Polacy grekokatolicy
Edward Prus
Fragment książki "Hulajpole - burzliwe dzieje kresów ukrainnych"
Uroczysta intronizacja Kyr Andreja we lwowskiej archikatedrze pod wezwaniem św. Jura odbyła się 17 stycznia 1901 r. Szeptycki był Polakiem z ojca i matki - córki Aleksandra Maksymiliana Fredry, ale już wojującym Rusinem z wyboru, a następnie zdeklarowanym Ukraińcem. Jednak w chwili szczerości do swojej kuzynki Zofii Szembek mówił:
Kocham Polskę, dzieje Polski, literaturę polską, ale mowa ludu, wśród którego wzrosłem, stała się moją mową, pieśń jego stała się moją pieśnią. Jestem jak św. Paweł, który był Żydem jak Żyd, a Grekiem jak Grek, dla wszystkich stał się wszystkim, aby wszystkich zbawił.
Innego nieco zdania o władyce świętojurskim był ks. Nikodem Cieszyński, który w „Rocznikach Katolickich" 1938 r. pisał:
Stanowi on (Szeptycki) zagadkę psychologiczną, choć zaciekły z niego Ukrainiec, acz pochodzenia z polskich rodziców. Arcyzawiła jest sprawa metropolity. Już jego pochodzenie budzi kamień obrazy, i że syn Fredrówny może być patriotycznym Rusinem.
„Patriotyczny Rusin" tylko raz przypomniał sobie o Polakach-grekokatolikach, a było to w 1904 r. w liście, i wiele im wtedy obiecał, obietnic nie dotrzymał, słowo hrabiowskie złamał - więcej - zaczął on brutalnie szkodzić tej grupie wyznaniowej i dążyć, nawet bezwzględnie, do jej likwidacji. Być może, iż ów list był odruchem jako swoista odpowiedź na głośne, międzynarodowe wydarzenie, które miało miejsce w 1903 r. Tym wydarzeniem była eksluzywa, to znaczy zwyczajowo uznawany przez Kościół katolicki sprzeciw monarchy - cesarza katolickiego. Łączyła się ona ze sprawami polskimi, a odnosiła się do kardynała Mariano Rampolliego di Tindaro, który przy końcu pontyfikatu Leona XIII był papieskim sekretarzem stanu. Później się okazało, że kardynał ów był masonem, i to bardzo wysokiego stopnia, oraz należał do Zakonu Świątyni Wschodu (Il ordre du Tempie d'Orient), uważanego za jedną z najważniejszych instytucji masońskich infiltrujących Kościół. Za namową sprzymierzonej z Rosją Francji usiłował on wprowadzić język rosyjski w metropolii mohylewskiej, obejmującej cały obszar byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Istniało wówczas przekonanie, że Rampolli przy pomocy kardynałów francuskich zdobędzie papieską tiarę. W obawie, że taki papież swoim rusofilskim nastawieniem może zaszkodzić interesom polskim na tych ziemiach, hr. L. Plater w imieniu polskich katolików Witebszczyzny zwrócił się do krakowskiego metropolity, kardynała Jana Puzyny o wszczęcie kroków w celu niedopuszczenia do wyboru Rampolliego na papieża. Puzyna razem z Agenorem Gołuchowskim, ministrem spraw zagranicznych Austrii, przekonał cesarza Franciszka Józefa o celowości takiej decyzji. Sprzeciw cesarski Puzyna zawiózł do Rzymu, który w czasie konklawe został przez kardynałów uznany. Dzięki temu nie zasiadł na Stolicy Piotrowej Rampolii, mający wcześniej zapewnioną większość głosów, lecz Giuseppe Sarto, patriarcha Wenecji, który przybrał imię Piusa X. Szeptycki, jak się zdaje, wystraszył się wielkiej aktywności Polaków na arenie międzynarodowej i wpływów, które wywierali na cesarza, wolał więc, póki co, żyć z nimi w zgodzie - i sobie ich zjednać, postanowił nagłośnić sprawę Polaków-grekokatolików. Oto w jakich okolicznościach zrodził się jego list pasterski do