STRONA
GŁÓWNA
Kłuszyńska potrzeba cz. 1
ks. dr hab. Stanisław Koczwara
Zapis audycji TV TRWAM (2010-08-29)
Można na Kłuszyn spojrzeć wąsko, jako na wynik awantury
politycznej mającej miejsce w państwie moskiewskim na przełomie XVI i
XVII wieku, a dotyczącej głównie obsady tronu carskiego, po
zamordowaniu na rozkaz Borysa Godunowa, jednego z synów Iwana
Groźnego carewicza Dymitra. Niedługo po jego śmierci pojawiać się
zaczęli samozwańcy, którzy znaleźli poparcie u niektórych
magnatów polskich i litewskich, chociaż ci doskonale wiedzieli,
że są to zwykli szalbierze. Z czasem w tę awanturę wciągnięty został
sam król Zygmunt III Waza, a poniekąd cała Rzeczpospolita.
My natomiast w tej audycji umieścimy Kłuszyn w obszernej niszy
historycznej spiętej dziejową klamrą dwustuletniego szeroko
pojętego oddziaływania kultury polskiej w Europie środkowo-wschodniej;
mianowicie od pokonania Krzyżaków pod Grunwaldem w 1410 roku aż
do wiktorii nad Moskalami właśnie pod Kłuszynem w 1610
roku.
Dlaczego w takim duchu chcemy poprowadzić tę audycję? Dlatego, że
dzisiaj, gdy usiłuje się ze wszystkich sił pomniejszyć naszą kulturę,
wyśmiać ją, wyrzec się jej, by w końcu o niej zapomnieć, to my, jako
świadomi jej spadkobiercy wiemy, że mogą burzyciele świata zagubiać
narody, zabierać i niszczyć księgi, w których zapisane są
szczęścia i klęski ludzkości, ale nie zdołają oni stłumić w ustach
naszych słów tej prawdy historycznej, którą przypominamy
pokoleniom obecnym i następnym, że mieliśmy Ojczyznę wielką, podług
Bożych przeznaczeń.
Chcemy pokazać, że polska kultura jest naprawdę antemurale
christianitatis wobec każdej cywilizacji nie uznającej prymatu
człowieka.
Oczywiście ze względu na czas ograniczymy się tylko do jej fundamentu, jakim jest właśnie prymat człowieka.
Tak Bóg umiłował świat ześrodkowany w człowieku, którego
stworzył na swój obraz i podobieństwo, że Syna swego dał, aby
człowiek stał się wolnym dzieckiem Bożym i jak mówi Norwid, na
ziemi, sąsiadem Boga, który go wzywa do uczestnictwa w swym
boskim życiu w niebie. Tak pojęty Człowiek stoi w centrum kultury
polskiej. Ona wyrasta z tej bosko-ludzkiej prawdy jak z
ewangelicznego ziarna, skupia się cała na nim i tym samym naznaczona
jest zasadniczym rysem człowieczeństwa - wolnością.
Człowiek jeśli chce być sobą w pełni winien ten rys decydujący o jego
godności wolnego dziecka Bożego zachować w sobie wszędzie, w każdym
systemie ekonomiczno-politycznym, społecznym, bo dzięki tej godności
staje się Osobą-Drogą, którą winien kroczyć Kościół,
naród, państwo. Tak samo jest z kulturą, jeśli chce ona być
autentycznie w pełni ludzka, winna być na miarę godności człowieka,
powtarzam po raz kolejny, wolnego dziecka Bożego!
I oto po raz kolejny w naszej audycji musimy przywołać postać św.
Stanisława, który u zarania podstaw naszej kultury okazuje się
być współtwórcą i zarazem obrońcą ładu moralnego
wyrosłego z prawa do życia jako wolne dziecko Boże. Raz jeszcze winny
zabrzmieć słowa, które telewidzowie i radiosłuchacze winni
zapamiętać, bo są kluczem do zrozumienia naszej polskiej kultury, tak
diametralnie różnej od bizantyjsko-stepowej (moskiewskiej), o
której powiemy za chwilę:
"W osobie św. Stanisława rozegrał się ów konieczny dramat
dziejowy, mający ścisły związek z ofiarą Krzyża, decydujący na wieki o
wewnętrznych prawidłach rozwoju ojczyzny. Chodziło o rząd dusz: czy ma
pójść drogą samowoli władzy nie liczącej się z poszanowaniem
godności osoby ludzkiej, czy też drogą wolności, której
gwarantem jest Chrystus z Krzyża".
Ileż z tych snów wysnuć możemy wniosków o fundamentalnym znaczeniu dla tożsamości narodu:
1. Wniesiona została w życie publiczne rodaków praworządność, czyli ochrona praw i wolności człowieka,
2. Kolejne pokolenia będą ciągle wzywane do kształtowania swego serca,
umysłu i charakteru podług tej najwyższej sztuki jaką jest bycie
człowiekiem, w czym mistrzem okazał się św. Stanisław i to do tego
stopnia, że na nim widzimy spełnienie się słów proroka
Jeremiasza: ""...dam wam pasterzy według serca mego, co paść będą was
mądrze i roztropnie..."(Jr. 3, 15) aż po dzisiejsze czasy.
3. Z idei uświęcenia człowieka - jako korzenia naszej kultury-
wynikało wszystko to, co tworzyło polskość, która żyjąc przez
wieki stanowi zobrazowane oblicze Europy.
Tymi wnioskami, będącymi w zawiązku zaczęła rosnąć Polska i Polacy.
Przypatrzmy się teraz, jak wprowadzaliśmy te wnioski w życie publiczne.
Gdzieś od chwili kanonizacji św. Stanisława w połowie XIII wieku, to co
do tej pory było w zawiązku zaczęło rozwijać się w dojrzały owoc. Siłą
swego ducha wykształciliśmy umiejętność współżycia, poddania się
kierownictwu władzy, wyrabiania wspólnych dążności,
dostosowywania charakterów ludzkich do życia w państwie i
społeczeństwie. Na trwałe w naszej państwowości zadomowiło się pojęcie
obywatelstwa, będące wytworem polskiego ducha i głoszące zasadę, że nie
społeczeństwo ma służyć panującemu, lecz odwrotnie i to do tego
stopnia, że już król Bolesław Śmiały, nie przestrzegający tej
zasady musiał opuścić kraj[1]. Rys ten stał w zupełnym przeciwieństwie
do zachodniego absolutyzmu i wschodniego satrapizmu, gdzie człowieka
traktowało się jako czyjąś własność, rzecz, a nie osobę. Nic dziwnego,
że wszelką władzę absolutną ocenialiśmy jako patologię
ówczesnego życia społeczno - politycznego. W
przeciwieństwie do tego, wytwarzamy typ wolnego obywatela, który
stosunek swój do państwa określał dumną zasadą: nic o nas bez
nas( nil de nobis sine nobis). Naród swobody obywatelskie i
polityczne rozwijał drogą ewolucji; począwszy od Statutów
wiślickich z XIV wieku stopniowo zyskiwała szlachta prawa: do
nietykalności mienia, nietykalności osobistej wyrażonej w wiekopomnej
ustawie poręczającej, iż szlachcic nie będzie uwięziony inaczej, jak na
podstawie prawomocnego wyroku sądowego ("Neminem captivabimus nisi iure
victum"[2]), zyskiwała prawo wolnego tworzenia związków, swobodę
wyrażania przekonań słowem i pismem i to także o sprawach publicznych,
(proszę to porównać z dzisiejszą poprawnością polityczną)
zyskiwała prawo nietykalności ogniska domowego, wreszcie zyskiwała
swobody ściśle polityczne, których kamieniem węgielnym stanie
się zasada, że wszystko co ma obowiązywać ogół, musi podlegać
jego uprzedniemu zezwoleniu. (Ta ostatnia zasada został zgwałcona
podczas zatwierdzenia traktatu Unii europejskiej przez nasz parlament
bez zapytania o zgodę narodu)
Z tak ukształtowanych swobód obywatelskich zrodził się polski
system parlamentarny. Wyrażał on przekonanie, że w powszechnym
zgromadzeniu obywateli tkwi jakaś siła Boża, słuszność, jakiś rodzaj
nieledwie nieomylności, pod warunkiem, że obywatele nie działają pod
przymusem. Wyraża się to jasno słowami
poezji:
"Ten ci był głos Neronów i inszych tyranów,
Którzy głośno łamali wolność wszystkich stanów(...)
Tu żaden szlachcicowi król nie łamie prawa,
Jedno co uchwalona wynosi ustawa.
Każdy ma swój grunt wolny, tak wielki, jak mały,
Wolny każdemu statut i skutek praw cały..."
Podsumowując ów wywód możemy powiedzieć, że najpierw z
dynastią Piastów zaczęliśmy tworzyć organizację państwową,
przy czym nie obeszło się tu bez walki społeczeństwa z jej
przedstawicielami o wpływ na państwo, aż doszliśmy wraz z Jagiellonami
do państwa opartego na świadomym swej podmiotowości społeczeństwie.
Jakże odmiennie przedstawiała się sytuacja we wschodniej
Słowiańszczyźnie. Osiedleni tu w IX wieku Waregowie ze Skandynawii, z
plemienia Rus, państwa nie tworzyli, bo im szło o życie i o
bogacenie się cudzym kosztem. Nic więc dziwnego, że w dalszej
konsekwencji odsłoni się rozbieżność panujących i poddanych. W tak
kształtującym się żywiole społecznym na Rusi, gdzieś od XII wieku
zaczną dawać znać o sobie wyraźne pierwiastki jakiejś kultury
mongolsko-słowiańskiej: kult siły fizycznej, wyrodzony w brutalność, i
zamiłowanie do niszczenia, jako dowodu przewagi czysto fizycznej.
W czasie, gdy książę Konrad Mazowiecki osadzał Krzyżaków w
Polsce, zjawiła się we wschodniej Słowiańszczyźnie nawała
Tatarów, od których dziczała Ruś dobrowolnie zacieśniając
więzy swej niewoli. Władcy z dynastii Rurykowiczów nie mający
wystarczającego poczucia odpowiedzialności za swój kraj
zabiegali tylko o to, by mieć jak najbardziej przodujące stanowisko na
dworze chana, dostarczając mu jak najwięcej dochodów płynących z
łupienia własnego kraju. Nic więc dziwnego, że państwowość na Rusi
utrzymywała się pod zwierzchnictwem tatarskim, która stanie się
dla niej przekleństwem dziejowym[3]. Widać to doskonale w czasie
najazdu tatarskiego na Polskę w 1241 roku. Jak tylko Mongołowie
ruszyli na Polskę pokazał się ich zwierzchni stosunek na Rusi. Wszędzie
kniaziowie, uprzednio już do wspólnej wyprawy zawezwani,
wychodzą co prędzej z hołdem naprzeciw zbliżającej się Ordzie i służą
jej za przewodników. Tak opowiada o tym kronika ruska: "I
przyszedł Telebuga nad rzekę Horyń i spotkał go tam Mścisław z
żywnością i darami: a gdy minął Krzemieniec spotkał go kniaź
Włodzimierz z żywnością i darami nad Lipą, a potem dognał go kniaź Lew
z żywnością i darami"[4].
