznej. Słusznie bowiem nestor naszej historyografii ruskiej, Aleksander Jabłonowski, mówi o koniecznem na pograniczu zetknięciu się dwu plemion nad Bugiem, o przenikaniu się wzajemnem dwu żywiołów — Lachów i Rusinów. Jeżeli więc osadnictwo ruskie istniało na lewym brzegu Buga, czemu nikt nie zaprzecza, jest to faktem tak samo naturalnym, jak to, że osadnictwo polskie przenikało daleko poza Bug i sięgało zarówno po Niemen — aż na Litwę, jak i po Dniepr na Ruś — aż po Ukrainę. Nie o granicę etnograficzną przeto nam chodzi w sprawie odłączenia Chełmszczyzny od Królestwa, taka bowiem granica żadnymi środkami prawno-państwowymi wyróżnić i ustalić się nie da, podobnie jak i zmienne koleje walk międzydzielnicowych, które na każdej z ziem wycisnęły co najwyżej swoje specyalne historyczne piętno; nie chodzi nam nawet o sferę i zakres oddziaływania dwóch kultur, lecz o prawo przyrodzone do życia i o prawo historyczne dwóch szczepów — polskiego i ruskiego —na ziemi, zwanej dawniej Rusią. Tu właśnie jest istota sporu naukowego między historyografią polską a rosyjską, o ile ta ostatnia zechce i może się podawać za niezależną od wpływów ubocznych, zwłaszcza urzędowych. Tak sformułowane zagadnienie przedstawia się w formie prawa historycznego polskiego na Rusi, a nie do Rusi. Zobaczymy, że nauka przyznaje na tym punkcie w zupełności słuszność Polakom, chociaż nic odbiera praw do swej ziemi i do pracy na niej Rusinom. I dlatego, zarówno w jednej jak i w drugiej swej formie, to stanowisko jest niewygodne dla urzędowej nauki rosyjskiej, w szczególności zaś wyklucza ono wszelkie mieszanie się władzy państwowej do określenia stosunków etnicznych, rzekomo w imię obrony Rusinów, albo pod fałszywem hasłem sprawiedliwości wszechsłowiańskiej.

 

* * *

Ulubionym konikiem historyografii rosyjskiej są stosunki plemienne prasłowiańskie, o których pisze stary kronikarz Nestor. Zauważmy, iż Nestor wie o nich, jako o czasach przedhistorycznych, już tylko z podań i tradycyi. Punkt, dotyczący Rusi chełmskiej , brzmi u Nestora: “Bużanie, którzy siedzieli nad Bugiem, później ci sami są Wołynianie" (należą do plemion języków słowiańskich na Rusi. rozdz. XlI). Na innem zaś miejscu mówi Nestor o Dulibach, “którzy żyli nad Bugiem, gdzie dziś Wołynianie" (rozdz. IX).

(...)

Jest to rzeczą oddawna stwierdzoną, że podstawą późniejszych latopisców ruskich legła pierwotna redakcya, prawdopodobnie właściwie tak zwana “Powieść lat dawnych" (“Powiesti wremiennych ljet") i ze najstarsza kronika Nestora (1118 r.) jest już właściwie przeróbką, kompilacyą literacką redakcyi pierwotnej. W niej właśnie znajduje się wywód plemion, zamieszkujących różne części świata, a zarazem opis starożytnych stosunków plemiennych u Słowian w ogólności i na Rusi w szczególności. Rozsiedleniu Słowian według Nestora już Pogodin nie przypisywał wielkiego znaczenia (Nestor wydany w Moskwie-1839 r.). Wiadomości ogólne o rozmieszczeniu plemion czerpał latopisiec z kronikarzy greckich, jak Jerzego Hamartolosa. do czego zresztą sam się przyznaje (Miklosich, ed. Nestora, komentarz, str. 183). Oczywista, że nie co do Słowian. Tych Nestor sprowadza do ich siedzib z nad Dunaju. I to mniemanie cala dzisiejsza krytyka uważa powszechnie za płód książkowy, literacki, skombinowanie wiadomości miejscowych z dawnemi, zaczerpniętemi ze źródeł pannońskich przez; Nestora (Bestużew-Rjumin, “Russkaja Istorja", t. I, str. 23). Ale wspomina Nestor jeszcze o innej wędrówce, już, wewnątrz Słowian. Jest to ten właśnie ustęp, który mówi o pierwotnem rozmieszczeniu Słowian, a w tej liczbie i Dulibów, późniejszych Wołynian, nad Bugiem. W tym ustępie, po wzmiance o Polanach i Drewlanach, jako będących z rodu. słowiańskiego, przychodzi kolej na Radimiczow (Radzimiczów) i Wiatyczów (Wętyczów), pochodzących od Lachów. “Było bowiem — mówi Nestor — dwóch braci u Lachów: Radzim, a drugi Wętko. I przybywszy, osiadł Radzim nad Sożą i przezwali się (plemię jego) Radzimicze, a Wętko osiadł ze swem plemieniem (rodem) nad Oką, od czego przezwali się: Wętycze. I żyli w pokoju Polanie, Drewlanie, Siewierzanie i Radzimicze, i Wętycze.” (rozdz. IX). Otóż jest rzeczą szczególną, nie tyle —powiedziałbym— dla samej kwestyi, ile dla psychologii badaczów. O ile nad teoryą wędrówki Słowian z nad Dunaju rozwodzi się cała olbrzymia literatura, o ile każdy historyk rosyjski uważa na ślepo Bużan i Wołynian, a nawet Dulibów, za plemiona ruskie, o tyle na ten ustęp kroniki Nestorowej kładzie się wstydiiwie listek figowy milczenia. Czyni to i prof. Hruszewski w swej Historyi, rzekomo ze względu na naiwną formę podania o wędrówce dwóch braci — Radzima i Wętyka. Ależ właśnie ta naiwność formy dowodzi, że latopisiec usiłował w sposób, do skali wiedzy swej zastosowany, objaśnić fakt sobie niezrozumiały: skąd się wzięli właśnie Lachy na ziemi Słowian, najdalej wysuniętej podówczas na wschód — między Dnieprem a Sożą i poza Dzisną, nad Oką? Brak potwierdzenia tej wiadomości skądinąd, czyto z zakresu filologii, czy etnografii, nie znaczy nic, gdyż nie jest argumentem w nauce, jeśli kto potwierdzenia sam nie szuka. Prof. Rostafiński na polu swoich badań językoznawczych i botanicznych szukał go i znalazł. Dla ścisłości tylko trzeba dodać, że ten rezultat jego badań został opublikowany w druku już później, po wyjściu na świat Historyi prof. Hruszewskiego. Zresztą z zupełnym brakiem argumentów lingwistycznych, wcale nie tak się ma rzecz, jak twierdzi prof. Hruszewski. Dla ucha polskiego Radzim, Radzimicze tak brzmi swojsko, jak z pewnością nie jest w tym stopniu swojskie Radim, Radimiczi w brzmieniu ruskiem. I nie naliczyłbym nazw na ziemi polskiej, wprost lub pośrednio od tego wyrazu się wywodzących. Radcze, Radczyce, Radczychy, Radeczki, Radecznice, Radeny, Rademce albo Radynice—rus. Radyniczi (w pow. mościskim w Galicyi), Radkowy, Radkowice, Radliczyce, Radomie, Radomino, Radomina, Radomice, Radomna, Radonie, Radonice, Radycze, Radymie, Radydino, Radynie, Radzany, Radzewa, Radziące, Radzice, Radzimy, Radzimie, Radziminy, Radzynie. Setki, jeśli nie tysiące, ale tych wystarczy (“Slown. geogr.", t. IX). Z Wętyczami trudniej. Chociaż i tutaj grody ich, jak Mczeńsk (dzisiejszy Mceńsk, miasto w gub. orlowskiej), mają swoje odpowiedniki w nazwach Mszęcina, Mszczonowa, Mszczyczyna. Być może, iż niektóre z tych nazw są wspólnemi nazwami stowiańskiemi, ale w takiej liczbie i w takiem uformowaniu nic spotyka się ich nigdzie tyle, jak na ziemiach polskich. Stąd też nauka musi się z tym faktem liczyć, jak liczą się już dzisiaj z wywodem Nestora Radzimiczów i Wętyczów od Lachów— zarówno w nauce polskiej (śp. Potkański, z żyjących Rostafiriski), jak i rosyjskiej, a w tej przedewszystkiem najznakomitszy dziś znawca i krytyk latopisców ruskich — akademik Szachmatow. A cóż, gdyby tak zamiast szukać Bużan w ziemi chełmskiej, urzędowa historyografia rosyjska odkryła Lachów w samem sercu Rosyi?. Ale nie chodzi tutaj o to, żeby rewindykować prawa Rusinów i Polaków do ziemi, na której żyją na podstawie prastarych stosunków plemiennych. Przykład ten dowodzi tylko, jak łatwo ściągnąć ze zwolenników “sprawiedliwego rozgraniczenia" Słowiańszczyzny skórę idealnych marzycieli, w którą się przyoblekają w nauce i życiu. Chodzi tu o wykazanie, że wiadomości Nestora o Radzimiczach i Wętyczach, jako pochodzących od Lachów, są równie stare, jak wiadomości o Dulibach, Bużanach i Wołynianach, że przeto Nestor w każdym razie nie przesądza narodowości ani języka tych plemion, że co najmniej na podstawie Nestora ma się prawo tak samo mówić o ziemi chęłmskiej i Nadbużu, jako o odwiecznych posadach Rusi, jak i Polski. Narodowość mieszkańców Nadbuża i Wołynia zaczęła się określać dopiero w czasach historycznych. Powiedziałem —narodowość, a nie mowa, a nawet nie pochodzenie, bo w nią wchodzą pierwiastki kulturalne — państwowe i religijne, o których niema jeszcze mowy w czasach plemiennych. Chodzi tutaj o kwestyę wpływów kulturalnych z nad Wisły i z nad Dniepru — ich zmagania się i krzyżowania. Ten proces historyczny przypada na okres czasu od wieku X do XIV. Ustalił on już charakter kultury ludności Nadbuża, a w tem Chełmszczyzny, taki, jaki dziś widzimy. Kwestya ta walki kultur w czasach historycznych musi być traktowana oddzielnie. Tutaj jeszcze zakończyć wypada rozważanie stosunków międzyplemiennych w czasach przedhistorycznych, nim Bug stanie się rzeką graniczną Polski i Rusi kijowskiej, oraz polem walk zaciętych między Piastami a Rurykowiczmi. Z góry uprzedzam, że obrachunek naukowy wypadnie nie na korzyść Polan naddnieprzańskich, lecz nadwiślańskich— a, więc Lachów. Nic o różnicę narzecza, religii, ani pojęcia władzy państwowej chodzić może przy określeniu dawnych stosunków plemiennych. Czynniki te — można twierdzić z całą stanowczością—były u wszystkich Słowian przynajmniej równe, jeśli nie jednakowe, a już najmniej mogły być przedmiotem różnic lub antagonizmów plemiennych. Co najwyżej, można co do tych czasów mówić o sile liczebnej, czyli—co na jedno wychodzi—o intensywności osadnictwa u różnych plemion i o zawiązkach ich organizacyi politycznej. Z natury rzeczy postęp osadnictwa idzie w parze z przewagą polityczną, o ile jedne plemiona chciałyby lub mogły wywierać je na sąsiednie. Otóż co do organizacyi politycznej dane historyczne są tak skąpe, że prawie żadne. Lepiej natomiast jest z osadnictwem pierwotnym , gdyż tutaj onomatyka czyli metoda wyprowadzania wspólnego pochodzenie na podstawie nazw wspólnych, głównie geograficznych, pozwala nam odkrywać jeśli nie fakta natury politycznej, to przynajmniej zawisłość i związki między plemionami.