Polaków grekokatolików. Stało się to także w czasie ich ruszenia na Chełmszczyźnie, a których także pewien odsetek (w 1913 r. 13% wiernych Cerkwi greckokatolickiej) znajdował się w Galicji. W liście swym pisał, że choć sam jest biskupem-Rusinem, to także jest arcypasterzem Polaków grekokatolików, którego nie można podejrzewać o brak „życzliwości i miłości dla polskiego narodu". Metropolita podkreślał, że szanuje ich polskie przekonania i nie ma najmniejszego zamiaru narzucać Polakom-grekokatolikom „patriotyzmu ruskiego". W liście zatem czytamy:
Od dawna pragnąłem odezwać się do Was osobnym pasterskim listem napisanym w języku polskim [...] Absorbujące obowiązki urzędu wstrzymały mnie dotąd od wykonania tego postanowienia. Dłużej jednak nie mogę już milczeć: zanadto mnie męczy myśl, że są między tymi, nad którymi mam obowiązek pracować, wierni, którzy mogliby uważać się za opuszczonych od swej władzy duchowej, gdyby ich biskup nigdy nie przemówił do nich w mowie. Zanadto dobrze rozumiem niebezpieczeństwo takiego położenia, niebezpieczeństwo tym większe, im łatwiej swego biskupa Rusina mogliby podejrzewać, chociażby niesłusznej, o brak życzliwości i miłości dla polskiego narodu [...] Biskup nie może w pracy apostolskiej mieszać Chrystusowej Ewangelii z ludzkimi chociażby najlepszymi, zadaniami politycznymi albo narodowymi [...] Ja tego pragnę i tego od kapłanów moich diecezyj domagam się, by zawsze wszystkie Wasze potrzeby duchowe były zaspokojone - by w nauce, spowiedziach do Was w mowie zastosowali się, nie żądając od Was, byście się ruskiego języka uczyli, by ich rozumieć [...] W waszych przekonaniach patriotycznych mogę Was tylko utwierdzić, o ile ten patriotyzm jest chrześcijańską miłością ojczyzny i z miłości Boga i bliźniego pochodzi. Chrześcijanin bowiem obowiązany jest miłować ojczyznę i dbać o dobro swego narodu [...]
A zatem istnienie Polaków grekokatolików to fakt.
W łonie Kościoła Unijnego znalazły się wszystkie elementy ludności kraju [zauważa Tadeusz Jagmin]. W patriotycznych porywach końca XVIII w. i pierwszej połowy XIX w. budzący się ruch ruski zaczął stopniowo wyciskać swe piętno na charakterze, a nawet na organizacji tego kościoła. Tym niemniej aż do wielkiej wojny, a formalnie do 1918 r. prawa ludności polskiej w kościele greckokatolickim w mniejszym stopniu były przestrzegane [T. Jagmin, Polacy grekokatolicy na Ziemi Czerwieńskiej, Lwów 1939].
W sposób szczególnie wybitny zjawisko grekokatolików-Polaków zaznaczyło się, powtórzmy, w zaborze austriackim. We Lwowie i poza Lwowem mieliśmy sporo Polaków-grekokatolików, którzy w rodzinach używali języka polskiego i uważali się za Polaków. Byli to zwłaszcza członkowie inteligencji. Nawet wódz naczelny Ukraińskiej Armii Galicyjskiej, gen. Myron Tarnawski z rodziną rozmawiał wyłącznie po polsku. Wedle austriackiego spisu ludności z 1900 r. we Lwowie mieszkało 29 327 grekokatolików, ale tylko 15 159 Rusinów. Wynika z tego, że 14 168 to Polacy-grekokatolicy. (Katolików obrządku łacińskiego było w mieście 82 597, Polaków 120 634 - część z nich to deklarujący swą polskość Żydzi i Niemcy). Procent Polaków-grekokatolików na terenach trzech województw południowo-wschodnich (lwowskie, tarnopolskie, stanisławowskie) wynosił:
w 1910 r. - 2,3% ogółu ludności
w 1921 r. - 5,7% ogółu ludności
w 1931 r. - 6,9% ogółu ludności.