I tu do głosu dochodzi wolność i duma narodowa nie pozwalająca naszym
przodkom wyrzec się ich, by uniknąć grasowania plagi mongolskiej. A
można było to uczynić. Wystarczyło tylko, by jak książęta pobliskiego
Halicza i Przemyśla udać się z czołobitnością do namiotu wielkiego
chana, napić się mleka kobylego, pokłonić się bożyszczom pogańskim i
zamiast osłaniać Europę od hord tatarskich, wypadało jak ruscy kniazie
plądrować z nimi ziemie zachodu i niszczyć swoją własną kulturę.
W przeciwieństwie do władcy ruskiego Daniela, który jedynie
myślał o sobie, gdy za pośrednictwem papieża chciał mieć pomoc od
Zachodu, nasi władcy tak głęboko byli już zbratani z Europą, że kosztem
własnego pokoju nieśli pomoc i obronę cywilizacji zachodniej, czyniąc
kraj nasz przedmurzem chrześcijaństwa[5].
Przy okazji daje znać o sobie wyższość umysłu i humanitaryzmu Polski
wyrosłej z kultury prymatu człowieka, co poświadcza sama kronika ruska,
która wzmiankując o wspólnym z Tatarami mordowaniu przez
kniaziów ruskich ludności wroga, oddaje wyższość Polakom
mówiąc: "Był zaś u Lachów zakon taki: nie zajmować ludu w
niewolę, ani zabijać, tylko łup zbierać"[6].
Z tak zniewolonej Rusi kijowskiej punkt ciężkości znaczenia we
wschodnim żywiole słowiańskim powoli zaczął przesuwać się ku Księstwu
moskiewskiemu. Nie będę omawiał tego kilkuwiekowego procesu, bo ramy
audycji na to nie pozwalają, chcę tylko powiedzieć, że w raz ze
wzrostem swego znaczenia, Moskwa stawała się główną ostoją
mongolskiego sposobu pojmowania państwa i władzy.
Podczas gdy u nas w Polsce na początku XVI wieku rozwijać się poczyna w
pełni, wyrosłe ze słusznej dumy z posiadanej wolności, poczucie
obywatelstwa w państwie i skłonność do dzielenia się swoim ius
civitatis - jak niegdyś obywatele rzymscy, z każdym
równym, który zapragnie być poddanym polskiego
króla, o tyle w Moskwie zaczyna się okres carskiego terroru. Car
może sobie pozwolić na wszystko, bo religia państwowa uświęca wszystko
cokolwiek on zechce[7].
Władca Wasyl Iwanowicz (1505-1533) ścina głowy bojarom, traktuje ich
jak niewolników, czyli zaczyna się orientalna despocja,
naśladowanie tatarskiego "carstwa", gdzie terror rozstrzygał o
wszystkim, a granica państwowa stanowiła o kulturze[8].
Do tego dochodzi bizantynizm, którego kanon ruski układał mnich
z Tweru, niejaki Filoteusz, uchodzący za twórcę państwowości i
kultury moskiewskiej. Kanon ten głosił, że prawdziwa wiara obecna w
Bizancjum, po jego upadku została przeniesiona do Moskwy jako do
trzeciego Rzymu, a czwartego nie będzie. I na tej podstawie ukuto
przekonanie o wyższości kultury moskiewskiej nad całą resztą świata.
Głową tego trzeciego Rzymu jest car, którego osoba jest święta.
W imię Bożego ładu na ziemi należy samemu uznać się niewolnikiem cara.
Przy czym ta niewola nie tylko nie poniża, ale uszlachetnia, bo jest
obwarowana sankcją religijną. Ludziom nic do tego, czy władca jest
dobry, czy zły, to już jest sprawa między nim a Bogiem.
Nic więc dziwnego, że nie tylko wyrosłe z osoby św. Stanisława polskie
pojęcie o władcy, jako pierwszym obywatelu państwa, który ma
służyć narodowi, było w Moskwie obrazą Boga, ale nawet łacińskie
pojęcie obywatelstwa niosące ze sobą obok obowiązków
również prawa jednostki stanowiące o jego godności osobistej,
nie mieściło się w kanonie kultury moskiewskiej. Żywym tego
ucieleśnieniem było panowanie cara Iwana Groźnego. W pewnym okresie
chcąc tym pewniej dzierżyć władzę posuwał się do konfiskaty
majątków karania śmiercią bez sądu swoich poddanych i aby tym
skuteczniej wprowadzać to w życie utworzył oddziały tzw.
opriczników, którzy zobowiązywali się przysięgą, że dla
cara gotowi są zamordować własnych rodziców. Ci ludzie
barbarzyńskim terrorem, nie do wyobrażenia, siali taki przestrach
wśród ludności, że gdy metropolita Filip który ośmielił
się zwrócić uwagę carowi na rozbestwienie jego barbarzyńskiej
gwardii przybocznej, która tysiącami mordowała ludzi, a car go
zamordował, to nie wywołało to najmniejszego sprzeciwu ze strony
ludności.
Rzecz nie do pomyślenia w kulturze polskiej. Przypomnijmy sobie
upomnienie króla Bolesława Śmiałego przez św. Stanisława i co
spotkało władcę ze strony obywateli za mord na biskupie krakowskim:
pozbawienie tronu i wygnanie z kraju. A w kulturze moskiewskiej
dotknięty obłędem religijnym, tronowym, z manią prześladowczą i
sadyzmem zwyrodnialec był wybrańcem Bożym sprawującym w imieniu Boga
władzę[9].
Zaiste sprawdza się prawda słów poety, który mówi:
"Straszna to władza, gdy sumieniem włada,
I choć nie niszczy człowieczego ducha,
Takim go ślepym postrachem obsiada,
Że na jej rozkaz wzdryga się - a słucha" (K. Ujejski, Ustęp z powieści sybirskiej)
Jest to jakaś ponura tajemnica wschodniej duszy, która mając do
wyboru wolność lub zniewolenie satrapiej władzy, tak zauroczona
jest jej siłą, że wybiera właśnie ją. Dlaczego? Bo nie umie żyć w
wolności.
Posłużmy się tu przykładem. Przy zdobywaniu Połocka przez Stefana
Batorego, król Polski ofiarował mieszkańcom miasta wolność.
Natomiast car Iwan z nich uczynił żywy most powiązany sznurami, po
których przeszła cała armia moskiewska, tocząc po żywych
ludziach armaty. I oto, gdy obywatele miasta mają do wyboru:
przyjęcie życia w wolności, bądź powrót do degradacji
człowieczeństwa, wybierają to ostatnie. Zaiste ponury flirt z
mrocznością władzy tak umiejącą zniewolić człowieka, że zaprzecza on
jednemu z filarów swego człowieczeństwa.
Ta pogarda człowieka odnosi się również do jego wytworów
materialnych, a szczególnie do sztuki. "Moskiewskie widzenie
rzeczy pod tym względem objawiło się w przewożeniu książek z biblioteki
Uniwersytetu Warszawskiego[10] do Petersburga w 1795 roku: tomy
wielkie, jeżeli w paki się nie mieściły, przepiłowywano na połowę.
Przed nami jest kapłańska stuła z wizerunkami Orła i Pogoni. Ich
wzór zaczerpnięty został z arrasów wawelskich,
świadczących z dumą o wielkości Rzeczypospolitej Obydwu Narodów.
Zagrabione przez zaborcę służyły za obicie fotela u jakiegoś
wschodniego barbarzyńcy, który chciał w ten sposób
poszargać wielkość Polski i Litwy[11]. Dlatego w duchu ekspiacji za to
barbarzyństwo umieszczone zostały na kapłańskiej stule, by
przypominały, że wyrosły z kultury, która za korzeń ma
Chrystusowe umiłowanie człowieka uobecniane nieustannie podczas
bezkrwawej Jego Ofiary na ołtarzach całego świata.
Ten długi wywód chyba wystarczająco jasno wykazuje
różnicę między kulturą uznającą prymat człowieka i kulturą
mającą człowieka w pogardzie. Dlatego o duchu rosyjskim śmiało możemy
powiedzieć, że:
"Choć krwią mi blizki, nie mój Tyś jest duchem
Bo świętą wolę pętasz złym łańcuchem". (Wincenty Pol, Hetmańskie pacholę)
Drogą specyficznie polską, nie mającą nigdzie wzorca w tej postaci,
czyli drogą unijności, rozpoczęliśmy promieniowanie "swoich wolności"
na sąsiadów, zapewniając pokój na przestrzeni
równej niemal całej zachodniej Europie. Mamy tu jedno z
najbardziej zastanawiających zjawisk dziejowych. Dumając nad nim,
arcybiskup ormiański Józef Teodorowicz, w katedrze wileńskiej w
1919 roku tak rzecz ujął: "...Boś nie ujarzmiała o Polsko przemocą
narodów, boś ich podstępnie nie przywabiała do siebie. Tyś
je miłością i sercem zwyciężała ..." Przykładem jest zmaganie się
o Inflanty, gdzie ich mieszkańcy ciążyli zdecydowanie ku Polsce, bo
liczyli na zachowanie i rozszerzenie swobód, samorządu i
zapewnienia tolerancji religijnej a z czasem kryła się za tym ciążeniem
ku Polsce nadzieja ochrony przed moskiewskim podbojem. Szczodrobliwa
dłoń Rzeczypospolitej wypieściła te prawa dla ludów
zamieszkujących Europę środkowo-wschodnią i dawała je z hojnością
matczyną nie mającą porównania w rodzinie narodów
chrześcijańskich. Słusznie o tym mówi Zygmunt Krasiński:
"Ze wszystkich tych wymagalności, którym ten naród
dziejami swemi zadość uczynić powinien, łatwo się domyśleć treści jego
usposobień i zdolności wewnętrznych. Jeśli ma być oświecicielem i
wtajemniczycielem podrzędnych ludów, musi do najwyższego stopnia
posiadać wykształconą i tkliwą władzę odbierania wrażeń i odebranych
przerabiania i udzielania innym. Lecz wyższe wpływy tylko tak łacno doń
przenikać będą, nigdy zaś niższe, barbarzyńskie, bo wtedy zamiast
podwyższania niższych, sam-by się poniżył, ulegając ich
działaniu. Nic zatem w jego charakterze wyłącznego nazbyt, z resztą
świata chrześcijańskiego na zabój sprzecznego nic dzikiego być
nie może - on żadnymi przesądy, jakby murem chińskim, się nie
oddzieli od Europy - żadne wysokie i trudne góry, żadne
morza go od cywilizowanej części świata odgraniczać powinny. Ziemia
jego sama w kształtach swoich musi wyrażać na wszystkich swoich
granicach nie przedział i odstrychnięcie się, ale zbliżenie się i
zlew. Na takiej ziemi równej zamieszkując, wspaniałością,
uprzejmością, gościnnością, wyobraźnią nader żywą i obrazową, sercem
szczerem, otwartem, gorącem, z resztą Europy obcować będzie". (Z.