Tak się ma rzecz z Nadbużem. Na innem miejscu wykazałem, że ziemia ta stanowiła naturalne przedłużenie Mazowsza, dzielnicy w czasach plemiennych już gęsto zaludnionej, albowiem w wieku XI wykazuje ona już 20 grodów, wszystkie znane dziś dobrze osady mazowieckie; jest to cyfra, jaką w tych czasach w żadnej innej dzielnicy starożytnej Polski nie moglibyśmy wykazać. Podobnież i połączenie starożytne krajów naddnieprzańskich z Polską szło na Mazowsze, nie na Kraków. Z Krakowa droga na Ruś szła przez Węgry—a więc była tylko gałęzią prastarej komunikacyi pannońskiej, czyli naddunajskiej). Skąpe są te dane natury handlowo-komunikacyjnej i kulturalnej, ale i one dają niejakie świadectwo o tych czasach, o których w historyi głucho i ciemno. Ważniejszy jednak od tego jest związek osadniczy. Zaranie politycznych dziejów kraju Nadbuzan otwiera znana i wielokrotnie komentowana wiadomość latopisca pod rokiem 981; “Poszedł Włodzimierz na Lachy i zajął grody ich: Przemyśl, Czerwień i inne grody, które są do dziś dnia za Rusią" (=przy Rusi). Jest to istotnie data epokowa w dziejach Rusi. O ile wiemy, był to pierwszy napór szczęśliwy Rusi kijowskiej na Lachów. I gdzieżto tych Lachów Ruś napotyka? (NB. według tegoż latopisca, Ruś są to obcy najeźdźcy —Waregowie. Pośród plemion słowiańskich Ruś była obca.) Oto nad Sanem, gdzie leży Przemyśl, i nad Bugiem, gdzie leżał Czerwień, na południe od Kumowa i Turowca a w sąsiedztwie Uchani w powiecie chełmskim. Położenie tego ostatniego grodu tak dalece wskazuje na ujście Huczwy do Buga, czyli na Gródek nadbuski albo starożytny Wołyń (u Długosza), że gdyby źródła nie zabraniały nam tego, uważalibyśmy Wołyń i Czerwień za jeden i ten sam gród. Poza tem przybliżeniem do ujścia Huczwy i do Buga nie da się lepiej ustalić położenia Czerwienia. Tyle tylko, że i nazwa Czerwień, tak samo jak Wołyń, służyły do oznaczenia całej ziemi (grody czerwieńskie pod rokiem 1018). Ależ ta ziemia czerwieńska—to ten sam kraj Bużan albo Wołynian, czyli starożytnych Duiibów, o którym jużeśmy wyżej mówili. Za rządów polskich przechowała się jeszcze tradycya dawnej ziemi czerwieńskiej w nazwie Ruś Czerwona (Russia Rubra), lubo w późniejszych czasach Polacy zatracili zupełnie poczucie związku między dawną ziemią czerwieńską a późniejszą Rusią włodzimiersko-halicką, gdzie przez dwa stulecia panowali Rościsławowiczowie i Romanowiczowie. Geografowie polscy, jak Okolski, lub historycy jak Naruszcwicz, wysilali swój dowcip na wytłumaczenie tej nazwy w różnym kierunku: “że tam lud jest kompleksyi krwistej, że się tam rodzi wiele krzaków rubeta, lub że tę ziemię w czasie tylu wojen wiele krwi ludzkiej oblało" (“Starożytna Polska", t. II, str. 547). A tymczasem, przy ukształtowaniu późniejszego województwa ruskiego, utrzymał się nawet dawny układ ziemi czerwieńskiej. Ziemia chełmska bowiem weszła w skład jego, chociaż Bełz, trzymany lennem przez książąt mazowieckich w międzyczasie (1389—1462), wyosobnił się w oddzielne województwo bełskie.

* * *

 