Wyprzedzając nieco czas ze względu na dane statystyczne, bo tylko takimi, późniejszymi dysponujemy, informujemy, że według spisu powszechnego z 1931 r. Polacy grekokatolicy stanowili 13% wiernych Cerkwi unickiej na obszarze wymienionych wyżej trzech województw, reprezentując masę 430 000 ludzi, tj. 6,9% ogółu ludności Małopolski Wschodniej (Galicji za Austrii). Z powyższej liczby 74 000 (17%) mieszkało w miastach, a 356 000 (83%) na wsi. Najwięcej Polaków grekokatolików mieszkało w Tarnopolu - 3 950 (11,1%) i Jarosławiu - 2 450 (11,1%). Sporo Polaków grekokatolików zamieszkiwało łańcuch wsi nad Sanem w Ziemi Przemyskiej i Jarosławskiej.
Nie kwestionowali tego faktu także i Ukraińcy [zauważa Jędrzej Giertych]. Na kilka lat przed wojną odwiedziłem muzeum ukraińskie we Lwowie i widziałem tam mapę etnograficzną, zajmującą całą ścianę, na której było to uwidocznione. Mapa ta, narysowana ręcznie, pokazywała każdą wieś w formie kółeczka, w którym oznaczone były wycinkami poszczególne grupy etniczne. Grekokatolicy mowy polskiej oznaczeni byli odrębnym kolorem. Widać było na tej mapie jak na dłoni, że długi łańcuch tych wsi miał ludność prawie czysto polsko-greckokatolicką [Komunikaty Towarzystwa im. Romana Dmowskiego, t. II, cz. l, Londyn 1979/80].
Zresztą grupa Polaków grekokatolików jako grupa językowa często odznaczająca się wyraźnym polskim poczuciem narodowym [zauważa Alfons Krysiński] daje się z łatwością wykryć [...] Czyż nie są Polakami np. rzekomi „Rusini" w greckokatolickich parafiach na zachód od Sanu, skoro nawet duchowieństwo greckokatolickie zmuszone jest tam wygłaszać kazania w języku polskim? A czyż mowa potoczna bardzo wielu „Rusinów" w szerokim pasie mieszanym po obu stronach Sanu w powiecie jarosławskim, brzozowskim, przemyskim i sanockim jest inna niż polska? [..,] Być może, że wielu spośród opisowej grupy Polaków grekokatolików posiada dotąd z polskością związek tylko potencjalny, pozbawiony cech aktywności narodowej, czyż jednak w większym stopniu Ukraińcami są ci Rusini, którzy wszelkiej łączności z ukrainizmem stanowczo wypierają się? Narodowości na Ziemi Czerwieńskiej znajdują się w stanie płynnym i właśnie w takim stadium znajdują się w Małopolsce zarówno Polacy grekokatolicy, jak i grupy „ruskie", pomiędzy którymi odbywają się stałe fluktuacje, przeważnie jednak, i to ze zrozumiałych powodów, w kierunku stosunku do polskości dośrodkowym [A. Krysiński, Ludność ukraińska (ruska) w Polsce w świetle spisu 1931 r., Warszawa 1938].
Na całym obszarze ziem kresowych, które po pierwszej wojnie światowej weszły w skład II Rzeczypospolitej, mieszkali jeszcze Polacy wyznający prawosławie. Ogólną liczbę Polaków należących do dwóch wyznań wschodnich, statystycy i demografowie polscy szacowali na ok. 680 000 osób, w tym ok. 480 000 Polaków grekokatolików i ok. 200 000 Polaków prawosławnych. Pośród nich żyła jeszcze inna grupa wyznaniowa, mianowicie Rusini „łacińscy", będąca przeciwieństwem grupy Polaków grekokatolików. Przyczyny tego zjawiska szukać należy we wspólnocie wyznaniowej na terenie galicyjskim Polaków i Rusinów czy Ukraińców, różniących się tam tylko obrządkiem, co ułatwiało między obydwoma narodowościami związki krwi. Takie zaś związki - bardzo liczne tam małżeństwa mieszane wraz z kanonicznie zawarowanym zachowaniem różnicy obrządku u potomstwa, wychowanego w wielu wypadkach we wspólnym duchu narodowym - musiały doprowadzić do ukształtowania się zarówno grupy Polaków grekokatolików, jak i grupy „łacinników". Bardzo ważne spostrzeżenie spotykamy u cytowanego już A. Krysińskicgo:
Rozmieszczenie terytorialne obu wielkich wyznań wśród Ukraińców w Polsce jest bardzo charakterystyczne. Oto prawie wszyscy grekokatolicy mieszkają na obszarze byłego zaboru austriackiego, zaś prawie wszyscy prawosławni na obszarze byłego zaboru rosyjskiego.
