STRONA
GŁÓWNA
Bohaterski teolog greckokatolicki
Konstantyn Meliteniontes
O.Benedykt Huculak OFM
/fragmenty/
Według ścisłego rozumienia wczesnochrześcijańskiego wyznawcą
(confessor, homologetes) nazywany był świątobliwy katolik, który
w czasie prześladowań Kościoła nie został wprawdzie zabity za wiarę w
Chrystusa Pana, lecz był więziony i poddawany cierpieniom. Jak
męczennika zwykło się nazywać świadkiem (martys), bo krwią swoją
pieczętował prawdziwość nauki objawionej w Chrystusie; tak i wierny,
który jedynie cierpiał, nazywany był wyznawcą, czyli tym,
który w imię wierności Zbawicielowi przyjmując i znosząc mękę,
przekonywująco wyznał prawdę o Jednorodzonym Synu Bożym, który -
„gdy nadeszła pełnia czasu" (Gal. 4, 4) - „dla nas i dla
naszego zbawienia zstąpił z nieba, i za sprawą Ducha Świętego przyjął
ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem" (Symbol Nic.-KP).
Kiedy w czwartym stuleciu ustały prześladowania chrześcijan, tytuł
wyznawcy zaczął wprawdzie być przyznawany świętym nowym, którzy
już nie mieli sposobności cierpieć za wiarę; ale zdarzały się i
wówczas przypadki, kiedy nazwa ta jakby odzyskiwała całą pełnię
swojego pierwotnego znaczenia. Do grona takich osób należy
bizantyński opat Maksym, który w połowie VII wieku niemal
samotnie usiłował otworzyć oczy swoich rodaków na
błędnowierstwo zawarte w monoteletyzmie, czyli nauce o
rzekomo jednej tylko woli (monon thelema) w Chrystusie Panu, krzewionej
przez czynniki najbardziej wpływowe, a nawet ustawowo nakazanej przez
ówczesnych cesarzy greckich.
Kiedy w Konstantynopolu uwięziono Maksyma w roku 653, został on
tymczasowo skazany na wygnanie do Tracji; ale gdy
na zesłaniu umarł
Papież Marcin I (649 — 655), który
wespół z całym Zachodem łacińskim popierał owego szlachetnego
Greka, został on w roku 662 poddany ponownemu sądowi. Razem z uczniem
swoim Anastazym został on wtedy skazany na obcięcie języka i
prawej ręki oraz na ostateczne
zesłanie do odległego okręgu Kolchida nad Morzem Czarnym. Wycieńczony
cierpieniami zmarł tam 13 sierpnia tego samego roku 662. Jest on
jedynym świętym, dla którego wczesnochrześcijański tytuł
„wyznawca" stał się przydom-kiem; powszechnie bowiem znany jest
on jako św. Maksym Wyznawca (hagios Maximos ho Homologetes).
Wielkie burze dziejowe naznaczone błędnowierstwem zdarzały się często w
Bizancjum. Przed wspomnianym monoteletyzmem zostało ono opanowane przez
arianizm, który przez cesarza Konstancjusza ustanowiony został
nawet wyznaniem państwowym. To wtedy osamotniony wśród
Greków arcybiskup Aleksandrii, św. Atanazy (ok. 295 —
373), łącznie spędził około siedemnastu i pół roku na pięciu
swoich wygnaniach. Wkrótce natomiast po urzędo-wym
monoteletyzmie zostało Bizancjum dogłębnie wstrząśnięte błędnowierczą
zawieją obrazoburczą, kiedy to Biskup Rzymski ukarany został wyrwaniem
spod jego bezpośredniego zarządu kościelnego okręgów Illirikum
(m.in. dzisiejszej Grecji, Albanii i Serbii), a także Sycylii oraz
Kalabrii.
Po krótkim zaś okresie względnego spokoju pojawiła się
znów bardzo wysoka fala błędnowiercza, napędzana tym razem przez
patriarchę Focjusza (858 — 867, 878 — 886), którego
kościelno-polityczne niepowodzenie w Bułgarii nastroiło wrogo do
Kościoła Rzymskiego. W tym duchu zaczął on przebiegle rozpowszechniać
pogląd, jakoby według Ojców greckich Duch Święty nie pochodził
od Syna, lecz jedynie od Ojca (ek monou tou Patros); a na takim tle
katolików łacińskich, wyznających pochodzenie Trzeciej Osoby od
Ojca i Syna (ex Patre Filioque), zaczął oskarżać o głoszenie błędu.