Historya jest bronią ludów silnych. Historycy dzisiejsi niemieccy, jak T. Lindner (“Weidgeschichte seit der Volkerwanderung", t. VI, str. 335), nie wahają się usprawiedliwiać niemczenia Poznańskiego odwetem niemieckim za zesłowiańszczenie tych krajów w czasach wędrówek ludów, ,a inni, jak Dietrich Schafer {“Weitgfschichts der Neuseit", II, 3, str. 28), powołują się na ten sam tytuł, usprawiedliwiając zabór ziem polskich przez Fryderyka II. Psychologia ludów słabych polega na zacieraniu się w ich pamięci śladów historycznych. I chciałbym wiedzieć, ileżto jest Polaków, którzy wiedzą, ze linia Buga jest granicą konwencyjną zaboru ziem polskich przez Auatryę w roku 1795 i że granica ta została zdobyta na Austryakach orężem wojska polskiego w r. 1809. Jeżeli taki krótki przeciąg czasu pozwala na szerzenie fałszów ze strony rosyjskiej o przypadkowem i niezupelnem wyrównaniu granic między Królestwem kongresowem a Rosyą, rzekomo z przeoczenia, to co się dziwić, jeżeli Klio Naruszewiczów i Okolskich podpowiadała im o “krwistej kompleksyi" ludu, o “rubetach" lub o czerwonych od krwi przelanej polach walk — dla wytłumaczenia nazwy Czerwonej Rusi. Przecież i ich czasy, podobnie jak i nasze, miały się do czasów kazimierzowskich lub jagiellońskich, jak czasy upadku i zastoju do czasów siły politycznej i wzrostu państwa polskiego. Dość już jest wskazać jak pod nazwą Rusi Czerwonej zatraciła się dawna historyczna nazwa Ziemi Czerwieńskiej, polskie miano ziemi starodawnych Dulibów — Wołynia i Nadbuża. A zapominamy o tem snadnie, ponieważ słyszeliśmy, jak tutaj szła kolonizacya ruska po zmieceniu dawnej ludności przez najazdy tatarskie, po części tworząca się ze zbiegów z nad Dniepru, Bohu i Dniestru, chroniących się na ziemie Lachów — nadwiślańskie i nadbużańskie. Przecieżto na ową drugą połowę XIII w., a więc tylko niespełna (1340 r.) na kilkadziesiąt lat przed zdobyciem Rusi Czerwonej, przypada. panowanie owego Daniła, księcia halickiego, który tak upodobał sobie Chełm, że go obrał za stolicę Rusi, oraz jego syna Lwa ( 1301 r.), który zbudował zamek drewniany na górze Łysej i od którego miała pójść nazwa Lwowa. Wszakto w owe czasy Wołyń zmienia nazwę na ziemię łucką za sprawą Lubarta, syna Giedyminowego, który osiadł w zaniku Łucku. O tę ziemię łucką czyli Wołyń, jak i o Podole, zażarcie walczyła Polska z Litwą przez dwa stulecia,. aż do ostatecznego rozstrzygnięcia sporu na sejmie lubelskim (1569 r.), a walczyła dlatego, że ta ziemia z dawna (antiquitus) do Polski należała. Gdzie na to szukać dowodów przed organizacyą księstw ruskich na ziemi czerwieńskiej, przed zajęciem jej nawet po raz pierwszy w r. 981 przez Włodzimierza św.? Mogiły rozkopane nie ukażą nam czaszek lackich. Wsi dawnych po nazwach dzisiejszych nie odkryjemy; trzebaby na to mieć przywileje nadawcze. A te w sam raz właśnie sięgają na tej ziemi po wiek XIII, czyli po czasy kolonizacyi ruskiej. Na szczęście, pozostały nam jeszcze nazwy grodów starożytnych. Obchodzą nas głównie te, od których poszła nazwa ziemi. Na pierwszym planie trzeba tu wymienić gród Chełm od którego poszła dzisiejsza nazwa ziemi chełmskiej. Ale o Chełmie wiemy z całą pewnością, iż początek swój jako grodu książęcego, a stąd i stolicy ziemi chełmskiej, datuje dopiero od drugiej połowy XIII wieku. Również nie mają znaczenia naukowego jakieś mętne tradycye cerkiewne o założeniu biskupstwa w Chełmie przez Włodzimierza Wielkiego.

Źródła ruskie mówią, o przeniesieniu stolicy biskupiej z Uhrowska do Chełma dopiero w roku 1223. I nawet taki zagorzały historyk ukraiński, jak prof. Hruszewski, nie kwestyonuje powstania katedry biskupiej w Chełmie w związku z Uhrowskiem za czasów Daniła. Starożytny natomiast charakter tego grodu jest rzeczą całkiem możliwą i prawdopodobną, mimo zupełnego milczenia o nim źródeł. Sama jednak nazwa Chełma nic nam nie mówi o jego założeniu, czy to był gród pierwotnie ruski, czy też polski. Nie gwoli więc stwierdzeniu jego pochodzenia, lecz dla rozwiania błędnych wyobrażeń, pochodzących z nieznajomości ducha języka polskiego, przytoczę zdanie Chlebowskiego: “Chełm, Chełmowa góra — nazwa ogólna wielu wynioślejszych gór, która następnie często przeszła na wsie, rozłożone w pobliżu takowych". Wyraz ten Chełm, jeśli się nie mylę, filologia uważa za zapożyczony od języków germańskich, chociaż—o ile moje wiadomości sięgają — należy on do ogólnego skarbca języków słowiańskich. Nazw, urobionych od tego wyrazu, jest na ziemiach Polski mnóstwo, zarówno na Rusi jak na Mazowszu, w Prusiech i Wielko- oraz Małopolsce (Chełm, Chełmce, Chełmek, Chełmiec, Chełmica, Chełmno, Chełmo, Chełmże, por. “Słown. geogr."). Pozostają więc jeszcze nazwy dwie: Czerwień i Wołyń, i one muszą być dla naszej kwestyi rozstrzygające.

Chociaż ślady starożytnego Czerwienia dziś już zaginęły, jednakże źródła pozwalają nam określić położenie jego w przybliżeniu w promieniu dwóch mil od Uchani . Chodakowski domyślał się go we wsi dzisiejszej Czermne nad rzeką Huczwą, o pół mili od Tyszowca położonej, gdzie znajdujący się wśród łąk okop, wodą oblany, nosi, według Balińskiego, miano zamczyska i gdzie wykopują dotychczas kości ludzkie (“Star. Po l s k a", t. II, str. 1187). Czy jest jaki związek starożytnego grodu Czerwienia ze wsią Czermnem, tak, jak w nazwie Czermna i Czerwienia, nie wiemy, ale gdziekolwiek bądź leżał ów Czerwień — nad Huczwą czy nad Bugiem, jego nazwa świadczy o związku etnicznym tej ziemi z Lachami, w szczególności z Mazowszem. Dowodów na to dostarcza onomatyka geograficzna. Otóż nazw topograficznych tego samego brzmienia co Czerwień. jest w Polsce bardzo wiele, tak samo jak i pokrewnych z nim Czermna i Czerniejowa. Szczególnie zaś wiele na Mazowszu—zwłaszcza w powiecie lipnoskim, rypińskim i gostynińskim. Niektóre z nich są bardzo stare, jak Czerwińsk, siedziba słynnego opactwa w pow. płońskim nad Wisłą, między Zakroczymiem a Wyszogrodem. Dodać tu jeszcze należy Czerwień w pow. ostrołęckim, Czerwińsk w pow. kwidzyńskim i Czerwińsk lub Czerwieńce w pow. słupskim na Pomorzu. To rozmieszczenie nazw topograficznych bardzo starożytnych na jednej linii, poczynając od Huczwy i Buga aż do, ujścia Wisły, jest rzeczą tak znaczącą dla pierwotnego osadnictwa tych obszarów, iż nie potrzebuje żadnego komentarza. Dowodzi ono, że osadnictwo to było jednolite, zarówno nad Wisłą jak i nad Bugiem, a więc wzięło początek od jednego i tego samego pnia plemiennego. Możnaby jeszcze co do ścisłości tego twierdzenia mieć niejakie wątpienie, gdyby się okazało, że ta nazwa topograficzna jest ogólno-słowiańska, a przynajmniej wspólna Rusi i Polsce. Otóż, i tę wątpliwość rozwiewa Słownik geograficzny Rosyi—Siemionowa, z którego widać, że ta nazwa na Rusi nie tylko północnej, ale i naddnieprzańskiej, wcale się nie spotyka.

Przechodzimy teraz do nazwy Wołynia. Ażeby nas nikt nie posądzał, że tę nazwę, rzekomo ruską, dowolnie modyfikujemy, zwrócimy się tam, dokąd i każdy historyk rosyjski zwracać się musi, a więc do kronikarzy ruskich. Właśnie pod rokiem 1018, w cytowanym już ustępie o wyprawie Bolesława Chrobrego powiedziano, że poszedł Jarosław przeciw Bolesławowi i Swiatopełkowi ku miastu Wołyniu, i zetknęli się na połowie rzeki Buga. Zamiast “ku Wołyniu" — jak w kodeksie laurentyjskim, inny kodeks—hypatiewski — ma odmianę fonetyczną w postaci “ku Wieluniu''. Prof. Hruszewski, który w swej Historyi tej tylko nazwy zawsze używa dla starożytnego grodu Wołynian, powoduje się zapewne predylekcyą do zmiękczonego brzmienia tej nazwy, właściwego mowie ruskiej (na przykład. Rjasziw, Beresiw zamiast Rzeszów, Brzozów), pomija jednak wszelkie konsekwencye, jakie stąd płyną dla starożytnej nazwy Wołynia oraz plemienia Wołynian, któreto nazwy powinnyby w takim razie brzmieć: Wielin i Wielinianie. Nie jestem dyalektologiem słowiańskim i dlatego trudno mi określić, jakiemu narzeczu słowiańskiemu forma “Wielin" jest bardziej właściwa. Ale ze stanowiska onomatyki geograficznej muszę stwierdzić, iż wyraz ten spotyka się w mnóstwie nazw miejscowości, i to nie w kierunku wschodnim—ku siedzibom Słowian naddnieprzańskich, lecz w zachodnim—ku Wiśle i aż ku morzu, nie wyłączając i reszty krajów słowiańskich, na zachodzie położonych. Wiela, Wela, Wel — są o nazwy licznych rzek w ziemiach słowiańskich. Czy potrzeba dowodzić pokrewieństwa z tą nazwą—Wieleniów (Wielenów), Wieleninów, Wielanów w Wielkopolsce, Wolinia (Wołycza) w Małopolsce, Wielunów) (Wieluń Zalesie) na Mazowszu, wreszcie Wielunia, stolicy ziemi wieluńskiej? Podobnież wsie z nazwą Wieluń spotyka się i na Wołyniu. Ale co najciekawsza, że na kresach zachodniej Słowiańszczyzny spotykamy tę samą nazwę Wolin lub Wieleń (niemiecką Wineta), jako nazwę miasta, przy ujściu Odry położonego. Ów Wołyń lub Wieluń — jak kto chce — ma równorzędną nazwę ludu wśród Słowian nadodrzańskich — Wolinów (Wilini u Adama Bremeńczyka, Vuloini u Widukinda). Te formy są już oczywiście cudzoziemskie i przystosowane do brzmienia łacińskiego przez kronikarzy zachodnich. Ale kto chce stwierdzić brzmienie słowiańskie nazwy mieszkańców północnego Wolina, ten je łatwo odszuka w daleko wcześniejszej formie geografa bawarskiego (ku końcowi IX w.) Velunzani , co już brzmi jak nasza rodzima nazwa Wielunian.