I ważniejszego jeszcze spostrzeżenia dokonano w dobie międzywojennej, a dotyczyło rezultatu historycznej zaszłości:
Rozgraniczenie to, będące jednym z najbardziej jaskrawych pozostałości wszechwładnej niegdyś w całej Europie, a na tym terenie aktualnej jeszcze w XIX w. zasady „cuius regio, eius religio", stworzyło tu, na niezróżnicowanym wyznaniowe jeszcze przed 100 laty obszarze [chodzi o tzw. kordon sokalski - E.P.], granicę wyznaniową tak ostro zarysowaną, że równej pod tym względem nigdzie bodaj w Europie spotkać nie można. Granica ta to słynny „kordon sokalski" na pograniczu Małopolski Wschodniej z jednej strony, a Wołynia i Chełmszczyzny z drugiej [...] Granica wyznaniowa, odpowiadająca „kordonowi sokalskiemu", trwa więc nienaruszenie na całej swej rozciągłości i, dodajmy, zachowuje się bardzo opornie wobec wszelkich prób jej sforsowania przez jedną lub drugą stronę, dążącą do rewindykacji „utraconych" dusz. W istocie sukcesy obustronnej propagandy są, jak dotąd, więcej niż skromne. Po jednej stronie kilkanaście tysięcy neoprawosławnych, przeważnie Łemków, pragnących w ten sposób wyodrębnić się z narodowo ukraińskiej Cerkwi greckokatolickiej [tamże].
Problem ujęliśmy całościowo z dużym wyprzedzeniem czasu, ale inaczej stałby się on do końca niezrozumiały. Tę samą metodę zastosujemy względem Polaków grekokatolików, to znaczy wyjaśnimy ją do końca - a koniec ten był bardzo smutny. List pasterski metropolity Szeptyckiego do Polaków-grekokatolików opublikowany w 1904 r. był pierwszym i ostatnim listem tego rodzaju, a do tego jeszcze napisanym po polsku. Od tego czasu obserwować będziemy metamorfozę Cerkwi greckokatolickiej, postępującą powoli - aż do 21 lutego 1918 r. Stało się to w czasie, gdy traktat brzeski, nazwany wówczas przez Polaków „czwartym rozbiorem Polski", przyznawał Ukraińskiej Republice Ludowej pokaźne połacie rdzennie etnicznych polskich ziem. Wtedy właśnie, gdy żałoba zawitała do polskich serc, z wysokości wzgórza św. Jura padły twarde słowa na głowy Polaków grekokatolików. Wydarzeniem tym był wspólny list pasterski biskupów unickich. W liście tym m.in. określone zostały zadania Cerkwi greckokatolickiej jako narodowego kościoła ukraińskiego, a równocześnie wypowiedziana została bezwzględna walka innym narodowościom w łonie Cerkwi greckokatolickiej. Biskupi orzekli, że jeżeli ktoś jest grekokatolikiem - to automatycznie musi być Ukraińcem - a już bezwzględnie musi nim być duchowny unicki:
Musimy żądać od całego duchowieństwa jednej pracy i jednego ducha [głosili władycy]. Duchowni, którzy by mieli inne przekonania narodowe aniżeli nasz naród, w sumieniu swym obowiązani są stosować się w całej zewnętrznej robocie do całego ogółu, swoich osobistych przekonań muszą w pracy zaniechać [...] My takiej pracy żądaliśmy od każdego [,..] któremu powierzylibyśmy duszpasterstwo nad narodem ukraińskim, my nie moglibyśmy pozwolić na jakąkolwiek agitację polityczną czy narodową - sprzeczną z poczuciem narodowym ukraińskiego narodu [...]