Krasiński, O stanowisku Polski, s. 95)
Od unii lubelskiej z 1569 roku zaczyna się na dobre także nasze
kulturowe sąsiedztwo z Moskwą i to według ducha ewangelicznego,
mianowicie Polacy obmyślają, jakby położyć kres wojnom i ułożyć
przyjazne stosunki z państwem moskiewskim. Myślano, że jeśli
przeprowadzono unię z Litwą, z którą przed ślubem św. Jadwigi z
Władysławem Jagiełłą też bywały wojny i to nieraz zaciekłe, to może
należy dążyć do tego samego z Moskwą.
Tymczasem w Wielkim Księstwie Moskiewskim nastał czas gdy:
"Car moskiewski ufając chciał światu wszystkiemu
Groźnym być, wszystki lekce króle krześcijańskie
Uważając przy sobie" (...)
Wtedy Bóg władca dziejów:
"podał nam króla z Węgier, dzielnego Stefana:
Patrzajże, jako wielka w krótki czas odmiana!
Moskiewski, komu grożąc, sam się teraz boi" (...)
Już, bo z Łuków nie strzela, sajdak mu i strzały
Ogniem króla polskiego wszystkie wygorzały.
Z Wieliża i z Uświata, z Newla wyrzucony,
Jezierzyszczu, Zawłociu nie mógł dać obrony".
I w kampanii wojennej, w której raz po raz dawały znać o sobie
przewagi Polski i Litwy nad Moskwą, stanął Batory u wrót Pskowa:
(slajd Batory pod Pskowem)
"Już się był król ku Pskowu ruszył z ludźmi swemi,
A po nieprzyjacielskie strach się szerzył ziemi".
Zaczęły się chwalebne dzieje oręża polsko-litewskiego:
"Widzę orła białego, konia tejże sierści,
Ten mieczem, ów piorunem groźny, prędkich śmierci
Oba hojni szafarze".
Przed takimi przewagami Orła i Pogoni car miał prawo zadrżeć, bo
Psków to była brama do zawojowania nawet całego jego władztwa.
Tak o tym strachu Iwana mówi wiersz:
Teraz się o Psków bojał: Psków mu w głowie cwałał,
Widząc, że wszystko stracił, gdyby Pskowa stradał".
Minęło ponad ćwierć wieku od omówionych wydarzeń. Zaznacza się
ten okres z polskiej strony propozycjami ścisłego związku
prawno-państwowego dla przygotowania gruntu pod ewentualną unię z
Moskwą opartej na wolności[12]. Natomiast Księstwo Moskiewskie nie jest
w stanie odpowiedzieć dojrzale na owe propozycje bo do głosu dochodzi
okres tzw. wielkiej smuty, jako owocu despotycznej władzy cara opartej
na pogardzie człowieka. I oto pod Kłuszynem dochodzi do starcia się
tych dwóch tak różnych koncepcji ustrojowych państwa.
A teraz opiszmy barwnym językiem poezji przeplatanej słowami
głównego bohatera naszej dzisiejszej audycji Stanisława
Żółkiewskiego bitwę, jaka rozegrała się 4 lipca 1610 roku pod
Kłuszynem.
Naprzeciwko siebie stanęli dwaj wodzowie o jak różnie
ukształtowanych charakterach: moskiewski - Dymitr Szujski,
który był jednym z głównych aktorów ponurego
spektaklu znieprawionych elit sprawujących władzę w państwie, gdzie
każdy był zbrukany. Dobrze oddaje to poeta, gdy pisze:
"Ach! Lecz cóż może i zacność sumienia,
I myśl rozumna, i siłą ramienia,
Gdy w całym państwie gorączkowe dreszcze,
A zło ze zła się lęgnie, gorsze jeszcze?
Kto na kraj spojrzy stąd, z wysoka, z góry,
Mógłby pomyśleć, że to sen ponury,
Gdzie szkaradzieństwem rządzi się szkarada,
Gdzie błąd na błędzie i na zdradzie zdrada,
I gdzie bezprawie prawomocnie włada". (Goethe)
I naprzeciw tego kniazia moskiewskiego, staje człowiek wyrosły na
starożytnych wzorcach mężów szlachetnych, miłujących ojczyznę i
krzątających się zbrojnie około pomnożenia jej wielkości:
"Panie w niebie!
Tęm zbroję nosił, chodząc w Twoim znoju,
A kiedym widział łaskę Twojej rosy,
Unię narodów, to wołam w niebiosy:
"Odpuszczaj sługę Twojego w pokoju"
Znając pobożność hetmana polskiego nie mamy wątpliwości, że modlitwą
poprzedził zbrojny czyn. A o co Boga prosił ten żywy bastion idei
przedmurza chrześcijaństwa (antemurale christianitatis) wyrosły na
etosie rycerza średniowiecznego, niech podpowiedzą nam te słowa:
"O co to rycerz Pana Boga prosił,
Gdy Zbawiciela łzami grób urosił?
"Przez Twoje Panie! Tylko walczyć pragnę:
I wszystek żywot pod Twój zakon nagnę,
Ale co w służbie Twojej niech nie śliźnie,
I daj przezemnie zwycięstwo ojczyźnie" (s. 165)
Podobnie jak pod Grunwaldem Krzyżaków, tak pod Kłuszynem
posiłkowali Moskali ochotnicy z niemal połowy liczących się
wówczas krajów Europy. W sumie było ich 50000 tysięcy.
Oddajmy głos głównemu bohaterowi bitwy pod Kłuszynem:
"Zaczym kniaź Dymitr Szujski, zabrawszy się z wojskiem tak swym jako i
cudzoziemskim (...) ruszył (...) pełen nadzieje, że wielkości i potędze
jego wojska, której bardzo dufał, nasze, o którego
małości wiedział, wytrzymać nie mogło"[13].
Tymczasem hetman Żółkiewski istotnie na czele tylko
5000-tysięcznej armii tuż przed zapadnięciem zmroku ruszył pod Kłuszyn.
Pisze o tym tak:
"Szliśmy na całą noc o cztery one mile lasem, (...) gdy przyszliśmy nad
wojsko nieprzyjacielskie, jeszcze nie poczynało świtać. Nieprzyjaciel z
małości wojska naszego lekce nas ważył i nic mniej się nie spodziewał
jako tego, iżbyśmy tyle mieli śmiałości o tak wielką potęgę się kusić,
i owszem byli pełni nadziei, żeśmy mieli uciekać"[14].
Natomiast hetman uszykował swoje nieliczne hufce do bitwy i wzorem
starożytnych wodzów miał przemowę do swego wojska, by w ten
sposób dodać mu odwagi do walki. Sam o tym pisze tak:
"Gdy już tak wojsko stanęło w sprawie, objeżdżając pan hetman od hufu
do hufu, animował (zagrzewał) swoich, ukazując, jako necessitas in
loco, spes in virtute, salus in victoria (konieczność walki nakazaną
przez położenie, nadzieja w męstwie, ratunek w zwycięstwie), i kazał
uderzyć w bębny, w trąby do spotkania"[15].
My treść tej przemowy hetmańskiej objaśnijmy szerzej wierszem włożonym
w usta samego Żółkiewskiego. Zawarta jest w nim ufność pokładana
w Bogu, gdyż to On rozstrzyga o losach bitwy:
"Za murem ci Moskwicin jakokolwiek mężny,
Ale kiedy przyjdzie wręcz, już tam niedołężny. (...)
Z tymi się potkać macie albo nie z temi,
Bo ci mieczem pobici dawno leżą w ziemi. (...)
Z dobrą tedy otuchą puśćcie koniom wodze;
Zwycięstwo w ręku waszych, mam nadzieję W Bodze"
A potem wzorem starożytnego dziejopisa Tytusa Liwiusza każmy hetmanowi
zwrócić się do żołnierzy, by wspomnieli, że są wolnymi
obywatelami i nie lękali się wielkiej armii wroga, bo ona złożona jest
z niewolników ducha:
"Wy się trwożycie tą liczbą ogromną?
I tą przemocą, co się zda niezłomną?
Cóż jednak znaczy taka ćma motłochu,
Wylęgła z prochu, czołgająca w prochu,
Którą do boju popędzają biczem,
Aby nie pierzchła przed wolnych obliczem?
I przypomina o co w istocie idzie walka, o zwycięstwo kultury ludzi
wolnych, którzy nie mogą dopuścić, by nad nią zapanowała
antykultura gardząca człowiekiem:
Jakąż nad nami może mieć przewagę
Zgięty niewolnik, którego odwagę
Nikt nie ocenia, co bez łez umiera,
A gdy zwycięży, całą sławę zbiera
Żelazna ręka, co go w bój wypycha,
A którą prawo nie włada, lecz pycha". (Kornel Ujejski, Maraton)
Słowo hetmana padało na podatny grunt. Nie zapominajmy, że żołnierze
jego ukształtowani byli na kulturze, która głosiła wolność, a z
niej wyrastały już dalej: godność, honor, szczerość, fantazja, dobre
imię, gościnność, rycerskość i miłość Ojczyzny. O każdym z nich
moglibyśmy więc zaśpiewać arię Miecznika z Moniuszkowskiego "Strasznego
dworu":
"... Piękną duszę i postawę
niechaj wszyscy dojrzą w nim,
śmiałe oko, serce prawe musi (...)
splatać w jeden rym.
Musi cnót posiadać wiele
Kochać Boga (...) bratni lud
Tęgo krzesać w karabelę
Grzmieć z gwintówki niby z nut!