(...)

Dziś jednak potwierdza się i drugie domniemanie Lelewela: że tradycya ludowa u Słowian przechowała pamięć wielkiego państwa słowiańskiego. Ślady tradycyi Samona znalazł Gutschmied w podaniu Kadłubka o Leszku (Lestku) Chytrym. A imię to jest przecież, wbrew wielokrotnemu zaprzeczeniu, zachowanym w tradycyi szczątkiem starożytnego imienia polskiego Lech), z którego powstała forma ruska Lach. Zbyteczna dowodzić, jakie ma znaczenie dla naszego. przedmiotu kwestya tych imion. Najstarsza nasza tradycya historyczna, przechowana w ustach naszego ludu, jest w związku z imieniem, pod którem do dziś dnia jesteśmy znani na Wschodzie. I nie tylko na Rusi (Lach), lecz i na Węgrzech (Lengyel). A ta węgierska forma, podobnie jak Oros, Urus—nazwa Rusi, wywodzi się nie od Madziarów wprost, lecz przeszła do ich języka od ich przodków proto-tureckich. Otóż do tych proto-Turków zalicza Kunik właśnie także i Awarów, którzy mieszkali na stepach wschodnio-europejskich przed Madziarami, Jest więc rzeczą ważną, że w starożytności ci proto-Turcy stykali się bezpośrednio z Lachami i że od polskiego Lech, a nie od ruskiego Lach, powstała u Madziarów nazwą Lengyel dla Polaków. Tyle u finnologa na dowód prastarości madziarskiej nazwy Lengyel. Jakoż z twierdzeniem tem w zupełnej są zgodzie źródła historyczne, oczywiście nie zachodnio-niemieckie, ani późniejsze węgierskie, lecz wczesne źródła arabskie. Geograf arabski Ibn-Rusta, pisząc o Słowianach i Madziarach, kiedy ci siedzieli jeszcze z tej strony Karpat, a więc przed r. 889, powiada “Od ziemi Słowian do ziemi Madziarów jest dziesięć dni drogi. W bliższych stronach ziemi Słowian znajduje się miasto, zwane W-a-i. Droga dotąd idzie stepami, miejscami bezdrożnemi, przez rzeki i lasy dziewicze. Ziemia Słowian jest równiną leśną, w lasach też i mieszkają". Uczony rosyjski, który źródło to przetłumaczył, dodaje objaśnienie owej nazwy W-a-i. Nie przypuszcza on, żeby to był Kijów, a to ze względu na formę nazwy w piśmie, jak również na odległość od siedziby Madziarów oraz na przytoczone szczegóły topograficzne. Wszak ani odległość stepów od Kijowa nie wynosi dni 10, ani też droga nie prowadzi przez rzeki i lasy dziewicze. “Niewiele zmieniając kształt liter, otrzymamy Kraków" — powiada (str. 125), ale za tym wnioskiem, jako zbyt śmiałym, nie może się oświadczyć. My również nie oświadczamy się za nim. Natomiast bez naciągania fonetycznego i na podstawie tychże danych — Jak odległość odstępów, charakter drogi oraz własności topograficznych kraju, musimy dojąć do wniosku, że mowa tam albo o grodzie, zwanym Wielin, albo o kraju Wielunian (arabskie Walinjana). Oto gdzie proto-Turcy po raz pierwszy zetknęli się z Lechami. Końcowe zdania: “ziemia Słowian jest równiną leśną, w lasach też i mieszkają" — mogą poniekąd służyć za objaśnienie tej nazwy, jeżeli zgodzimy się z Jagiczem, że lechy, lachy są to imiona pokrewne wyrazom: ljeda (ljadski u Nestora), ledha, lendina — ziemia pusta, nieuprawna. Bor-lado bowiem do dziś dnia nazywa się na Polesiu część kraju zalesiona, w przeciwieństwie do bor-bagno, ogólnej nazwy kraju nie zalesionego.

(...)

Rozwiedliśmy się szerzej nad pierwotnymi stosunkami plemiennymi. Kwestya ta nie jest ani błaha, ani tylko archeologiczna. Trzeba było dowieść, iż jak stare jest imię Lach—Lech, tak stare są siedziby Lachów nad Bugiem i na Wołyniu; że słownik roślinny, nomenklatura topograficzna, tradycye ludowe i pierwsze wzmianki historyczne — wszystko to składa się na jednolitość terytoryum pierwotnego lackiego od Karpat wzdłuż Buga i Wisły aż na Pomorze; ze przeto ziemie dzisiejsze: Wołyń, Ruś Czerwona, a może i Podole, są to takie same ziemie polskie, jak i Wielkopolska że więc nie wolno powoływać się na tradycye plemienna tego gniazda, a odrzucać tamto. Niestety, skutkiem historycznego stosunku Polski do Rusi ten stosunek plemienny bywa po dziś dzień przeoczany i jest nietylko w polityce, lecz i w nauce, odwrócony na korzyść Rusi. I tak — czcigodny nestor naszej literatury historycznej,. prof. Małecki, postawił kwestyę pierwotnego osiedlenia, oraz, stosunków etnicznych Polski, na gruncie porównania, późniejszych źródeł historycznych, jak kroniki naszego Kadłubka oraz kroniki czeskie Dalemila. Wnioski, które stąd wypływały były druzgoczące zarówno dla polskiej nazwy Lechitów, jak dla imienia osobowego “Lestko": i jedno i drugie miało być wymysłem kronikarskim, do którego form językowych zapożyczono z czeskiego. Wyeliminowawszy zatem Lechów i Lestków ze źródeł polskich, prof. Małecki utrzymuje, że imię Lach (Lech) po raz pierwszy było stosowane przez Ruś od mieszkańców Małopolski. (“Lechici w świetle historycznej krytyki" - 1897) Pozostał atoli brak nazwy rodzimej polskiej dla Małopolan - i w tę lukę wprowadził Potkański swoich Wiślan obejmując nią zarówno Krakowian i Sandomierzan (“Kraków przed Piastami"). Na innem miejscu wykazałem, że nazwa Wiślan i kraju Wisły odnosiła się do całej Polski, nie tylko do dzielnicy małopolskiej; dzięki zaś badaniom Baudouina de Courtenay wiemy, że wyraz Lestko może być zarówno czeski, jak i polski, oraz, że w formie tego imienia zachowała się nazalizacya, czyli, że można ją sprowadzić do zasadniczego brzmienia nosowego Lech, jakie się ukrywa w ruskiem brzmieniu tego wyrazu — Lach. Imienia przeto Lech nie wolno nam wykluczać z onomatyki plemiennej Polski, aczkolwiek nie spotyka się już go w czasach historycznych. Tem bardziej nie wolno nam ograniczać jego zakresu do plemienia Małopolan za Wisłą, skoro Nestor jeszcze w drugiej połowie X w. umieszcza je na terytoryum prawego brzegu Wisły, Sanu i Buga. A nadto i onomatyka topograficzna kraju Wielunian czy Wołynian dowodzi jednolitości jego osadnictwa z osadnictwem całej Polski. Bez badania zaś nazw, tak w zakresie imion osobowych, jak i topograficznych, nie można już dzisiaj zdobyć pewnego gruntu w etnografii historycznej, jak to słusznie zauważył Kunik (“Lęchica”). Wróćmy jednak do rekonstrukcyi dziejów naszego Czerwińska. Przekonaliśmy się już, że od końca wieku VI do końca X-go w wiadomościach naszych o tej ziemi jest wprawdzie luka, nie taka jednak zupełna, jaką się zazwyczaj przyjmuje, w każdym razie nic taka, ażeby się w stosunkach etnicznych a nawet politycznych tego kraju nie módz połapać.