List ten stał się także załącznikiem do formularza-deklaracji, którą duchowny greckokatolicki zobowiązany został kanonicznym posłuchem podpisać. Deklaracja kończyła się następująco:
Będąc zgodnym z katolicką Cerkwią, że wspólny list pasterski jest dla duchownych i wiernych głosem św. Cerkwi [...] pamiętając o złożonej św. przysiędze przy wyświęceniu [...] niniejszym oświadczam i to moje dobrowolne oświadczenie potwierdzam moim kapłańskim słowem, że wyżej przytoczone zasady [...] uważam za swoje, godząc się z nimi bez zastrzeżeń. Powyższe moje zobowiązanie rozciągam również z całą świadomością na moje najbliższe otoczenie, za które ja zwykłym porządkiem rzeczy ponoszę odpowiedzialność, i na moich domowników, z których nikt pod moją osobistą odpowiedzialnością nie może pod żadnym pozorem odmiennie postępować. Na wypadek, gdybym kiedykolwiek nie dotrzymał tego mojego zobowiązania [...] poddaję się bez zastrzeżeń i bez żadnych kanonicznych formalności [...] karom cerkiewnym w miarę mojego przewinienia i osądu jego świątobliwości biskupa ordynariusza - a niniejszą deklarację uważam i przyjmuję jako pierwsze kanoniczne upomnienie.
Ta niesłychana w swej treści i formie deklaracja [zauważa Tadeusz Jagmin] tchnąca duchem wschodniego niewolnictwa, stała się odtąd podwaliną wychowania i dyscypliny kleru greckokatolickiego. Zamknięty został dostęp do seminariów greckokatolickich dla młodzieży polskiej i ruskiej. Zaczęła się prawdziwa martyrologia duchowieństwa polskiego i ruskiego [...] W jaki bowiem sposób duchowny greckokatolicki mógł zabronić wyznawać swoje poglądy narodowe najbliższemu otoczeniu i domownikom? Równocześnie z Cerkwi greckokatolickiej znikneły kazania, a ze szkół nauka religii w języku polskim [...] W niepodległym Państwie Polskim już nie ma kazań i religii greckokatolickiej w języku polskim dla polskiej ludności, a Polak nie ma wstępu do seminarium greckokatolickiego bez wyrzeczenia się swej narodowości. Obrządek greckokatolicki już przestał nazywać się katolickim, a Polak grekokatolik wyznanie swoje musi nazywać rusińskim.
Ostatnie stwierdzenie odnosi się do konkordatu, który takim mianem obrządek greckokatolicki określał. Od 1818 r. aż do czasu mordów UPA trwała zażarta kampania niszczenia polskiego grekokatolicyzmu, co wiązało się z pełną ukrainizacją tego obrządku. Najnieszczęśliwsi w tej nagonce byli duchowni starszego pokolenia, a nadto obarczeni liczną rodziną. Przechodzili oni istną gehennę. Sypał się na nich grad kar i restrykcji, pędzono ich z miejsca na miejsce, żeby nigdzie nie mogli się zagospodarować i nie mieli możliwości kształcenia dzieci. Zamiast młodych księży o polskim nastrojeniu (których zresztą nie było, bo Polaków przestano przyjmować do seminariów greckokatolickich), kara nasyłała im „opiekunów", których zadaniem było nadzorowanie prawomyślności, donosić do władz cerkiewnych, zabierać dochody. Przykładem tej niedoli duchowieństwa polskiego grekokatolicyzmu stała się głośna sprawa o. Jana Stojałowskiego ze wsi Jawora należącej do diecezji przemyskiej. Ks. Stojałowski był wówczas 82-letnim starcem, złożonym chorobą, obarczonym liczną rodziną pozostającą na jego utrzymaniu. Był on bratem ks. Stanisława Stojałowskiego zmarłego w 1911 r,, który był słynnym twórcą polskiego ruchu ludowego w Małopolsce. Nasłany ukraiński opiekun ks. Stojałowskiego nie dopuszczał go do żadnych funkcji, natomiast zabierał wszystkie dochody. Ks. Stojałowski stojąc z rodziną w obliczu śmierci głodowej, zmuszony był zwrócić się