Mieć w miłości kraj ojczysty
Być odważnym jako lew,
Dla swej ziemi macierzystej
Na skinienie oddać krew".
W tej przemowie wodza do żołnierza, możemy dopatrzeć się także i
dialogu hetmana z narodem, gdzie zdajemy się słyszeć niejako wezwanie
skierowane do nas, którzy mamy być prawymi następcami
Żółkiewskiego, byśmy w każdym czasie walczyli po stronie kultury
polskiej, ojczystej, miłującej człowieka:
"Mnie jakkolwiek widzisz w tym szedziwym lecie
Przedsię dokąd mię będzie chował Bóg na świecie,
Ojczyźnie swej chcę służyć, a ty więc w me sprawy
Masz nastąpić na potym, jako dziedzic prawy".
Po co taki dialog wysnuty z pamiętnika Żółkiewskiego przytaczamy? Odpowiem też wierszem:
Narodzie: "Abyś więc tak nie tylko w bogactwiech, we złocie
Albo w szerokich włościach, ale też i w cnocie,
I w sprawach sławnych swoich przodków też dziedziczył"
Przedstawmy teraz sam opis starcia pod Kłuszynem:
Wbrew nadziejom Moskali zaczęła się bitwa. Ruszyła niezwyciężona jazda
polska, której nikt w boju ręcznym nie mógł
wówczas sprostać.
Niech teraz w ślad za nią podąży, jak lekka chorągiew poezja:
"Patrzaj, gdzie się obróci, a broń swoją skłoni,
Jako na obie strony Moskwa leci z koni" (...)
I już było moskiewskie wojsko rozgromione,
I pola pobitymi trupy napełnione,(...)
A teraz prozą starajmy się dotrzymać kroku biegowi wydarzeń. Czytamy u Żółkiewskiego tak:
"Trwała długo bitwa, bo i nasi i oni, zwłaszcza cudzoziemcy,
poprawowali. Naszym, którzy na moskiewskie hufy przyszli,
łacniejsza była sprawa, bo Moskwa nie strzymała razu, jęli uciekać,
nasi gonić. (...) Niemcy, widząc, że (nasi) ochotnie do nich idą jęli
od płotu uciekać do lasu, który tam był niedaleko. Francuzowie i
Anglikowi jezdni przecie z naszemi rotami w polu, co raz jedni drugich
posiłając, czynili. Aż kiedy już nie stało onych Niemców
pieszych (...) skupiwszy się kilka rot naszych, uderzyli w onę jazdę
cudzoziemską kopijmi, kto jeszcze miał, pałaszami, koncerzami. Oni też
(...) nie mogli się oprzeć, jęli w swój obóz uciekać. Ale
i tam nasi na nich wjechali, bijąc, siekąc, pędzili ich przez
obóz własny. W wtenczas Pontus i Horn (Szwedzi) pouciekali"[16].
I struna poezji niech ostatnim swym chwalebnym akordem dopowie, co stało się dalej:
"Więc przed hetmański namiot więźnie przywodzono
I korzyść z nieprzyjaciół pobitych kładziono".
Nie należy się dziwić, że takie starcie z polskimi wojskami
oddziaływało na ochotników z Zachodu Europy, którzy w
kontraktach zaciężnych zawarowywali sobie, że nie będą musieli walczyć
przeciw jeździe polskiej, a jeśli już do tego dojdzie, to żołd ma być o
wiele większy niż normalny. Tak nasi ojcowie uczyli respektu
cudzoziemców wobec siebie: przed Polakami z rewerencją mocium
Panie!
A co się stało z wodzem Moskali? Posłuchajmy relacji hetmana:
"Kniaź Dymitr, choć niewiele ich za nim goniło, uciekał potężnie. Na
błocie konia, na którym siedział, i obuwia zbył. Boso ma lichej
chłopskiej szkapinie pod Możajsk do monasteru przyjechał. Tamże konia i
obuwia dostawszy (...) do Moskwy jechał"[17].
Tu go czekała niespodzianka, bo hetman, który ruszył w ślad za
nim, pomny na rycerskie zasady, którym hołdował ani myślał o
zajęciu miasta jako zwycięski najeźdźca. Aż prosi się, by przytoczyć
kolejny fragment wiersza pokazujący wielkoduszność Żółkiewskiego:
"Pokaż mi dziś człowieka, coby w imię Boga
Miecz zatrzymał nad głową, gdy ma w ręku wroga!" (W. Pol, Pamiętniki B. Winnickiego)
Natomiast wezwał hetman do pokojowych układów wybitnych jego
przedstawicieli, a ci w zetknięciu po raz pierwszy w życiu z takim
traktowaniem po kilku tygodniach obrad sami przyprowadzili
Żółkiewskiemu naczelnego wodza wojsk moskiewskich spod Kłuszyna,
a ponadto cara Wasyla Szujskiego. Co więcej zapraszali do objęcia tronu
królewicza litewskiego i polskiego Władysława.
Dopiero teraz, ku radości bojarów przychylnych Polsce, wkroczył
Żółkiewski do Moskwy, jako reprezentant nowego cara i
zaprzyjaźnionego państwa. Zajął ją i stanął na zamku carów, na
Kremlu. Ludzkość hetmana i jego hojność zdobywała mu coraz więcej
zwolenników do tego stopnia, iż hetman musiał nieraz prostować
historie opowiadane o jego wielkoduszności. Nie bez znaczenia było i
to, że mieszkańcy państwa moskiewskiego znali tylko władców
traktujących swoich poddanych podług reguł wspomnianej przez nas
cywilizacji pustynno-stepowej, gdzie wszystko było i jest oparte na
zniewoleniu. Dla Europejczyka, jakim był Żółkiewski, wolność,
która głęboko zakorzeniona była w polskim ustroju, oznaczała
swobodę do rozwoju dodatnich cech indywidualnych każdego człowieka,
przy czym ta swoboda hamowana ma być przez wewnętrzne nakazy sumienia i
etyki. Natomiast dla Azjaty - nawet jeśli słyszał on o wolności,
to było to tylko słowo bez wewnętrznej treści, W koncepcji ustrojowej
była ona tylko mechanizmem pozwalającym na wyładowanie, bez
jakiegokolwiek hamulca, wrodzonej człowiekowi brutalności i egoizmu.
Nic więc dziwnego, że w spotkaniu z przedstawicielem innej kultury,
gdzie humanitas, nawet wobec wroga, była czymś oczywistym, niejeden z
bojarów poczuł prawdę, że w osobie Żółkiewskiego wszedł w
znajomość z nią jak bydlę, a wyszedł jak człowiek[18].
Lecz wróćmy do głównego wątku wydarzeń.
Mentalność wschodnia wszystko chce zrobić gwałtem, a więc jakiekolwiek
zmiany ustrojowe mają się dokonywać na zasadzie samodzierżawia,
natomiast polska myśl ustrojowa działać każe z umiarem, w pełnym
poszanowaniu praw ludzkich. Dał temu wyraz hetman Żółkiewski w
liście do Lwa Sapiehy, w którym zachęca, by w sprawie
ewentualnej unii z Rosją działać nie gwałtem, lecz łagodnie i
stopniowo. I jako przykład podaje unię Polski z Litwą. Pisze tak:
" Z Waszmościami, bracią naszą, narodem Wielkiego Księstwa Litewskiego
wyszło lat sto sześćdziesiąt, nim do skutecznego zjednoczenia przyszło,
a z tak wielkiem, szerokiem carstwem moskiewskiem za niedziel
kilkanaście chcą, żeby wszystko sprawić jako potrzeba"[19].
Wydawało się, że myśl utworzenia wielkiej potęgi złożonej z Polski,
Litwy i Moskwy na zasadzie unijnej dojdzie do skutku i że spełni się
marzenie króla Batorego, by tak połączone państwa stanęły
przeciw Turkom i ich obecności w Europie. Ale od czego zła polityka,
która potrafi zmarnować największe nawet zwycięstwa? Król
Zygmunt III Waza sam chciał zasiąść na carskim tronie, a hetmanowi
kazał opuścić Moskwę zostawiając małą załogę polską na Kremlu.
Zmarnowano trzy lata, Moskale zostali bez cara, czyli bez władzy co w
przypadku kultury polskiej było możliwym, ale nie dla azjatyckich pojęć
o władzy państwowej. Toteż nic dziwnego, że prosty lud na
którego czele stanął książę Pożarski zmusił do kapitulacji
nieliczną załogę polską na Kremlu i wybrano na cara Michała Romanowa. I
tak zaczęła się w Moskwie nowa dynastia, która panowała w Rosji
aż do 1917 roku.
Skończyła się możliwość unii z Rosją, bo była nie do zrealizowania przy
zupełnie innych koncepcjach kultury i podejściu do człowieka, ale wpływ
kultury polskiej na Moskwę nie ustał. Nieocenioną rolę w tym względzie
miał Uniwersytet Wileński. Wileńskie Studium humanistyczne, w
którym tak pielęgnowano polski język sięgało swym wpływem daleko
poza granice Korony i Litwy na Wschód i na Zachód.
Poprzez Symeona Połockiego studiującego w wileńskiej Akademii,
który ułożył projekt wyższej uczelni w Moskwie, polski język,
miał się stać drugim, którego uczyły się dzieci carów
(Fiodor, syn Aleksego), bo niósł on ze sobą wolność, z
której wyrósł.
A co z głównym bohaterem potrzeby kłuszyńskiej Stanisławem Żółkiewskim?
Ten człowiek polski, żywa synteza antycznych, średniowiecznych i
rodzimych, polskich najszlachetniejszych wzorców, jak wiemy z
historii oddał życie w obronie Rzeczypospolitej Obojga Narodów,
jej wielkiej kultury i jej chrześcijańskiego charakteru:
"Pewno nie byłaby dziś Litwa naszą,
Gdybyś jej nie był twych puklerzem bronił,
A i Ruś pewno nie byłaby laszą,
Gdybyś Tatary nie był co rok gonił."
"Toć wielką duszę przejmuje otucha,
Bo przejdzie ziemię to, co wyszło z ducha:
Dziejów dziedzice, to ziemi dziedzicy,
Na chwałę krzyża i Boga rodzicy"
I chociaż Stanisław Żółkiewski nie jest przez Kościół
ogłoszony wyznawcą wiary chrześcijańskiej, ginącego śmiercią za nią, to
jako Polak mam prawo z dumą powiedzieć:
"I wierzę w sercu mocno do ostatka,
Że Polska nasza Świętych Pańskich Matka!"