Wypełnia ją naprzód wiadomość Ibn-Rusty z pierwszej połowy VIII w. Urwaliśmy zatem sto lat przeszło ciemnościom historycznym, idąc naprzód. Łatwo się okaże, że można tyleż jeszcze odebrać, idąc wstecz od tej samej krańcowej daty roku 981. W spisie plemion, żyjących poza Dunajem ku północy, w większości słowiańskich, znajdujemy jedno, które już zwróciło na siebie uwagę Marquarta. Są to “Zerivani, których państwo jest tak. wielkie, że' stamtąd mają pochodzić wszystkie plemiona słowiańskie i stamtąd, jak utrzymują, miały one wyjść. Marquart pierwszy postawił hypotezę, że ci Zerivani, od których wywodzą się wszystkie ludy słowiańskie, są to plemiona, osiadłe nad Bugiem, a ich państwo potężne —jest to Czerwińsko (grody czerwieńskie). Hruszewski odrzuca tłumaczenie Marquarta; oczywiście zawadza mu rdzennie polska nazwa Czerwińska. Ale argument jego o wyjątkowem stanowisku ziemi czerwińskiej jest osłabiony całym szeregiem naszych wywodów co do kolebki Słowian nad Bugiem i skierowania sio stamtąd znacznej części ludów słowiańskich na zachód. Zresztą prof. Hruszewski sam siebie osłabia, przyjmując starą hypotezę Charmois co do tłumaczenia z arabskiego źródła nazwy Walinjana przez Wołyń i Wołynian. Jeśli tradycya “słowiańskiego laboratoryum" mogła się ostać przy Wołyniu, to dlaczego zaprzeczać jej Czerwińskowi? My, opierając się nietylko na podobieństwie brzmienia, jak Marquart, lecz i na danych topograficznych, możemy przyjąć, że z żadną z pośród ziem słowiańskich nauka dzisiejsza nie jest bardziej uprawniona łączyć tych słów geografa bawarskiego, niż z krajem nad Bugiem. Hypoteza zatem Marquarta może się ostać. A z nią zarazem ostaje się też zupełnie pewna wiadomość co do Czerwińska z końca IX wieku. Z czterystu przeszło lat przed fatalną datą roku 981, które w dotychczasowej historyi były pokryte mrokiem niewiadomości o kraju Nadbuża, wyrwaliśmy tym mrokom lat około 250. Pozostało nam jeszcze lat blizko 150 — druga polowa wieku VIII i cały prawie wiek IX. Okres to czasu wcale nie ciemny w dziejach Słowiańszczyzny. Przeciwnie, pod niektórymi względami rzuca on na te dzieje tak oślepiające blaski— przynajmniej w jednej dziedzinie, że dokoła niego panująca ciemność jeszcze bardziej się uwydatnia i zbija z tropu badacz ów. Ów okres — to czasy tworzenia się, wzrostu i upadku wielkiego państwa morawskiego. A nie należy mniemać, żeby dzieje Wielkiej Morawy były obojętne dla naszej kwestyi. Wtedy miecz Rościsławów i Światopełków wrębywał się w odwieczne posady Słowian na wschodzie, jak niegdyś miecz Madżka czy Mieszka wrzynał się w samo serce starożytnej Germanii, w posady Franków i Alamanów na Zachodzie. Wtedy z walk Metodego i duchowieństwa niemieckiego wyrastała walka dwóch obrządków — wschodniego i zachodniego. Wtedyto i na grunt polski oraz Rusi historycznej padały pierwsze ziarna, które miały z czasem wykiełkować w spór doniosły dwóch światów słowiańskich i dwóch cywilizacyi. Zdawałoby się, że kwestya to nawskroś archeologiczna. A jednak i dzisiaj każde poruszenie jej wstrząsa konarami całego naszego historycznego życia. Może zresztą dla nas kwestya ta—intelektualnie i uczuciowo—zobojętniała. Ale dla strony przeciwnej jest ona wciąż jeszcze tlejącem zarzewiem nienawiści, motorem nienasyconych pretensyi historycznych i głównem źródłem wszelkich apetytów współczesnych na ziemie polskie—już nie na Bug, lecz po San, Wisłokę ba, nawet po Kraków włącznie. Któż z nas czytuje owe Poczajowskie Listki owe Chełmskie Eparchialne Wiedomosti, ba, nawet quasi-naukowe wydawnictwa, jak Pamiatnikt russkoj stariny w zapadnych guberniach i inne na ten temat elukubracye, w rodzaju Batiuszkowa Istriczeskija sud'by jugo-zapadnago kraja -- Wołyń, aibo Longinowa Isłoriczeskij oczerk Czerwonnoj Rusi?. Zajęci ciężką walką o byt, niechętnie w dzisiejszem położeniu naszem cofający się myślą lub pamięcią w dalszą przeszłość, otwieramy oczy dopiero wtedy, gdy przed nami stanic gotowy projekt oderwania części ziemi od Polski. I wtedy pocieszamy się łatwo skonstruowaną hypotezą: intryga pruska! Jasną jest rzeczą, że wszelkie wywody naukowe w tej sprawie kierować należy pod adresem społeczeństwa polskiego, nie zaś przeciwników. Prasa bowiem rosyjska, jak wiadomo, odrzuca wszelką argumentacyę historyczną, gdy ta jest niewygodna dla pewnych celów. Nie przeszkadza to jej naturalnie w posługiwaniu się argumentacyą swoich uczonych, w rodzaju p. Filewicza, którzy przytaczają dokumenta nietylko cudzoziemskie, ale i “polskie", na dowód, że granice Rusi sięgały w X wieku aż do Krakowa. Wprzód, nim zajmiemy się dokumentami polskimi i zachodnimi, weźmy pod uwagę źródło ruskie — latopis Nestora. W spisie plemion ruskich u autora “Powieści czasów dawnych" znajduje się jedno, które do dziś dnia pozostało bezdomne i bezjęzykowe. Są to Chorwaci. Pisze Nestor: “I żyli w pokoju Polanie i Drewlanie, i Siewierz, i Radzimicze, i Wętycze, i Chorwaci" (Nestor, rozdz. IX). O tych samych Chorwatach jest jeszcze u Nestora wzmianka dwukrotnie: raz pod rokiem 907, gdzie jest mowa o wyprawie Oleha na Konstantynopol, kiedy wziął z sobą mnóstwo Waregów i Słowian, Czudzi, Krywiczów, Merę, i Polan, i Siewierzan, i Drewlan, i Radzimiczów, i Chorwatów, i Dulibów, i Tywerców (rozdz. XXI); drugi raz pod. rokiem 992, gdzie mowa o wyprawie Włodzimierza na Chorwatów: “Ide Wołodimir na Chorwaty" (rozdział XIV). Nie wszystko, co w tych źródłach podano, ma w oczach dzisiejszej nauki jednakową cenę i wartość. Wiadomości etnograficzne u Nestora są, jakeśmy mówili, późniejsze i kombinowane już przez kronikarza (około roku 1116); wszelako dane o wyprawie Oleha na Carogród i o wojnie Włodzimierza z Chorwatami są starożytne i jako takie weszły już w zrąb najstarszego opowiadania o ziemi ruskiej, spisanego mniej więcej, około 1039 r., a z którego w ciągu lat następnych powstała “Powieść czasów dawnych" czyli kronika Nestora. Gdybyśmy zatem nawet przypuścili, że sam latopisiec nie wiedział, gdzie siedzieli owi Chorwaci i co to było za plemię, to przecież pozostaje jeszcze fakt całkiem pewny, że owi Chorwaci istnieli, że Włodzimierz z nimi toczył wojnę. O udziale ich w wyprawie Oleha także niema nic pewnego, gdyż wyliczenie plemion, biorących w niej udział, jest wstawką późniejszą i ma taki sam charakter kompilacyjny, jak i pierwsze rozdziały treści etnograficznej. Co do dodatku po Tywercach: “którzy są tołkowiny... ci wszyscy zwali się Wielka Scytya"... to jedni tłumaczą “tołkowiny" przez “posiłkowcy", drudzy — zdaje się trafniej — przez “koczownicy". Także i do dat nie można przykładać zbytniej wagi, gdyż chronologię wprowadziła tam dopiero ręka autora późniejszego. Tak czy inaczej, w mniejszym lub większym zakresie, wiadomość o Chorwatach w latopisie jest. Tych Chorwatów nie wolno z naszych źródeł wyrzucać, ani pokrywać ich istnienia milczeniem, trzebaż ich gdziekolwiek umieścić. Historycy rosyjscy, przyjmując a priori kombinacye etnograficzne latopisca, dowodzą, że są to plemiona ruskie, i poszukują ich siedzib na Lachach. Wszelkich danych do tego braknie, mimo to umieszcza się Chorwatów na zachód od Czerwińska. Szafarzyk wywodził