do Prezydenta Rzeczypospolitej z prośbą o przyznanie mu w drodze łaski zaopatrzenia. Także 3.02.1939 r. ppłk J. Szechowski w imieniu szefa Departamentu Dowodzenia Ogólnego Ministerstwa Spraw Wojskowych zwrócił się do dyr. Departamentu Wyznań w MWRiOP o przyznanie ks. Stojałowskiemu, „człowiekowi arystokratycznego pochodzenia, zaopatrzenia emerytalnego", motywując tym, że ks. Stojałowski prowadzi akcje polonizacyjną, a duchowni, obserwując jego działalność z polecenia kurii greckokatolickiej w Przemyślu, dowodzili, że „jest raczej księdzem polskim niż ruskim i że działa na szkodę narodu ukraińskiego". Spowodowało to represje materialne ze strony greckokatolickiej kurii biskupiej. W ten sposób w wykonaniu listu pasterskiego z 22.02.1918 r. likwidowani byli konsekwentnie duchowni Polacy i Rusini, którzy nie chcieli być Ukraińcami. Ten stan rzeczy spowodował wreszcie, że grupa greckokatolickiej inteligencji polskiej na czele z prof. J. Stupnickim, prof. M. Mazanowskim, M. Unickim, W. Sawulukiem i M. Pasławskim zainicjowała wydawanie w Krakowie pisma „Greko-Katolik". Pismo postawiło sobie za cel obronę interesów polskich wyznawców kościoła greckokatolickiego. Głośny stał się apel wystosowany do biskupów greckokatolickich w marcu 1937 r. przez grupę inteligencji skupionej w redakcji „Greko-Katolika": „Do naszych Najprzewielebniejszych XX Biskupów" oraz „Postulaty Polaków grekokatolików":
Budzący się w chwili obecnej do życia ruch narodowy wśród Polaków-grekokatolików formułuje swoje postulaty, które kierowane są zarówno do całego społeczeństwa polskiego, do poszczególnych polskich środowisk greckokatolickich, do władz kościelnych jak i również do władz państwowych. [...] Szczególnie ciężkie jest położenie Polaków duchownych obrządku greckokatolickiego [...] Prześladowani z iście wschodnią perfidią, otoczeni terrorem fizycznym i moralnym, doprowadzeni do nędzy materialnej, tkwią w swej pracy kapłańskiej, wyczekując jasnego promyka lepszej przyszłości. Obwarowani ramami surowej dyscypliny kościelnej [...] są dziś tragiczną niemową, która jak wyrzut sumienia narodowego zaciążyła nad polską rzeczywistością na Ziemi Czerwieńskiej. Pod ich adresem wołamy: „Przetrwajcie! Już się zbliża czas, kiedy Naród Wasz nagrodzi dni poniżenia". Nasze cele wytknięte są przez list pasterski metropolity Andrzeja Szeptyckiego do Polaków obrządku greckokatolickiego z dnia 16 maja 1904 r. Żądamy urzeczywistnienia zawartych tam obietnic i zagwarantowania ich wykonania przez Rząd Polski w porozumieniu ze Stolicą Apostolską. Żądania nasze streszczają się do następujących punktów:
1) Utworzenie polskich parafii greckokatolickich tam, gdzie istnieją większe skupiska Polaków-grekokatolików, a przede wszystkim w miastach Małopolski Wschodniej;
2) Osobne kazania w języku polskim we wszystkich innych parafiach greckokatolickich, w których zamieszkują Polacy-grekokatolicy;
3) Spowiedź, modlitwy i pieśni kościelne dla ludności polskiej w języku polskim;
4) Nauka religii dla dzieci Polaków-grekokatolików w języku polskim;
5) Dopuszczanie Polaków do seminarium greckokatolickiego we Lwowie i utworzenie dla nich osobnych klas;
6) Zaprzestanie kazań politycznych w kościele greckokatolickim i poniżania w nich godności Narodu Polskiego i Państwa. Sianie nienawiści narodowościowej w kościele niezgodne jest bowiem z duchem chrześcijańskim tego kościoła
7) Zaprzestanie prześladowań duchownych greckokatolickich narodowości polskiej, natomiast osadzanie przez nich polskich parafii.