Pokazaliśmy w tej audycji dwie kultury polską i moskiewską. Pierwsza
zdaje się mówić do nas słowami Jej realizatora w świecie Jana
Pawła II: "Wyrosłam z Chrystusa i dlatego każdy kto ze mnie wyrasta
winien wiedzieć, że "Otrzymując w mocy Ducha Świętego godność
synów Bożych, w mocy tegoż Ducha przez wieki mówimy do
Boga: "Ojcze". Jako synowie Boga nie możemy być niewolnikami. Nasze
synostwo Boże niesie w sobie dziedzictwo wolności"[20]. Moskiewska
kultura jest tego wszystkiego zaprzeczeniem. Pozostawmy
telewidzów i radiosłuchaczy z pytaniem: czy chcą jako Polacy żyć
podług wolności czy podług rabstwa i jak długo pozwolą by to ostatnie
zatruwało ich życie w wolności dzieci Bożych. Do tej wolności
przyczyniła się również potrzeba kłuszyńska, której 400
setną rocznicę przypomnieliśmy miłym telewidzom i radiosłuchaczom.
Przyczyniła się do tego również potrzeba kłuszyńska,
której 400 setną rocznicę przypomnieliśmy miłym telewidzom i
radiosłuchaczom.
[1] Idea ta, wyrosła z prapolskiej rodzinności wewnątrzplemiennej i z
ducha Ewangelii głosiła, że każdy człowiek jest kimś najważniejszym i
dopełnia się w życiu zbiorowym jako "osoba rozumna i wolna", por. ks.
Cz. Bartnik, Idea polskości, Lublin 1990, s. 79. Zob. także S.
Koczwara, Polskość jako trwały budulec jedności Europy, Lublin 2003, s.
?.
[2] Rozciągnięte na wszystkie stany w 1791 roku. (uwaga S.K).
[3] Zob. F. Koneczny, Dzieje Rosji. Od najdawniejszych do najnowszych
czasów, Wydawnictwo Antyk, Komorów 1997, ss. 29nn.
[4] Cytata za K. Szajnocha, Bolesław Chrobry i odrodzenie się Polski za Włądysława Łokietka, Lwów 1859, s. 319.
[5] Zob. K. Szajnocha, dz. cyt., s. 321n.
[6] Cytata, za K. Szajnocha, dz. cyt., s. 317.
[7] Działo się tak dlatego, że cerkiew sama zacieśniała więzy niewoli
składając hołd poddańczy chanowi, który w zamian dawał
metropolitom wolność od danin i podatków, co nie przeszkadzało
chanom łupić także cerkwi, gdy uznali to za słuszne.
[8].Do tego stopnia Moskwa była przesiąknięta tatarszczyzną, że jeszcze
w II połowie XVI wieku powszechnym było, że każdy kto wykazał, że miał
wśród swych przodków murzę, stawał się kniaziem na
równi ze starymi rodami ruskimi.
[9] Nie ma najmniejszej przesady w nazwaniu cara Iwana Groźnego
zwyrodnialcem. Przytaczałem już kiedyś w audycji o św. Stanisławie
uwagi Adama Mickiewicza, który w jednym z wykładów o
literaturze słowiańskiej wspomina o wydarzeniu, jakie spotkało
niejakiego Szybanowa, sługę i wysłannika zbiegłego do Polski kniazia
Andrzeja Kurbskiego (około 1528-1583). Otóż Iwan Groźny miał
laskę. "Laska ta miała na końcu ostre okucie żelazne. Iwan miał zwyczaj
opierać ostrze na stopach panów, z którymi rozmawiał;
niekiedy przygważdżał im w ten sposób stopę do podłogi i
opierając się na lasce rozmawiał z nimi i śledził poruszenia twarzy.
Biada temu, kto pokazał najmniejszy choćby objaw
bólu!".(Literatura słowiańska, wykład XXXI).
[10] W istocie była to biblioteka Załuskich, (u.w.) Jakże inaczej
postępowano w stosunku do sztuki na Zachodzie, gdzie np. do obrazu
Tycjana Wniebowzięcie NMP wybudowano gmach stosowny tej wielkości.
Norwid wspomina, że "gdy od kolosalnego Dawida we Florencji w czasie
rewolucji odtrącono ręce pociskami, Vasari i drugi Michała Anioła uczeń
za szpadami w tłum wpadli, aby fragmenta uratować". I dodaje znamienne
słowa: "Co kraj to obyczaj". (Z pamiętnika, t. 4, Proza, Warszawa 1968)
[11]Zob. Arrasy wawelskie, praca zbiorowa, Warszawa 1994, s. 20 i 60.
[12] W tym celu przybył do Moskwy w 1600 roku Lew Sapieha, ale Borys Godunow propozycje strony polskiej odrzucił.
[13] Stanisław Żółkiewski, Początek i progres wojny moskiewskiej, Ossolineum, Wrocław 2003, s. 80.
[14] Tamże, s. 86.
[15] Tamże, s. 89.
[16] Tamże, s. 90n.
[17] Tamże, s. 94.
[18] Zob. K. Ujejski, Ustęp z powieści syberyjskiej.
[19] S. Żółkiewski, Początek i progres wojny moskiewskiej, Wrocław 2003, Ossolineum, wstęp, s. XLIIIn.
[20] Z homilii papieża Jana Pawła II w 600-lecie sanktuarium na Jasnej Górze.
Kłuszyńska potrzeba cz. 2
ks. dr hab. Stanisław Koczwara
Zapis audycji TV TRWAM (2010-08-29)
Czasy, które dotykają bezpośrednio Kłuszyna to okres najwyższego
rozkwitu i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Rozbijamy w
puch Moskali w tej pamiętnej bitwie, przyłączamy Smoleńsk, stacjonujemy
na Kremlu, a królewicz Władysław zostaje ogłoszony w Moskwie
carem. Zdają się przed nami otwierać na wschodzie dalekie horyzonty:
Moskwa może połączyć się z Polską dobrowolną unią. Nie jest to jednak
wynik samej bitwy kłuszyńskiej, ale pewien ciąg wielowiekowego
celowego, rozumnego działania całego narodu sprawiającego, że
pełniliśmy jakąś istotną misję kulturową i cywilizacyjną w tej części
Europy. Toteż nic dziwnego, że Zygmunt Krasiński tak o tym mówi:
"Polska była naprawdę dziełem mądrości boskiej i boskiego
przewidywania, postawionem przez Opatrzność pomiędzy ludźmi
różnego pochodzenia i różnych popędów, Turkami,
Moskalami i Niemcami, na to, by trzymała na wodzy pierwszych w ich
zamachach na chrześcijaństwo, drugich w ich zamachach na cywilizację,
trzecich w ich zamiarach względem plemienia słowiańskiego. To też widzi
się ją przez wieki, zawsze i wszędzie, pełniącą tę potrójną
misyę kosztem swojej najczystszej krwi: czy to kiedy w Prusiech
druzgocze nieznośny ucisk krzyżackiego zakonu, czy bierze do niewoli
księcia z austryjackiego domu, czy wchodzi do Moskwy i zmienia dynastę
carów, czy pod murami Wiednia zadaje cios śmiertelny potędze
Islamu. Położona pośród tych państw różnych, oddzielała
jedne od drugich, przez to utrzymywała każde w jego właściwych
granicach i w naturalnej, uprawnionej sferze jego działania. Głęboko
katolicka, a zarazem zachwycona tradycjami starożytności rzymskiej, w
nieustannych stosunkach z Włochami i Francyą, ona odpierała
barbarzyństwo ze wszystkich stron, pracowała bez przerwy nad unią
schizmy z kościołem rzymskim, a powstrzymując chciwość germańską,
rozszerzała na Słowiańszczyznę cywilizację Zachodu". (Z.
Krasiński, Memoryał dla Napoleona III, w: Pisma Zygmunta Krasińskiego,
t. 7, Kraków 1912, s. 559n.)
Grzech zaniedbania rządzicieli państwowych i duchownych:
Wspominamy te ważne dzieje, bo one przebiegają przez nasze serca, z
nich jest ukształtowany nasz charakter narodowy, one są kartą atutową
na areopagach politycznych współczesnego świata. Ale tylko w
rękach tych ludzi, którzy wyrośli z tego dziedzictwa,
któremu na imię Polska, którzy czują i myślą po polsku,
to znaczy na wskroś ewangelicznie. I boleścią napawa fakt, że taki
Jubileusz jak 600- lecie zwycięstwa pod Grunwaldem przechodzi bez echa
w Europie i świecie, bo rządzący parweniusze w Polsce nie rozumieją
wagi wydarzenia lub celowo nie chcą wykorzystać tej rocznicy do
wysławienia Polski i Litwy na arenie międzynarodowej, do wzrostu jej
prestiżu w świecie.
Kim oni są, że tak postępują? Posłuchajmy jak słusznie mówi o nich poeta:
"Gdzie spojrzeć, tam parweniusz w nowym domu:
I ani mu się śni podlegać komu,
Rządzi się, puszy się jak paw!
Wyzbyliśmy się tylu praw,
Że już niewiele dla nas pozostanie.
Trudno pokładać tez nadzieję
W partiach, cokolwiek mają w godle.
Ani nas ziębi ani grzeje,
Czy chwalą się, czy lżą się podle" (Goethe, Faust)
Ten, który myśli i czuje podług chwalebnej naszej spuścizny
dziejowej uczyniłby z tego Jubileuszu wielkie orędzie skierowane do
świata, jak układać życie publiczne w Europie i świecie, stając się tym
samym alternatywą wobec barbarzyństwa bezczelnie narzucającego nijactwo
ustrojowe całym narodom. Czym to nijactwo ustrojowe jest, niech nam
odpowie Goethe, którego trudno posądzić o to, że nie był
europejczykiem:
"Ten woła, że zawinił inny,
Tamten z haniebnej dumny zbrodni;
Winien okaże się niewinny,
Bo swą niewinność udowodni.
Świat cały w oczach się rozpada,
Wszelka niweczy się zasada;
A gdzie uczciwość, która nami
Kierować miała? Co tam, głupstwo!
Najuczciwszego w końcu zmami
Jak nie pochlebstwo, to przekupstwo". (Goethe)
Kiedyś takimi zasadami kierowali się Krzyżacy. Zawsze umieli oczyścić
się w oczach Europy z każdej zbrodni, a to propagandą, a to
przekupstwem, a to hipokryzją zakonną. Do nich można odnieść słowa św.
Pawła: "Ci fałszywi apostołowie to podstępni działacze, udający
apostołów Chrystusa. I nic dziwnego. Sam bowiem szatan podaje
się za anioła światłości. Nic przeto wielkiego, że i jego słudzy
podszywają się pod sprawiedliwość. Ale skończą według swoich
uczynków". (2 Kor. 11, 9 ?)