nazwę Chorwatów od wyrazu “chorby". Tak ponoć ma jeszcze dzisiaj nazywać góry ludność ruska, mieszkająca we wschodnich Karpatach. I dlatego Chorwaci mieli być ludnością ruską, zamieszkującą Karpaty. Jak widzimy, jeżeli dotychczas przy Czerwińsku chodziło o zachodnią granicę Rusi od Polski, to teraz przy Chorwatach chodzi o ich granicę południową. Hypoteza o siedzibie Chorwatów na zachód od Czerwińska jest tak samo dobra, jak każda inna. Co ją w tym razie czyni więcej prawdopodobną, to szczególna granica etnograficzna, jaka do dziś dnia istnieje między szczepem polskim a ruskim w Podkarpaciu. Jak wiadomo, dzisiejsi Rusini w Galicyi wbijają się klinem miedzy Polskę a Węgry z tej i z tamtej strony gór Karpackich. Ostrze tego klina sięga aż do Popradu (powiat nowotarski, Rusinów 3,1%), gdzie się wsie ruskie Galicyi bezpośrednio stykają z wsiami ruskiemi mocno zasłowaczonemi w komitacie spiskim. Dalej ku wschodowi granica ta idzie na Nowy Sącz (Rusinów 13,8%)i Gorlice (25,2%), zachodząc częścią w dawne województwo sandomierskie (Jasio 9,5%), i nie powiększa, się a nawet spada ku wschodowi, aż dopiero za Sanem cyfra ludności ruskiej poczyna się równać z cyfra ludności polskiej (Sanok 43,3% i Przemyśl 48,8%). Podobnież ma się rzecz i z tamtej strony Karpat. I tu wsie ruskie spotykają się na zachodzie sporadycznie i dopiero od Unga (którego źródła są na tej samej linii, co Sanu z przeciwnej strony Karpat) rozrastają się i zajmują mniej więcej zwarte terytoryun między górną Cisą a Karpatami. Prof. Hruszewski, który sam ma pozytywne zasługi, na polu rozbioru latopisów ruskich, w podanie o Chorwatach nie wierzy. Niesłusznie—gdyż każdy, najpowierzchowniej obeznany z budową “Powieści" Nestora, nie zaprzeczy, iż prędzej kronikarz wymyśliłby całą opowieść, aniżeli tak lakoniczną wzmiankę, jak pod rokiem 992, która zresztą i sam kronikarz niezupełnie rozumiał. Ale uczony ukraiński skreśla za jednym zamachem i wzmiankę o grodach czerwieńskich z roku 981. Ą wiec — unicestwia obydwie wiadomości najautentyczniejsze, pochodzące z tego samego czasu, oraz z jak najstarszej redakcyi ”Powieści", w których tylko co do chronologii mogą być pewne wątpliwości . Tyle co do strony zewnętrznej owej wiadomości, a więc samego przekazu. Argumenty prof. Hruszewskiego co do strony wewnętrznej tejże wiadomości pod rokiem 981 usunąłem już na innem miejscu, przeto wracać już do nich nie będę. Załatwiwszy się tym sposobem z Czerwińskiem i Chorwatami, czyli orzekłszy, że grody czerwieńskie zdobyte zostały po raz pierwszy przez Bolesława Chrobrego (1018 r.), prof. Hruszewski spoziera na mapę etnograficzna, dzisiejszej Galicyi—na ów klin ruski w Podkarpaciu — i zawodzi zwykły lament ruski. Powtarza on te same skargi na zaborczość Polaków od strony ich granicy południowej, co historycy rosyjscy — od polskiej granicy wschodniej: długotrwały wpływ państwowości polskiej i katolicyzmu, a nawet świadoma kolonizacya niemiecka, miały sprawić to, że Rusini się katoliczyli i polszczyli. Tutaj — jak doszedł do przekonania prof. Hruszewski, — na tej południowej granicy Polski, “Rusini ponieśli wielkie straty w szeregu wielu stuleci na korzyść narodowości polskiej. “Na dowód, tego - dodaje prof. Hruszewski — posiadamy cały szereg faktów i wzmianek o tych stratach w źródłach historycznych". Nie chciałbym, by uczonych polskich wogóle, a w szczególności. piszącego, posądzano o to, że obrali sobie prof. Hruszewskicgo za bete noire do ścigania w swoich pracach naukowych. Nie tu miejsce do omawiania działalności prof. Hruszewskiego na polu nauki. Od siebie tylko dodam zastrzeżenie, że im więcej kogo się cytuje lub z kim polemizuje, znaczy to, że też więcej się z nim liczy. Ale jeżeli prof. Hruszewski, na równi z p. Filewiczcm i innymi tego rodzaju “uczonymi" rosyjskimi, do liczby tych faktów odnosi dane, cytowane z Krasińskiego, Starowolskiego i pisarzy XVII w., iż Ruś zaczyna się niedaleko od Krakowa, to tego rodzaju wzmianki mogą służyć za objaśnienie dzisiejszych stosunków etnograficznych i właśnie są dowodem, iż od końca XVI w. do upadku Rzplitej—ani polonizacyi państwowej, ani kościelnej przez katoliczenie Rusinów nigdy nie było. Gdyby bowiem była, nie byłoby dziś Rusinów ani w powiecie nowotarskim, ani w grybowskim, ani też w gorlickim (a chyba to nie jest “daleko od miasta Krakowa"). Tak samo, jak niema dziś szlachty ruskiej. Ale bo też na szlachtę ruską znalazł się “przymusowy" (sic!) środek spolszczczenia; unia horodelska — związek wolnych z wolnymi, równych z równymi. Do skatoliczenia zaś ludu posłużyła unia brzeska. Istotnie może tu być mowa o skatoliczeniu, czyli o połączeniu dwóch obrządków, ale nie o spolszczeniu, bo unici nie spolszczyli się do końca istnienia Rzplitej. Kto zaś i kiedy zaczął polszczyć unitów, o tem nam mówi swiaszczennik Zelechowskij, świadek klasyczny, bo sam zapewne tego spolszczenia magna pars fuit. Opisując stosunki językowe guberni siedleckiej (1884 r.), opowiada swoje spostrzeżenie, lud wiejski u siebie w chacie mówi “po swojemu", t. j. po białorusku, na ulicy zaś i wogóle w miejscach publicznych mówi po polsku. W osadzie Ostrowie (powiatu wlodawskiego) mówią mieszczanie dziś po polsku, ale starcy pamiętają, że dawniej mówiono po białorusku. Podobne stosunki Ż. spostrzega we wszystkich osadach i miastach gub. siedleckiej i lubelskiej. Naprzykład mieszczanie i mieszczanki Chełma, ludzie starej daty, mówią u siebie w domu po rusku, po polsku w miejscach publicznych, a młode pokolenie zapomniało już po rusku. Przyjmujemy podane fakta na odpowiedzialność cytowanego autora, ale jeżeli ich zabarwienie jest tendencyjne w tym kierunku, jaki rząd rosyjski wytknął swej polityce w latach niedawno minionych, to ta tendencya zwraca się dzisiaj przeciwko jej autorom, jako dowód, że świeże polszczenie się Białorusinów i Małorusinów jest głównie następstwem polityki religijnej i państwowej rządu rosyjskiego. Przykład Białorusinów wystarczy, bo w Galicyi ma się rzecz odwrotnie, i dzisiejsza walka narodowa zaczęła się dopiero od r. 1848, inicyatorem zaś jej był centralistyczny rząd niemiecki w Wiedniu. I cokolwiek powie historya w przyszłości o tej niezamkniętej dotychczas fazie stosunków rusko-polskich, dziś jest to jeszcze przeważnie walka z Rusinami o “dusze polskie". Teraz zatem, kiedyśmy się przekonali, że dla stosunków etnograficznych, czyli językowych i religijnych, znajduje się wytłumaczenie nieraz bardzo blizkie, odsuniemy na stronę inne argumenty tego rodzaju z XVI i XVII wieku. Niektóre z nich, bardzo ciekawe, znajdą objaśnienie na tle rozważania stosunków tamtych czasów. Tutaj weźmiemy tylko ustęp z oddania Polski w lenno św. Piotrowi w dokumencie z końca X wieku. W nadaniu tero wymienione są najdawniejsze granice polityczne Polski: “Z jednej strony wzdłuż morza do Prus, granicami Prus do miejsca, które się zowie Rusią, i granicami Rusi wzdłuż do Krakowa, i od Krakowa do rzeki Odry, prosto do miejsca, które się zowie Alemura, i od samej Alemury aż do ziemi Milżan prosto nad Odrą, stąd obok rzeki Odry aż do wyż wzmiankowanego miasta Schinesghe" (Gniezna). Jak widzimy, z wyjątkiem