W apelu do biskupów greckokatolickich liderzy polskich grekokatolików pisali:
Nasza greckokatolicka Cerkiew w Polsce zażywa pełni praw. Cieszy się nawet szczególnymi względami [...] Cieszymy się niezmiernie, że nasza greckokatolicka Cerkiew - wbrew temu, co się dzieje w innych sąsiednich państwach - ma u nas pełne warunki i możliwości rozwoju. Te dobrodziejstwa ze strony Państwa Polskiego w pełni uznajemy i czujemy głęboką wdzięczność dla naszej drogiej Ojczyzny i staropolskiej wspaniałomyślności. Ale równocześnie my, grekokatolicy polskiej mowy i polskiej narodowości zdajemy sobie sprawę, że podczas gdy Państwo nasze otacza Cerkiew taką troską i pieczołowitością, to my czujemy się bardzo pokrzywdzeni przez nasze niższe cerkiewne czynniki. Chodzi tu o prawa nie jakiejś drobnej garstki grekokatolików polskiej mowy, ale - zgodnie ze statystyką państwową, aż o pół miliona ludności greckokatolickiej polskiej narodowości. Ta imponująca siła państwowa, a więc polskiej ludności należącej do greckokatolickiej Cerkwi we wszystkich naszych czterech diecezjach, miała nawet za czasów niewoli w Austrii pełnię prawa. Szanowano nasze prawa językowe, mieliśmy bowiem jeszcze w połowie XIX w. polskie kazania i śpiewy oraz wszelkie dodatkowe nabożeństwa w greckokatolickich cerkwiach [...] Nasi greckokatoliccy księża zwracali się do nas w naszej, tj. polskiej mowie [...] Niestety, te zacne stosunki popsuły się na kilkanaście lat przed wojną. Zaginął typ grekokatolickiego księdza, polskiego patrioty. A zarazem z nim zginęły nasze prawa językowe w naszej własnej Cerkwi. W parafiach, gdzie ludność mówiła po polsku, niektórzy księża wprowadzili na własną rękę bez pytania się o to parafian, a często wbrew woli ludności, kazania i nabożeństwa dodatkowe w niezrozumiałym ukraińskim języku [..,] Wytworzyło to niezadowolenie wiernych mówiących po polsku, tarcia polityczne wśród dotychczas spokojnych parafian, a z zamieszania korzystały tylko żywioły skrajne. Imieniem półmilionowej polskiej grupy grekokatolików diecezji: przemyskiej, lwowskiej, stanisławowskiej, Administracji Apostolskiej Łemkowszczyzny zwracamy się do naszych Najprzewielebniejszych Księży Biskupów, a w pierwszym rzędzie do Jego Ekscelencji Księdza Metropolity, hrabiego Andrzeja Szeptyckiego z gorącą prośbą i petycją o łaskawe polecenie swoim podwładnym księżom proboszczom, by zechcieli stosować się do życzeń swoich parafian polskiej narodowości, by usunęli niezwłocznie nasze narodowe i językowe upośledzenie w Cerkwi [...] Jesteśmy głęboko przekonani, że o naszym dotychczasowym pokrzywdzeniu w Cerkwi nie są nasi Najprzewielebniejsi Arcypasterze powiadomieni [...] Znamy z wielkoduszności naszych Władyk. W szczególności Ksiądz Metropolita Szeptycki, będąc sam polskiego pochodzenia, zapoczątkował jeszcze przed wojną przyznanie należnych językowych praw Cerkwi [...] Apel ten kierujemy z synowskim przywiązaniem i przekonaniem, że zostanie przez naszych Najdostojniejszych Arcypasterzy wysłuchany.
Było to złudzenie, apel Polaków grekokatolików został zignorowany, nie był nawet konsultowany i w ogóle odpowiedź nań nigdy nie nadeszła. Metropolita Szeptycki miał inne kłopoty, właśnie wtedy, wbrew listowi z 21 lutego 1918 r., tworzył we Lwowie grupę Żydów grekokatolików, do których znów pisał bardzo podobnie, jak do Polaków w 1904 r. - i chyba też nie dotrzymałby obietnic. Tego, czego względem Polaków grekokatolików nie zdołali dokonać duchowni greckokatoliccy, owładnięci skrajnym nacjonalizmem, dokonali sowieci w 1946 r., a dokończyła UPA, mordując zawzięcie Polaków grekokatolików oraz Ukraińców „łacinników" - jednych i drugich uważając za tzw. perewertniów, czyli zaprzańców.
temat pokrewny:
Źródło tekstu:
1. E.Prus - "Hulajpole - burzliwe dzieje kresów ukrainnych" - Wrocław 2003.
Opracowanie strony: © P.Jaroszczak - Przemyśl 2003