I tak się stało. Kres temu wszystkiemu położył właśnie Grunwald.
Potrafił to zrobić król Władysław Jagiełło i Wielki książę
Witold oraz współczesna im elita rządząca, że wystąpili śmiało
na forum europejskim i nie tylko wykazali całą obłudę mnichów
rycerzy, ale obronili i rozsławili imię Polski i bratniej Litwy, a swą
alternatywną myślą o układaniu życia publicznego podług wzorca
ewangelicznego zmienili myślenie europejskie odnośnie tej kwestii. Więc
w patrzeniu na postacie króla Władysława Jagiełły, księcia
Witolda, winniśmy kierować się pokorą, by nie stać po stronie tych
przemądrzałych historyków, którzy największym politykom i
wodzom przeszłości zarzucić potrafią wszystko, a swymi ocenami wydają
się dawać do zrozumienia, że gdyby oni wówczas byli przy ich
boku, to inaczej potoczyłaby się historia. Gdy się słyszy te poprawne
politycznie komentarze w tzw. polskich mediach, tych pożal się Boże
historyków, co boją się samodzielnego myślenia, a z największej
świętości, chwały, wielkości przeszłych wieków uczynią
pośmiewisko, to dusza krzyczy na cały głos:
"Lecz wróćcie księgę, którą znałem z młodu,
Boć chwała dziejów dziedzictwem narodu"
Jubileusz Grunwaldu zmarnowali rządziciele Polski, po pierwsze: celowo
- bo to w gruncie rzeczy parweniusze myślący tylko o sobie - i po
drugie: z głupoty, bo to lokaje nie umiejący myśleć samodzielnie. Ale
jest jeszcze Kościół, który z woli Zbawiciela, w
Polsce, od czasów św. Stanisława stał się wychowawcą
narodu. Warto przypomnieć słowa Jana Pawła, które już raz w
audycji o św. Stanisławie zostały przytoczone. Wypowiedział je papież
podczas swej pierwszej pielgrzymki do Polski, w 900 rocznicę
męczeńskiej śmierci św. Stanisława.
Jan Paweł II mówiąc, że tradycja narodowa upatruje właściwe
miejsce Męczennika ze Skałki u podstaw kultury polskiej, wskazał na
episkopat Polski, który "wpatrzony w tego swojego wielkiego
protagonistę w dziejach Ojczyzny nie tylko może, ale wręcz musi czuć
się stróżem tej kultury. Musi do swego współczesnego
posłannictwa i posługi zaliczyć szczególną troskę o całe
dziedzictwo kultury polskiej, która wiadomo w jakiej mierze
przeniknięta jest światłem chrześcijaństwa".
I dalej mówił papież: "Misja episkopatu Polski na przedłużeniu
misji św. Stanisława, naznaczona jakby dziejowym charyzmatem, jest w
tej dziedzinie oczywista i niezastąpiona"[1].
Dziś, gdy istnieje zagrożenie, że niewolnicza mentalność rządzących
może, wbrew naszej woli, pozbawić nas ojczystych struktur państwowych,
pozbawić kultury, tradycji i chlubnej historii, to społeczeństwo w
ogromnej większości katolickie winno znaleźć na nowo oparcie w ustroju
hierarchicznym Kościoła, bo on nie jest tylko ośrodkiem jego własnej
misji pasterskiej, ale także bardzo wyraźnym oparciem (...) dla
świadomego swych praw bytu narodu"[2].
Tego Kościół w Polsce, cały w swym wymiarze świeckim i duchownym, od swych pasterzy ma prawo oczekiwać!
Niestety jeśli idzie o przesłanie Grunwaldu, jak dotąd dalej oczekuje.
Jest to grzech zaniedbania obowiązku wychowywania przez duchownych
obecnego pokolenia Polaków, by znało, szanowało, chlubiło
się wiktorią grunwaldzką i przeciwstawiło się podług swego
polskiego charakteru tym wszystkim, dla których Grunwald jest
pustym słowem. Czyż surowa przygana naszego Wieszcza nie jest słuszną,
gdy słyszymy:
"dziś księża boją się przemawiać publicznie (...) i ukrywają swe
kapłaństwo pod formami gładkimi i popularnymi...Kiedy zaś się stało
niewolnikiem konwenansów i zwyczajów, straciło się już
wszelką siłę i nie jest się w stanie oddziaływać na tłumy (...) Gadają
nam wprawdzie o epoce nowej, robią nam obietnice, naśladują słowa
poetów i proroków (...); ale nigdy nie są gotowi ugiąć
się przed duchem, który je dyktował, nie chcą tego widzieć, że
wszystko około nich wzniosło się im nad głowy" bo (...) "duchowni z
urzędu odszczepili się od tego życia".
I dalej słuszną jest rada Mickiewicza, gdy powiada:
"Żeby wydawać takie słowo, co by brzmiało szeroko (...) trzeba na to
wielkiej siły, trzeba żyć życiem mas, oddychać powietrzem, które
ożywia narody"[3].
I w tedy Kościół ma prawo każdemu w ojczyźnie, co jej chlebem
się karmi, a odnosi się do niej z pogardą i wspiera jej wrogów w
niszczeniu wszystkiego, co w niej wielkie, by naród zniewolić, z
odwagą zarzucić przeniewierstwo wobec swej wielkiej historii i brak
wiary we własne siły.
Czego może się spodziewać prosty kapłan mówiący takie gorzkie
słowa? Że oto Radio Maryja oskarży się o jątrzenie ludzi wierzących, bo
zaprasza nieodpowiedzialnych prelegentów, a sam kapłan
doświadczy raz jeszcze w życiu swym gorzkiej prawdy słów:
"Próżno stary pies szczeka, to mu będzie zyskiem, że się mu
wręcz, abo też dostanie pociskiem" (Wacław Potocki). Wiem, że jeszcze
niejeden kamień rzucony będzie na sumienne słowo polskie. Ale nic to!
Za Norwidem mogę powiedzieć,, że tylko te słowa są potrzebne i słuszne,
które zmartwychwstają. Należy zatem powtórzyć z całym
przekonaniem za poetą:
"Świętą jest wiara ojców - i Bóg był z Koroną,
Dopóki naród wiarę ojców chował (...)
A jeśli naród w czas się nie obudzi,
To Bóg łańcuchem i kościół opasze
I naród cały łańcuchem z żelaza,
Jeśli niewiary nie zatrze się zmaza". (Wincenty Pol, Hetmańskie pacholę)
Dlaczego w audycji poświęconej zwycięstwu pod Kłuszynem tyle miejsca
poświęciłem Grunwaldowi? Wyjaśniłem to w pierwszej części audycji, gdy
powiedziałem, że spinamy klamrą dziejową te dwa wydarzenia bo one
świadczą o naszej umiejętności celowego i konsekwentnego działania w
historii, polegającego na bronieniu, szerzeniu kultury przenikniętej
szacunkiem dla wolnej osoby ludzkiej.
(gdzie są sukcesorzy prymasa Mikołaja Trąby, który obecny był
pod Grunwaldem, a potem na forum europejskim rozsławiał imię Polski,
gdzie następcy kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, którego
przytomności król Władysław Jagiełło zawdzięczał być może życie,
gdzie spadkobiercy myśli biskupa Piotra Wysza, Pawła z Brudzewa,
Andrzeja Laskarza ?)
I dlatego omawiając szczegółowo w części telewizyjnej potrzebę
kłuszyńską ukazaliśmy ją na tle dwóch kształtujących się
odmiennie kultur. Polska kultura wyrosła z Ewangelii za fundament
swój ma prymat człowieka jako wolnego dziecka Bożego, a
moskiewska, wschodnia kultura człowiekiem pogardza, hołdując brutalnej
sile zniewalającej do tego stopnia człowieka, że sam wyzbywa się swojej
godności, a nawet o niej nie wie. I o takie podejście do człowieka trwa
nieustanna walka, również w naszej późniejszej historii.
I trzeba ją umieć nazwać po imieniu.
Trafnie oddaje tę prawdę wydarzenie, jakie spotkało Adama Mickiewicza
podczas jego zsyłki do Rosji. Podziwiany przez arystokrację rosyjską,
będący często duszą towarzystwa, usłyszał kiedyś z ust któregoś
z rodziny Gagarinów wyznanie szacunku i miłości. "Wierzę ci
bardzo - powiedział mu Mickiewicz - że mnie kochasz, ale to
tylko po prawej stronie Dźwiny, bo po lewej, to jest na Litwie i Rusi,
nie wahałbyś się mnie otruć, gdyby tego wymagała wasza polityka."
- "Ach! Jak ty znasz Rosjan! - wykrzyknął Gagarin za całą
odpowiedź"[4]. (A. Mickiewicz, Dzieła V)
Zatem na polu kłuszyńskim doszło do starcia się tych dwóch
cywilizacji, łacińskiej uosobionej w garstce żołnierzy hetmana
Żółkiewskiego, otwartej na człowieka i bizantyjsko-stepowej,
mającej miażdżącą przewagę, ale gardzącej człowiekiem. I ta pierwsza
zwyciężyła stając się nieustannym wezwaniem do trwania przy niej, bo
bez niej nie ma wolności czyli rdzenia człowieczeństwa. Ale trzeba tu
przytoczyć słowa Jana Pawła II noszącego w sobie to dziedzictwo kultury
polskiej, który mówił nie raz, że wolność jest
człowiekowi zadana i musi o nią nieustannie się troszczyć w "pocie
swego czoła", by nie przekształciła się w zadufaną w sobie samowolę[5].
A tak się stało w naszych dziejach, że nadmiarem ufności co do
historycznej idei zgrzeszyliśmy, tracąc powoli w XVIII wieku byt
państwowy. Doszła do tego naiwność polityczna, zasadzająca się na tym,
iż skoro jesteśmy lepsi od innych, a bezsilni, to inni to uszanują. Nie
liczono się z polską myślą polegającą na tym, czy w kwestiach spornych
słuszność jest po naszej stronie? Ona istniała realnie w polityce
społeczeństwa, niestety była nieobecna u cudzoziemców
zasiadających na polskim tronie, a zwłaszcza u władców
sąsiednich krajów, co traktowali pojęcie słuszności w stosunkach
międzynarodowych za mrzonki z innego świata.