granicy zachodniej reszta granic, a w tej liczbie granica południowa oraz wschodnia od Rusi, jest zakreślona raczej linią południkową i równoleżnikową niż topografią (ani jednej nazwy rzeki, gór lub ziemi). Ale jak jest, tak jest. Radzi jesteśmy i tej wiadomości, chociaż ogólnikowej. Wyrazy: “od Prus do miejsca, które się zowie Rusią"—określają granicę wschodnią. Cóż więc określa zdanie: “granicami Rusi wzdłuż do Krakowa"? Oczywiście—granicę południową Polski. Tak się też zazwyczaj pojmuje. Uczeni rosyjscy powołują się na ten akt darowizny, jako na fakt nadzwyczajnej wagi. Rozszerza on, zdaniem ich, granice pierwotnej Rusi aż do samego Krakowa. Prof. Hruszewski, który fakt posiadania Czerwińska przypisuje Polsce, dopiero od r. 1018, widzi w tej wzmiance nietylko granicę polityczną, lecz i etnograficzną Rusi. Nasi historycy tłumaczą ten fakt tem, iż Czerwińsko pod koniec X wieku zajął Włodzimierz. Ale ziemia czerwińska leży nie na południe, lecz na wschód od Polski. Na południe od Małopolski ciągną się Karpaty. Kraków był zawsze miastem pogranicznem z Węgrami, lub, jeśli kto chce, ze Słowacczyzną; z Rusią zaś Kraków graniczył o tyle, o ile droga na Ruś szła przez Węgry. Można więc przyjąć tylko dwie ewentualności: Pierwsza jest ta, że “granice Polski wzdłuż Rusi aż do Krakowa" ciągną się przed Karpatami. A w takim razie Rusią nazywało się całe prawe porzecze Wisły, czyli południowa część Małopolski. Wszelako na to, oprócz wzmiankowanego, dziś istniejącego klina etnograficznego, nie mamy żadnego historycznego dowodu. Druga ewentualność jest ta, że “granice Polski wzdłuż Rusi" ciągną się poza Karpatami. A jakkolwiek to drugie twierdzenie dla dzisiejszych pojęć naszych może się wydawać paradoksalnem, to jednak ono tylko ma na swoje poparcie dowody historyczne, i to współczesne z darowizną Oddy. Jeśli jest mowa o Krakowie poza Karpatami, to ma się na myśli oczywiście nie sam gród, lecz całą ziemię czyli prowincyę. Takie określenia były stale używane w owych czasach, na przykład: “miejsce, które się zowie Rusią" (usque in locum, qui dicitur Russe). I jeśli się wymieniało gród, to miało się na myśli ziemię, prowincyę, czasem kraj, który do tego grodu należał. Gdyby kto zresztą miał jakie pod tym względem wątpliwości, rozproszy je niżej przytoczony dokument, w którym jest objaśnienie, co znaczył wyraz Kraków (Cracova, Craccoa) w drugiej połowie X w. Dokumentem tym jest potwierdzenie erckcyi biskupstwa praskiego przez cesarza Henryka IV z r. 1086. Erekcya miała nastąpić właśnie w drugiej połowie X w., za papieża Benedykta VI i cesarza Ottona I. O autentyczność tego pierwotnego nadania toczy się spór miedzy uczonymi czeskimi a polskimi. Ustęp, odnoszący się do naszej kwestyi, wzbudza właśnie podejrzenie, że jest falsyfikatem, ale tylko co do granic biskupstwa praskiego ku końcowi X wieku. Zarzut ten uczynił Potkański. Ale i on przyznaje, że mimo, iż ustęp ten jest wtrętem, przecież jest archaiczny, jeno osnuty na granicach skasowanego w drugiej połowie XI w-biskupstwa morawskiego. Tak dowodził Potkański w rozprawie “Kraków przed Piastami", ale później od tego zdania odstąpił uznał ów ustęp za wzięty z granic Polski z czasów Bolesława Śmiałego. Dlaczego? Przywilej z r. 1086 określa granicę wschodnią biskupstwa praskiego jak następuje: “rzeki Bug i Styr, razem z grodem Krakowem i prowincyą, której miano jest Wag, razem ze wszystkimi krajami, przynależnymi do wyż wzmiankowanego grodu, który jest Kraków". Otóż Potkański upiera się przy tem, że Bug i Styr nie mogły być granicami państwa czeskiego ku końcowi X-go wieku, za Bolesławów: Okrutnego i Pobożnego. Co do prowincyi Wag, to ta leżała z pewnością na Węgrzech, jak daleko sięgały jej granice — nie wiadomo, — może do Dunaju, może obejmowała tylko górny bieg Wagu, Nitry i Hronu, a więc dzisiejszą Słowacczyznę—Liptów i Orawę. Ziemia ta należała do Polski napewno za Bolesława Chrobrego, a prawdopodobnie i później—za Śmiałego. Gdyby do granic Buga i Styru dyecezya praska miała jakie prawa, choćby z tytułu granic dawnej dyecezyi morawskiej, po co prawo to było kombinować z prawem do ziem, podbitych przez Bolesławów—Chrobrego czy Śmiałego. Byłaby tu sprzeczność. Wołał zatem Potkański tytuły misyjne biskupstwa morawskiego , po Bug i Styr całkiem odrzucić, a cały wyżej cytowany ustęp odnieść do granic dyecezyi krakowskiej z r. 1086, do których rościło pretensye biskupstwo krakowskie. Ale znowu dlaczego do dyecezyi krakowskiej?— Bo utrzymały się w pamięci granice najstarszej dyecezyi morawskiej.—A skąd wiemy, że granice dyecesyi krakowskie) w r. 1086 sięgały po Bug i po Styr? — Znikąd, chyba stąd, że dwie te rzeki są wymienione w dokumencie praskim. Jak widzimy, dowód Potkańskicgo co do pochodzenia. owej wzmianki o granicy wschodniej biskupstwa praskiego z r. 1086—chybił. Inna rzecz—co do autentycznego istnienia dokumentu biskupstwa praskiego z końca X wieku. Ale nas ta kwestya tutaj nie obchodzi, lecz tylko tamta: czy istniała jaka pamięć, czyli tradycya, na podstawie której owa wzmianka dostała się do dokumentu?—Istniała tradycya kościelna— potwierdza Potkański; tradycya polityczna—powiadają uczeni czescy. Pomijam na razie tę sprzeczność, aby stwierdzić, iż pomieniony ustęp nic jest kombinacyą późniejszą, z r. 1086, że odnosi się on do dawnych, archaicznych stosunków kościelnych czy politycznych, że jako taki wydziela z granic Polski pierwotnej pewien kompleks ziem, w którym mieści się i Kraków, i Słowacczyzna, i Czerwińsko aż po Bug i Styr, że zatem nie wolno nam tego kompleksu rozczłonkowywać późniejszymi faktami historycznymi, Jak podbojami Czerwińska albo Słowacczyzny, lecz należy szukać danych i warunków, wśród których taki szmat ziemi polskiej został wydzielony i ugrupowany w jedną całość, oczywiście w interesie jakiegoś państwa słowiańskiego na południowym zachodzie. Że nie w interesie Czech za Bolesława Okrutnego i Pobożnego—co do tego Potkański się nie mylił. Ale to jeszcze bardziej przemawia za archaicznością całej wzmianki, gdyż takie ugrupowanie terytoryalne musiało być z pewnością jeszcze wcześniejsze. A teraz, dowiódłszy archaiczności i autentyczności pomienionego ustępu w nadaniu z roku 1086, przyjrzyjmy się, co-w nim powiedziano o granicach Krakowa: “Kraków—kraj (civitas) i prowincya Wag ze wszystkiemi stronami (regionibus) przynależnemi do wyż. wzmiankowanego miasta (urbem), którem jest Kraków". Tłumaczę civitas = kraj, bo takie znaczenie miał wyraz ten w X wieku (można też tłumaczyć — plemię), Zresztą dla samego miejsca grodu w przytoczonym ustępie jest nazwa łacińska urbs. Chociaż przy tym ostatnim wyrazie dodano “wyż wzmiankowane miasto" (ad praedictam. Urbem), widocznie jednak nie chciał piszący być źle zrozumiany, skoro przy urbs dodaje objaśnienie, iż nazywa się także jak i kraj—Kraków (quae Cracova est). W tym króciutkim ustępie są jeszcze dwa ogólne pojęcia topograficzne: provincia i regio—obydwa w znaczeniu, jakie przyczepiły się: w języku polskim do tych wyrażeń: prowincya (obwód) i regiony (strony), przyczem to drugie pojęcie jest ogólniejsze aniżeli pierwsze. Zresztą i sam dodatek: ,,wszystkie strony" (cum omnibus regionibus) wskazuje, że prowincya wymieniona (Wag) jest tylko jedną “stroną" oprócz innych, przynależnych do kraju krakowskiego, którego grodem jest Kraków. Tak tylko można rozumieć ten ustęp, nie odrywając prowincyi Wag od Krakowa, jako do niego przynależnej (do kraju i do grodu). Jedyną wątpliwość mogłaby nastręczyć ta okoliczność, iż w owej wzmiance ziemia krakowska jest połączona z poprzednimi krajami nad Bugiem i Styrem za pomocą przyimka z (“Bug i Styr z krajem Krakowa i prowincyą Wag wraz ze wszystkiemi stronami" i t. d.), zamiast spójnika i; ale taka stylizacya nikogo nie zdziwi w dokumentach łacińskich z tego czasu. Odróżnia zaś ona wyraźnie ziemię nad Bugiem i Styrem od Małopolski, czyli od Krakowa. Tak więc dokument z roku 1086 potwierdza to samo, cośmy na innem miejscu już wywiedli na podstawie stosunków komunikacyjnych, mianowicie to, że Słowacczyzna jest przedłużeniem geograficznem i przynależnością Krakowa, tak samo jak Czerwińsk, kraj nad Bugiem i Strypą, jest przedłużeniem i przynależnością Mazowsza. Niejakie światło na te kwestyę rzucają dzisiejsze jeszcze stosunki językowe na Słowacczyźnie, gdzie czechizacya poczęła się dopiero w połowie ubiegłego wieku. Dzisiaj na Górnych Węgrzech rozróżniamy osady trojakiego typu: polskie, słowackie i ruskie. Wsie polskie ciągną się długiem pasmem na Podkarpaciu, poczynając od zachodnich Karpat, aż do wschodniego Beskidu. Na zachód od przemęczy jabłonkowskiej ludność polska na Śląsku styka się w Cieszyńskiem, poprzez góry, z takąż ludnością w żupaństwie trenczyńskiem, dochodzącą aż do samego Trenczyna. W porzeczu Kisuczy jest ludność polska obecna w całym obwodzie czaczańskim, a prócz tego w części obwodu żylińskiego (Neusohl) i biczańskiego. Pojedyncze ślady polszczyzny spotyka się nawet w gwarze mieszkańców poludniowo-zachodniej części żupaństwa trenczyńskiego, tudzież w żupaństwie nitrzańskiem. i preszburskiem. Z powiatu wadowickiego w Galicyi język polski przechodzi na Górne Węgry poprzez Babią Górę. Tutaj, na Orawie, trzecia cześć ludności jest polska i mówi czystym językiem polskim aż po Namiestów. Z Orawą sąsiadują wsie polskie na Liptowie, bliżej granic Orawy i w sąsiedztwie Rużborka. Poprzez wyspy etnograficzne w Liptowskiem napotykamy znowu cały zwarty szmat ziemi polskiej na Spiżu. Jest to t. zw. Zamagurze (poza Łomnicą) między rzekami Białka a Dunajcem do Leśnicy i Stawnicy (w Galicyi), a stąd w kierunku południowo-wschodnim, w prostej linii na Lubownię, Gniazdo i Rużbork do Popradu. Takie same osady polskie spotykamy w żupaństwie bardyowskiem, szaryskiem i stropkowskiem), czyli na zachód od Topli, aż po Preszów (Eperies) i Koszyce. Nadto na południu wyspy etnograficzne w żupaństwie giemerskiem, zwoleńskiem, ziemlińskiem i ungskiem, a więc aż po rzekę Ung, na linii Sanu. Tyle etnografia dzisiejsza. Świadectwem polskości tej ziemi jest już tylko język, bo dzieje jej już blizko od lat tysiąca nie należą do Polski. A może owo osadnictwo polskie w Zakarpaciu stanowi dowód postępów kolonizacyi polskiej w czasach historycznych? Na to pytanie odpowie nam jeden przykład, ale przykład rozstrzygający. Oto jedynem terytoryum zakarpackiem, przez półtrzecia stulecia stanowiącem część składową Rzplitej, było starostwo spiskie (13 miast i dwa klucze: lubowelski i podoliniecki). Otóż na całym Spiżu dzisiejszym właśnie owe dobra ziemskie są dziś więcej zaludnione przez Rusinów i Niemców, niż przez Polaków, a z 13-tu miast wszystkie, prócz Lubowli, są do dziś dnia niemieckie. I chyba nie traf, lecz inne przyczyny sprawiły, że jedyna ludność polska, mieszkająca zwartym pasem na Spiżu dzisiejszym (między Białka a Dunajcem), nigdy w skład owego zastawu spiskiego z r. 1412 me-Wchodziła. To nam mówią wnioski historyczne pośrednie. Wniosku bezpośredniego o pierwotnem osadnictwie polskiem na Podkarpaciu węgierskiem dostarcza nam dyalektologia słowacka. Mianowicie dr S. Czanibel, ze zbadania gwar ludowych tych okolic, doszedł do przekonania iż “nie można wątpić, że zachodnia część ziem wschodniosłowińskich aż po rzekę Topię należy do szczepu narodowego polskiego, t. j. że pierwsze zaludnienie tych ziem było polskie". , Przekonywają o tem autora “prawa głosowni teraźniejszych wschodnio-słowackich narzeczy, które w swej podstawie są polskie." Ludność ta polska nosi miana; na Spiżu — Magurzanie, na Orawie i w Czaczanskiem — Górale, po części także na Orawie — Krajnacy, ale ta ostatnia nazwa ma, zdaje się, już brzmienie czeskie. Nasi górale tatrzańscy nazywają siebie: Polaki,— przyczem ludność, przybywającą w góry z nizin, a więc z właściwej Polski, nazywają Lachami. Nie potrzeba więc wcale wypraw Bolesława Chrobrego lub Śmiałego dla zrozumienia tego faktu, że Słowacczyzna jest przedłużeniem Krakowa, gdyż ten kawał Zakarpacia był językowo, politycznie i płomiennie szczepiony z pewnością jeszcze przed czasami Bolesława Chrobrego. A i to dodajemy, co samo z siebie wynika, iż nie potrzebowała późniejsza kolonizacya małopolska wypierać Rusinów z Krakowskiego i Sandomierskiego aż w Podkarpacie, skoro samo plemię polskie rozpościerało się od Krakowa aż do Pannonii, poza Tatry i Karpaty. Czy potrzeba jeszcze dowodzić, że owo nieokreślone i bezterytoryalne Craccoa, wspomniane w darowiźnie Oddy, jest identyczne z civitas Cracova, którego prastare granice tak dokładnie określił nam przywilej z r. 1086? Czy potrzeba dowodu, iż owa granica rusko-polska z końca X w. (fines Russe exetendente usque in Craccoa) nie jest granicą południową—od południa bowiem graniczyliśmy wówczas z Czechami,— lecz ścianą wychodnią Słowacczyzny za Karpatami? O tem wystarczy teraz się przekonać, rzuciwszy okiem na pierwszą lepszą mapę. Zresztą po dowody na to, że ta część Węgier była etnograficznie Rusią i ciążyła do Rusi naddnieprzańskiej do polowy XI w., odsyłam do tego, co już było wyżej powiedziano. Tutaj tylko trzeba nadmienić, że język ruski zaczyna się na Węgrzech tam, gdzie się kończy właściwa granica polskiego, a więc na wschód od Topli. Na zachód od tej rzeki w żupaństwo spiskie przenika on szlakiem nie węższym od mili, to samo szaryskie; dopiero w okolicy Świdnika, a więc już za Topią, ma do trzech mil szerokości. Rozszerzając się stamtąd w ziemlińskie, dochodzi już do czterech mil, a im dalej na wschód tem bardziej ów szlak się rozszerza: w żupańsiwie węgwarskiem ma 6 mil, w brzeżańskiem, ugoczańskiem i marmaryskiem 8 mil szerokości. Tej cytry ośmiu mil język ruski nigdzie w głąb Węgier od granicy galicyjskiej nie przekracza. Dla nas najważniejszy jest wywód, że i na tej linii, w przedłużeniu Sanu poza Karpatami — etnicznie zawsze (wsie dzisiejsze słowacko-ruskie) a politycznie chwilowo—stykały się granice Rusi i Polski. Odpadają przeto wszelkie pretensye Rusinów do etnicznego lub terytoryalnego pokrzywdzenia ich przez żywioł polski; raczej naodwrót — ów klin ruski na wschód od Sanu aż do rzeki Popradu należy uważać za dowód późniejszego (kolonizacja górska) wdzierania się żywiołu wschodnio-Słowiańskiego na terytorium odwiecznie polskie.

(...)

Opracowanie strony:  © P.Jaroszczak - Przemyśl 2003