Postawa Focjusza została wprawdzie potępiona przez Sobór
Ekumeniczny Konstantynopolitański IV (869-870), który też
zakończył rozłam kościelny spowodowany przez owego patriarchę; lecz
wytworzony przezeń nowotwór teologiczny rozjątrzył się na nowo w
XI wieku za patriarchatu Michała Cerulariusza (1043 — 1058), i
wskutek szybkich przerzutów opanował niemal cały organizm
Bizancjum. W takim stanie został je rozłam kościelny, który
nastąpił w roku 1054.
Od czasów Focjusza ludowi bizantyńskiemu nie znającemu
źródeł, sprytnie lecz niezgodnie z prawdą, zdołano
wmówić, że w świetle nauczania Ojców greckich Duch Święty
odwiecznie nie pochodzi od Syna. Nie brakło tam wprawdzie
teologów rzetelnych, którzy - w szczegółach
ukazując odnośne wypowiedzi wschodnich Ojców Kościoła - z całym
przekonaniem stwierdzali, że rdzenna teologia grecka współbrzmi
z nauczaniem Kościoła Rzymskiego także w przekonaniu, że Duch Święty
pochodzi również od Syna Bożego; lecz grono nauczycieli wiary na
tle nieporównanie liczniejszego środowiska stronników
Focjusza mogło przypominać Dawida stojącego przed Goliatem (por. 1 Kri.
17, 40 nn.) albo proroka Eliasza na górze Karmel - przed
czterystu pięćdziesięcioma prorokami Baala (por. 3 Kri. 18, 17 nn.).
Ponieważ zaś focjanizm stał się nie tylko rozpowszechnionym poglądem,
„dogmatem ojczystym (patrikon dogma)" niechętnych dla łacińskiego
Zachodu mieszkańców Bizancjum, lecz bywał także ideologią
patriarchów oraz cesarzy, przeto Grecy którzy zdobywali
się na odwagę wiernego stania przy prawdziwym nauczaniu Ojców,
stawali się ofiarami różnych prześladowań.
Jeżeli niegdyś, podczas szalejącego monoteletyzmu, nie wszyscy
ucierpieli w tej mierze co św. Maksym Wyznawca, to jednak musieli wypić
kielich goryczy nieraz bardzo niszczący. Tak na przykład Papieżowi św.
Marcinowi I, który wespół z Kościołem łacińskim wspierał
Maksyma, tenże cesarz bizantyński Konstans II nie kazał wprawdzie
obciąć języka i ręki; ale sponiewierany ów mąż Boży, początkowo
skazany na śmierć, w zamian wygnany został aż do Chersonu (Sewastopola)
na Krymie, gdzie w 655 roku zmarł wskutek wyczerpania. Podobny los stał
się udziałem trzech wybitnych teologów greckich, którzy
po odejściu Bizancjum od unii zawartej na Ekumenicznym Soborze Liońskim
II (1274) pozostali wierni temu, czego naprawdę o pochodzeniu Ducha
Świętego uczą wschodni Ojcowie Kościoła. Do tej trójki
szlachetnych Greków, obok Jana Bekkosa i Jerzego Metochitesa, należy archidiakon bizantyński Konstantyn Meliteniotes.
(....)