A mimo kolejnych doświadczeń, nie wyzbyła się polska myśl
polityczna pojęcia słuszności. Pierwsze w Europie ministerstwo oświaty
- Komisja Edukacji Narodowej uznało za konieczne nauczanie
młodego pokolenia "... nie nazywania polityką tego, co jest chytrością,
zdradą, podłością, gwałtem, przemocą, najazdem i cudzym
przywłaszczeniem..." Polskie pojęcie o życiu zbiorowym nie odeszło w
niebyt historii. Polskość zwyciężała najpierw siłą przyciągającą swej
wolności, a później, gdy jej nie stało, duchem wolności w
narodzie i jej umiłowaniem. I rzeczywiście, po rozbiorze państwa
Naród stanął przed wyborem drogi, czy stać się niewolnikiem, czy
też tak wejść w siebie, żeby z humorem i sarmacką fantazją dawać
odpór wrażej sile i obcej kulturze:
Oto droga niewolników:
"Kto chce być sługą, niech idzie, niech żyje,
Niech sobie powróz okręci o szyję,
Niech własną wolę na wieki okiełza,
Pan niedaleko - niech do niego pełza!
I tam głaskany, a potem wzgardzony,
Niechaj na progach wybija pokłony,
Niech jak pies głodny czołga się bez końca
Za Pańską nogą, która go potrąca"
I niestety byli tacy, którzy przejmowali myślenie obce, cyniczne
wobec każdej wartości i obierali drogę niewolników, dla
których jakakolwiek władza jest boską.
Wacław Rzewuski w swoich "Pamiątkach Soplicy" przywołuje postać
niejakiego Władysława Rocha Gurowskiego marszałka nadwornego,
który konfederatom barskim walczącym o wolność Polki od
rosyjskiego zniewolenia cynicznie powiedział: "Bywajcie waćpanowie
zdrowi i próbujcie nową konfederacją przeciw nam podnieść, jeśli
znajdziecie równych sobie półgłówków. Ale
pamiętajcie, że Najświętsza Panna tego zmazać nie potrafi, co carowa
jejmość o nas napisała".
A oto droga ludzi wolnych, którzy tak weszli w głąb siebie, że
nie zwątpili ani przez moment, że w niszy kultury polskiej zawsze
jesteśmy wolni:
"Bogataś, Polsko, w rady i sposoby!
Nie u żyjących wszystkie twoje siły -
Kiedy ci milczą - przemawiają groby,
Kiedy ci wątpią - wierzą twe mogiły"
A jak to niemalże na co dzień wyglądało w życiu naszych przodków
żyjących w okowach niewoli, a mimo to wewnętrznie wolnych, niech nam
zaświadczy fragment opowiadania św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego,
arcybiskupa Warszawy:
"Katarzyna II, znając serdeczność i łatwowierność naszej szlachty,
poleciła wyższym przedstawicielom, władzy w zebranych prowincjach, aby
jak najuprzejmiej traktowali spokojnych obywateli, starając się ich
pozyskać dla swych rządów. Wskutek tego rozporządzenia jenerał
dowodzący wojskiem na Podolu nawiedzał od czasu Szaszkiewicza z powodu
wpływu, jaki miał w całej okolicy. Otóż zdarzyło się pewnego
razu, iż Szaszkiewicz dostał nieznośnego bólu zębów, a
chcąc się raz na zawsze pozbyć tak dokuczliwego cierpienia, posłał po
cyrulika, by mu ząb zepsuty wyrwał. W chwili jednak, gdy cyrulik do
operacji się zabierał, dają znać, że jenerał na dziedziniec wjechał.
Szaszkiewicz, ukazawszy cyrulikowi ząb cierpiący, zalecił mu, aby ten,
a nie inny wyrwał, kiedy będzie wezwany, po czym wyprawił go do
piekarni, sam zaś pospieszył na spotkanie jenerała. Przy sutym
śniadaniu, zakropionym co najstarszym węgrzynem, gospodarz wszczął
rozmowę o przywiązaniu do tronu, a ożywiając się coraz więcej, zawołał
z zapałem do podchmielonego już nieco jenerała:
-Wy utrzymujecie, że Rosjanie więcej kochają cesarzową od
Polaków; otóż ja zaprzeczam temu stanowczo, przynajmniej
co do mojej osoby, gdyż pewny jestem, że niepodobna, aby ktokolwiek
kochał ją więcej ode mnie.
- Wierzę, wierzę - odparł jenerał - że jak na
cudzoziemca miłujesz ją bardzo, ale my, rodowici jej poddani, więcej
mamy powodów do wielbienia naszej matuszki carycy.
-Otóż ja przekonam pana jenerała - odparł, zrywając
się od stołu, Szaszkiewicz - że goręcej od was kocham cesarzowę,
bo dla jej miłości zrobię to, czego z pewnością żaden z was nie zrobi.
To powiedziawszy kazał zawołać cyrulika, a gdy ten przybył, usiadł na krześle, wołając:
-Dla miłości cesarzowej daję sobie wyrwać ząb trzonowy. Rwij mi zaraz, żydzie, choćby szczęka pęknąć miała!
Na próżno cyrulik, a następnie jenerał odmawiali go od tej
heroicznej ofiary, z której cesarzowa żadnej korzyści nie
odniesie; uparł się przy swoim, twierdząc, iż honor Polaków
poświęcenia tego wymaga. Po dokonanej operacji, widząc krew lejącą się
obficie z ust polskiego szlachcica ku czci cesarzowej, jenerał nie
mógł znieść takiego upokorzenia, a krew tak gwałtownie w żyłach
mu zakipiała, iż rzucił się na opróżnione przez Szaszkiewicza
krzesło, wołając na cyrulika: "Rwij dwa!". Co też bez sporu
uskutecznione zostało z większą pociechą polskich niż rosyjskich
patriotów"[6].
Prawda, że piękne opowiadanie, jakieś dalekie echo kłuszyńskiej
wiktorii nad dominującą siłą wrogiego zniewolenia, pokazujące, że mimo
braku zewnętrznych znamion wolności, zachowaliśmy ją w sercach i
umysłach pełnych otwartości, gościnności, polskiej fantazji.
Drodzy radiosłuchacze, myślę, że ci z was, którym droga jest
kultura polska stwierdza, ze smutkiem, że dziś naród uległ
takiemu zaczadzeniu zniewalającemu umysł i serce, że niech ma pretensje
do siebie samego jeśli mu źle. A my możemy do niego śmiało odnieść
słowa Apostoła Narodów: "Przecież chętnie znosicie
głupców, sami będąc mądrymi. Znosicie to, że was ktoś bierze w
niewolę, że was objada, wyzyskuje, że was z góry traktuje, że
was policzkuje. Mówię to ku waszemu zawstydzeniu"[7]. Narodowi
winny w uszach brzmieć słowa przestrogi wypowiedziane przez jego
Wieszcza:
"Jak człowiek pojedynczy, tak i naród przedewszystkiem służy
Bogu i nie wolno mu udzielności, tj. osobistości, wziętej od Boga za
pośrednictwem dziejów, oddawać wiednie i samochcąc za wolność i
braterstwo, choćby najkorzystniejsze, kiedy go one nie podnoszą wyżej,
ale owszem odrywają od jego najwyższych stosunków z dziejami i z
Bogiem! - Nie wolno mu frymarczyć darem żywota osobistego i
zsamobójczać w sobie duszy za jaki bądź chleb"[8].
Zatem w świetle tych słów mamy prawo oceniać tych, co nawą
ojczystą kierują, czy znają kulturę polską, czy żyją i postępują podług
jej wiekowych prawideł, czy ją pomnażają i czy my widząc ich
postępowanie możemy być z nich dumni, że są wielcy przed Bogiem i
historią. Mamy prawo oceniać ich w kluczu takiego staropolskiego
wzorca, jaki nam poddaje poeta:
"Szlachcic, gdy się w publice skąpał, bywał czysty!
I katolik prawdziwy i w sercu ognisty!
Bo z Bogiem poczynano te publiczne sprawy
A człowiek był przed Bogiem pokorny i prawy;
I kiedy ducha skupił w intencji pobożnej,
To był w sercu Wielmożny, naprawdę Wielmożny!" (W. Pol, Pamiętniki Winnickiego)
Gdy przytaczamy te słowa w Radio Maryja to po to, by naród,
który dzięki polskiej kulturze szlachci się, pamiętał i
publicznie nie bał się przypominać rządzącym, że:
"A to nie mitrą panie! Ani pańskim nosem
Ale tej braci szlachty pospolitym głosem
Stoi Rzeczpospolita!" (tamże)
A siebie samego winien przestrzegać, że w sumieniu swoim narodowym
obowiązuje go odpowiedzialna troska o to dobro wspólne,
którą jest ojczyzna wyrosła z kultury przyjaznej człowiekowi, i
winien oddawać ster władzy w takie ręce, które wierzą we własne
siły i nie ulegają kulturze obcej, niepolskiej, wrogiej człowiekowi.
Jeśli ktoś z mających władzę hołduje myślom obcym, to należy go nie
tylko władzy pozbawić, ale wzorem naszych przodków przegonić z
kraju, jak oni króla Bolesława Śmiałego:
Niech brzmią w naszych uszach słowa, jakie czytamy w Pamiątkach Soplicy:
"Pamiętajcie, żadnemu takiemu, który by choć rok jeden Moskalowi
służył, nie wierzcie, czy to marszałek, czy to sędzia, czy to profesor,
wypędźcie jego z waszej ziemi, bo nigdy z niego prawy Polak nie będzie,
a jeżeli go zostawicie, bądźcie pewni, że furtkę gotową otworzycie
nieprzyjacielowi. Jak się ojczyzna wasza odrodzi, żadnych
układów nie róbcie z nieprawością: kto tylko u nas
urzęduje, dobrowolną, a nie wymuszoną przysięgą związał się z rządem
najezdniczym - do waszego sumienia należeć będzie osądzić, na co
zasługuje niegodny syn ojczyzny, co dobrowolnie śmiał poddać się
takowej przysiędze. Jeśli ją szczerze wyrzekł jest zdrajcą, jeżeli w
zamiarze aby ją zgwałcił, jest bluźniercą, depcącym wszystkie prawa
boskie i ludzkie. Czy w pierwszym, czy w drugim względzie, jest on
równie winnym i nie może być nic wspólnego między nim a
wami. Nikomu nie przebaczajcie, pobłażanie bywa korzystnym dla
samowładców, bo nim upadlają ludzi niepodległych, a na podłości
ich władza się opiera - ale dla narodów wolnych jest
zgubą. Jeżeli między wami znajdą się tacy, co was do umiarkowania
nakłaniać będą, bądźcie pewni, że to będą ludzie obojętni dla waszej
sprawy i radzi mieć środki gotowe do skarbienia sobie na wszelki
wypadek względy u nieprzyjaciela. Zatykajcie sobie uszy, jak ci
bezbożnicy usta otworzą, wszystko przebaczcie, oprócz
najmniejszej obojętności względem świętej sprawy waszej".
Kulturze naszej polskiej służy Radio Maryja i Telewizja Trwam i wydaje
się one być jednym z jej ostatnich liczących się bastionów. Jest
on atakowany tak wściekle przez wrogów wewnętrznych i
zewnętrznych naszej kultury, że bez wsparcia wszystkich zdrowo
myślących ludzi ten bastion może się nie ostać. Tym bardziej winni się
czuć odpowiedzialni za szerzenie tej kultury, jej należyty przekaz,
pracujący w tej jej twierdzy toruńskiej. Oni winni ta kulturą
żyć. Nie mogą więc sobie pozwolić na bylejakość, na lenistwo, na marny
jej wizerunek, na arogancję wobec niej. Polska kultura bowiem wymaga
odpowiedzialności najwyższej od propagujących ją; w świetle jej
podstawowego prymatu żąda szacunku dla ludzi przygotowujących audycje o
niej, szacunku dla widza i słuchacza, poszanowania tych ludzi i
instytucji, dzięki którym młodzi ludzie, akademicy, uczą się
tajników sztuki jej należytego przekazu. Krótko
mówiąc: kultura polska domaga się, by programy o niej były pod
każdym względem na najwyższym poziomie.
Takie rocznice jak 600-lecie Grunwaldu, jak 400-lecie zwycięstwa pod
Kłuszynem przypominają nam, że umieliśmy w historii tworzyć rzeczy
wielkie, nimi żyć, rozwijać je, bronić, i to nie tylko na polach
bitewnych, ale także na bojowisku intelektualnych zmagań oraz
promieniować nimi. Pobrzmiewa w tym jakieś echo słów Zbawiciela:
"Idźcie i nauczajcie wszystkie narody". Kultura polska wyrastająca z
dobrej nowiny o Bogu stającym się człowiekiem z miłości do niego, za
najważniejsze przyjmuje właśnie prymat osoby, człowieka - wolnego
dziecka Bożego. I jest ona jakąś pieśnią, co rozbrzmiewa w sercach
ludzi zamieszkujących polską ziemię, kształtującą jej duchowe i
materialne oblicze, idących do nieba po polsku. Jej głównym
znamieniem jest to, że jest wolna i czyni takimi wszystkich tych,
którzy ją poznają, ukochają i podług niej żyją. Taką też
pozostanie dopóty, dopóki Bóg, Pan historii,
skłonny nachylać się ku człowiekowi chcącemu żyć i oddychać wolnością,
zechce wzbudzać w naszych dziejach wielkich Piewców tej
życiodajnej kultury:
Pieśń polska, niepodległa, ta, co jeno wierzy
W Boga, w ducha narodu i jego rycerzy,
Więc przy Ojczyźnie stoi i hasła nie zmienia -
Ta pieśń, co z naszych ojców wyrosła cierpienia
I dotąd wierne syny z całej Polski garnie,
Bo w jej trzech ranach jedną odczuwa męczarnię;
Ta pieśń, której ze sobą nie zabrali wieszcze,
Nie zabrali jej w grób - nie! ona żyje jeszcze!
Ona, kiedy bluźnierców wzmaga się rozpusta,
Zawsze komuś w narodzie rozpłomieni usta
Rozkazując: Idź, mów, głoś! chleb anielski zamień
Na ich gniew, urąganie - a choćby na kamień! (Kornel Ujejski, Weteranom z r. 1831)
Ci, którzy walczą z kulturą polską i jej obrońcami są w gruncie
rzeczy przypominają ludzi o niskim poziomie intelektualnym i takimi są
w istocie, bo nienawiść degraduje w nich rozum. Wyrośli oni z duchowych
lędźwi kultury bizantyjsko-stepowej i dlatego należy im dać należytą
odprawę z finezją, spokojem, staropolską fantazją i to na forum
publicznym, w duchu prześlicznej powieści Hrabiego Rzewuskiego
przytoczonej przez wspomnianego w tej audycji św. Feliksa Szczęsnego
Felińskiego.
Rzecz działa się w Cudnowie posiadłości Hrabiego:
"Z powodu miejscowej kościelnej uroczystości wiele osób zebrało
się u mnie na śniadaniu, a między innymi kilku oficerów
konsystujących w okolicy. Wszystkie przekąski rozstawione były zawczasu
na stole, każdy zaś ze współbiesiadników brał, co mu się
więcej podobało. Przypadkiem tak się zdarzyło, iż na jednym końcu stołu
umieszczono na stole minogi, na przeciwległym zaś końcu, również
na talerzu, przygotowano dla palących cygara. Otóż jeden z
młodych oficerów, dla którego cygara były rzeczą całkiem
nieznaną, widząc, jak któryś z gości zajadał smacznie minogi, i
sądząc, że przy nim stały też same specjały, sporządził sobie z octem i
oliwą kilka cygar i spożył je do ostatniego kawałka jakby
najwyborniejsze przysmaki.
Opowiadanie to, z ust do ust podawane, przedostało się niebawem do
oficerskiego kółka, gdzie ogromne na Rzewuskiego wywołało
oburzenie. Nieszczęśliwym trafem w tym rycerskim gronie znalazł się
młody kapitan, który istotnie przed paru laty kwaterował z rotą
swą w Cudnowie i był na śniadaniu u Rzewuskiego. Wyobraziwszy sobie
przeto, że jego to mianowicie dowcipny żartowniś śmiesznością chciał
okryć, strasznie się obraził, klnąc się, że nie puści tego płazem, a
jeśli potwarca odmówi mu honorowej satysfakcji, to go publicznie
opoliczkuje. Niezwłocznie też uprosił dwóch sekundantów,
aby w jego imieniu wyzwali Rzewuskiego i ułożyli się o warunki
pojedynku. Autor Pamiętników Soplicy pomimo swych
ultramontańskich zasad zanadto hołdował tradycjom rodowym, by nie
stanąć do honorowej rozprawy, przyjął też wyzwanie i obrał
sekundantów. Gdy jednak przyszło do omówienia
warunków spotkania, sekundanci ze stron obu, rozpatrzywszy
bliżej powód pojedynku, uznali, że nie było w gruncie słusznej
racji do krwi rozlewu postanowili przeto wszelkich dołożyć starań, by
sprawę polubownie zakończyć. Gdy jednak poczęto do zgody namawiać
wyzywającego, obrażony kapitan stanowczo odpowiedział, że
wówczas chyba odstąpi od pojedynku, jeśli przeciwnik odwoła
rzuconą nań potwarz i publicznie go przeprosi wobec wybranych
delegatów, tak ze strony wojskowych, jak i świeckich obywateli.
Rzewuski łatwiejszym się okazał, niż przypuszczano, i bez oporu przyjął
podane przez przeciwnika warunki. Wybrano przeto delegatów i o
naznaczonej godzinie dość liczne grono świadków zebrało się w
Sali kontraktowej, do której sekundanci wprowadzili z
dwóch stron przeciwnych obu powaśnionych. Skoro się zeszli na
środku Sali, Rzewuski pierwszy głos zabrał w te mniej więcej słowa:
-Zagniewałeś się na mnie, panie kapitanie, za żart dla zabawy tylko
powiedziany, a co jeszcze smutniejsza, przypisałeś mi intencję
wyszydzenia twojej dostojnej osoby. Chętnie też oświadczam wobec
przytomnych tu świadków, że opowiadając wymyśloną dla
rozweselenia gości facecję o cygarach, nie miałem zamiaru ubliżyć
walecznej rosyjskiej armii, gdyż nie przypuszczałem, aby kto tę farsę
przyjął na serio. Co do twojej czcigodnej osoby, panie kapitanie,
słowem honoru ci ręczę, że w ciągu opowiadania ani mi na myśl ona nie
przyszła. Niemniej przecie przepraszam się za tę mimowolnie wyrządzoną
ci przykrość. Teraz jednak otrzymawszy ode mnie tak całkowitą wedle
życzenia twego satysfakcję, pozwól mi, panie kapitanie, jako
starszemu wiekiem i doświadczeniem, dać ci przyjacielską radę,
która nieraz w życiu przydać ci się może. Oto nie przyjmuj nigdy
do siebie tego, co się w ogólności mówi, chociażby nawet
słuszne istniały powody do podobnego przypuszczenia. Całe życie
trzymałem się tej zasady i nigdy jej nie opuszczę, chociażby przytyk
był niemal oczywisty. Ot i teraz: dwóch nas jest tylko na środku
Sali; gdyby jednak który z tych panów, co na nas patrzą,
powiedział, że jeden z nas dureń, słowo daję, że póki by
nazwiska mego nie wymienił, ja bym nie wziął tego na siebie.
Huczne brawo ozwało się wśród przytomnych. Kapitan, nie mogąc
się wśród tego wszystkiego połapać, podał Rzewuskiemu rękę do
zgody i całą sprawę utopiono w szampanie".
[1] Jan Paweł II, Program dla Kościoła w Polsce, Warszawa, 2005, s. 20n.
[2] Tamże, s, 12n.
[3] Kurs czwartoletni, dz. cyt., s. 21, zob. H. de Lubac, La
postérité spirituelle de Joachim de Flore, Paris-Namur
1981, t. 2, s. 267-268. Por. L. Balter, Noc Bożego Narodzenia, Communio
s. 52-53, gdzie czytamy między innymi takie słowa: "Mickiewicz nie
wahał się bowiem w tych wykładach zarzucać Kościołowi
"instytucjonalnemu", jak go nazywał, ospałość, lenistwo, wygodnictwo, a
nawet tchórzostwo polegające na unikaniu spraw drażliwych,
trudnych, niewygodnych politycznie (lub dyplomatycznie), a tym samym
niemal całkowite uśpienie w nim autentycznego Ducha Chrystusowego..."
[4] Zob. W. Bełza, Kronika potoczna i anegdotyczna z życia Adama Mickiewicza, Warszawa 1998, s. 76.
[5] Por. Przemówienie Jana Pawła II w Warszawie na Agrykoli w 1991 roku.
[6] Pamiętniki, s. 58.
[7] 2 Kor. 11, 27?
[8] Z. Krasiński, Uwagi nad dziełem O Rosyi, Europie i Polsce, s. 392.
Opracowanie strony: © P.Jaroszczak - Przemyśl 2012