Dnia 8 stycznia 1283 roku zebrał się synod konstantynopolitański,
który miał na celu ukarać przywódcę
katolików bizantyńskich - Jana Bekkosa. Pośród
szalejącego gniewu mieszkańców miasta, wobec wrogo usposobionych
członków synodu, został on zmuszony prosić patriarchę
Józefa o ułaskawienie, a także podpisać wyznanie wiary, ułożone
przez owo zgromadzenie; po czym zesłany został do Prusy, miasta w
zachodniej Bitynii. Kanclerz zaś Meliteniotes uwięziony został w
Konstantynopolu w klasztorze pw. Wszechmogącego; natomiast Jerzego
Metochitesa, który wówczas chorował, pozostawiono w domu,
lecz pod nadzorem straży. Gdy tymczasem umarł patriarcha Józef
(23 III 1283 r.), niezwłocznie znaleziono następcę w osobie Jerzego
Cypryjczyka, który był opuścił stronnictwo unitów, kiedy
tylko — po śmierci Michała VIII - okazało się, że nowy cesarz
dąży do unicestwienia więzi ze Stolicą Rzymską. Cypryjczyk,
który - nie biorąc tu pod uwagę duchownych greckokatolickich
— innych przewyższał swoim wykształceniem, Andronikowi zdał się
osobą odpowiednią do zadań patriar-chy, przede wszystkim ze względu na
ostre spory polityczno-kościelne, jakie rozgorzały między stronnikami
Arseniusza oraz Józefa, niegdyś patriarchów; bo obydwa
nurty zgadzały jedynie w tym, że były wrogo nastawione do unii.
Jerzy, który w owym czasie był jeszcze lektorem, wkrótce
otrzymał kolejne święcenia dochodząc do stopnia prezbitera, a
jednocześnie - podejmując życie zakonne pod nowy imieniem Grzegorz, pod
którym też nieco później, w Niedziele Palmową
przypadającą 1 kwietnia 1283 roku, otrzymał sakrę biskupią, Ledwo minął
tydzień, na nowo został zgromadzony synod, który w obecności
Cypryjczyka ogłosił usunięcie ze stanu duchownego wszystkich
biskupów, którzy przyjęli unię. Wyświęconych zaś przez
Jana Bekkosa kapłanów kon-stantynopolitańskich zawiesił w
posłudze, natomiast tym, którzy mieszkali poza stolicą, pozwolił
sprawować Mszę i sakramenty.
Żadne chyba inne zebranie tego rodzaju nie okazało się tak wielkim
zbójectwem (latrocitiium), by użyć tu określenia, którym
św. Leon Wielki - Papież nazwał przez ludzi Dioskura z Aleksandrii
udaremniony drugi sobór w Efezie (448). To, do czego doszło na
owym synodzie w Konstantynopolu, do głębi poruszyło nawet Gregorasa i
Pachymeresa, dziejopisarzy biztyńskich, którzy byli przeciwni
zjednoczeniu.
Rzeczywiście, „tych wszystkich, przeciw którym - pisze
wspomniany Gregoras - (członkowie synodu) mieli wydać ów
haniebny osąd spędzili jak bydło do wielkiej świątyni na Blachernach.
Podczas gdy tamci zarówno słowami jak i gestami błagalnymi
starali się wzbudzi litość oraz w inny sposób przejawiali
starodawną uprzejmość..., ci żadną miarą nie uważali stosowne odejść od
swego barbarzyńskiego dekretu. Któż zaś jest aż tak twardy i
żelaznego! ducha, by mógł przekazać owo poniżające obejście i
nieludzkie prostactwo skierowane przeciw nieszczęsnym biskupom i
wszystkim kapłanom? Wypowiedziawszy do nich obelżywe słowa, przełożeni
rozkazali obecnym niższego stopnia, aby ściągnąwszy tamtym nakrycia
gło-wy rzucili je na ziemię, trzykrotnie wykrzykując: 'Nie jest
godzien' (...) aby zdejmowali im przez głowę odzież, ponownie
wykrzykując trzy razy: 'Nie jest godzien'; a potem bijąc ich oraz
policzkując - ze świątyni wyrzucili ich jak
zbrodniarzy".
Któż by nie cierpiał na myśl o zdartych biskupich czepcach, na
ziemię rzuconych oraz podeptanych; o porozrywanych tunikach
kapłańskich, o policzkowaniu; tym bardziej, że tego wszystkiego
dopuszczono się w kościele na Blachernach, poświęconym Najświętszej
Dziewicy Maryi? Tym razem chodziło głównie o biskupów.
Pozostali zaś duchowni mieli być sprowadzeni do stanu świeckiego
dopiero w dwa lata później, na synodzie zgromadzonym wprawdzie w
tej samej części Konstantynopola, lecz już nie w kościele Matki Bożej,
ale w pałacu cesarskim. Wtedy to na zebraniu, któremu
prze-wodniczył patriarcha Grzegorz (Jerzy) z Cypru, obecny był sam
cesarz Andronik; on je zresztą wyznaczył, aby
zadośćuczynić prośbie zesłańca Jana Bekkosa.
Ten bowiem, przebywając w bityńskiej Prusie, poruszony zachowaniem
tamtejszego biskupa, nie wahał się przystąpić do obrony honoru własnego
i wiary katolickiej. W tym celu starał się o możli-wość swobodnej
rozmowy z przeciwnikami o sprawach dogmatu, aby móc uwolnić się
od oskarżenia o błędnowierstwo. Domagał się jawnego spotkania z
oskarżycielami, a szczególnie z ich
przywódcą Grzegorzem Cypryjczykiem.
O tym zaś nie tylko otwarcie mówił
mieszkańcom okręgu Prusy, lecz także napisał w daleko sięgającym liście
okólnym, jak to wynika z oświadczenia Konstantyna Meliteniotesa.
Rzeczywiście, dotarłszy do wielu obywateli Bizancjum list ów
sprawił, że wiele osób opowiadało się za Janem Bekkosem. Bardzo
wzrosła tymczasem niezgoda między stronnictwami, o których
wspomniano wyżej. Wzmocnił się przede wszystkim nurt arsenków,
stając się poważnym zagrożeniem dla cesarza Paleologa i patriarchy
Grzegorza. Dlatego to Cypryjczyk, od początku przestraszony żądaniem
Bekkosa, po długotrwałym zwlekaniu już nie mógł uniknąć
przedłożenia sprawy Andronikowi, aby ten pozwolił na zwołanie synodu.
(....)
Podczas gdy to działo się w Bizancjum, Konstantyn Meliteniotes, Jan
Bekkos i Jerzy Metochites byli znowu trzymani w więzieniu: tym razem -
w zamku św. Grzegorza, w pobliżu Nikomedii, gdzie znaczny cierpieli
niedostatek. Nieco zmniejszył się on po tym, jak odwiedził ich cesarz
Andronik razem z patriarchą Atanazym, następcą Grzegorza z Cypru. W
rozmowie tej, a także potem, gdy wrócił do Konstantynopola,
Andronik starał się skłonić ich do zmiany dotychczasowego stanowiska w
sprawie dogmatu i do nawiązania łączności z ducho-wieństwem cesarskim.
To jednak nie udałomu się, bo trzej przyjaciele niewzruszenie trwali w
prawdzie katolickiej, wykładając ją i naświetlając jeszcze w nowych
pismach; w wierności tej, dzięki łasce Bożej, mieli wytrwać aż do
śmierci. Ich podziwu godna postawa przepięknie objawia się m.in. w
duchowym testamencie Jana Bekkosa, który, sporządził on pod
koniec życia ziemskiego; w więzieniu zmarł on w marcu roku 1297.
Nie inne były losy obydwu jego przyjaciół. „Meliteniotesa,
wyprowadzonego z tego więzienia, dołączono do Metochitesa, który
(wówczas) przebywał w mieście (Konstantynopolu). Kiedy jednak
zdano sobie sprawę, że próżna jest nadzieja na to, że zgodzą się
oni na żądania urzędników i duchownych cesarza, skierowani
zostali do więzienia w pobliżu wielkiego pałacu, czyli
konstantynopolitańskiego zamku cesarskiego. Jerzy Metochites umarł w
tym więzieniu w 1328 r. po czterdziestu pięciu latach pozbawienia
wolności. Przez dwadzieścia lat był on tam zupełnie sam; w samotności
też umarł, bo Konstantyn Meliteniotes, który spośród nich
pierwszy zaczął pracować dla sprawy unii, zasnął w Panu dnia 2 kwietnia
1307 roku. „Stary gość więzienia - zaświadcza Pachymeres -
Meliteniotes umiera, trwając tak samo jak Bekkos w pierwotnym swoim
przekonaniu; a cesarza nie prosząc o nic więcej, jak tylko o to, by
jego ciało kazał pochować na którejś z opuszczonych wysp".
Życzenie to zostało spełnione (....)
Opracowanie strony: © P.Jaroszczak - Przemyśl 2012