Tolerancja
dr Stanisław Krajski
Kiedyś zaproszono mnie do szkoły, abym powiedział coś uczniom o
tolerancji. Moja wypowiedź była krótka. Pokazałem im cztery książki:
Pismo Święte, "Breviarum fidei" (wybór najważniejszych
doktrynalnych dokumentów Kościoła), dokumenty Soboru Watykańskiego II i
Katechizm Kościoła Katolickiego. Następnie powiedziałem: "W żadnej z
tych książek nie występuje słowo tolerancja. W kulturze i praktyce chrześcijańskiej
odpowiednikiem tolerancji jest miłość. Mamy kochać ludzi, a nie ich
tolerować".
Ta oczywista prawda chrześcijaństwa jest jednak coraz mniej w Polsce
oczywista. Mass media robią wszystko, by tolerancja stała się podstawową
wartością w naszej kulturze. Wspiera je szkoła, a nawet niektóre środowiska
katolickie. Te wysiłki są coraz bardziej skuteczne. Onegdaj słyszałem w
Radiu PLUS dyskusję, z której wynikało wprost, że tolerancja to podstawowa
cnota ewangeliczna. Upowszechnianiu czegoś, co można by już nazwać kultem
tolerancji, towarzyszą zabiegi wprowadzające w życie, tak w myśleniu, jak
i w działaniu, jej podstawowe zasady.
Cóż to jest tolerancja?
Tak oto definiuje ją "Mały słownik terminów i pojęć
filozoficznych" (Warszawa 1983): "Postawa wyrażająca się w
przyznawaniu innym prawa do wypowiadania własnych poglądów i do zgodnych z
nimi zachowań, chociaż są odmienne od tego, co samemu się uważa za
prawdziwe i słuszne".
Jest to świetna definicja. Wystarczy chwilę nad nią podumać, by dojść do
wniosku, że doktryna tolerancji jest niekonsekwentna, wewnętrznie sprzeczna,
wręcz absurdalna i niebezpieczna.
Jeżeli bowiem będziemy przyznawać dosłownie wszystkim ludziom prawo do
"wypowiadania własnych poglądów i do zgodnych z nimi zachowań",
to tym samym automatycznie będziemy zgadzać się na każde ewidentne, nawet
największe zło. Nawet najzagorzalsi zwolennicy tolerancji zgadzają się w
praktyce na to, że tolerancja ma jednak pewne granice. Określanie tych
granic przez głosicieli tolerancji dokonuje się w sposób, z konieczności
zresztą, dosyć dowolny. To oni więc w konsekwencji zaczynają sami
autorytatywnie, w oparciu o jakieś swoje bliżej niesprecyzowane przeświadczenia
i odczucia określać, co jest jakimś złem, którego nie można tolerować.
Bardzo często zdarza się, że takim złem, obok np. hitleryzmu, jest
wszystko to, co związane jest z chrześcijaństwem, a przede wszystkim z
katolicyzmem. Fanatycy tolerancji argumentują w takich wypadkach, że dlatego
nie można tolerować pewnych poglądów i postaw właściwych dla chrześcijan,
bo godzą one w... tolerancję. Ten argument jest nielogiczny i zabawny, ale
też jakoś przerażający. Ujawnia on, że doktryna tolerancji i samo
zjawisko tolerancji niewiele ma w istocie wspólnego z akceptacją drugiego i
szacunkiem do niego.
Zauważmy przy tej okazji, że przytoczona definicja tolerancji nie wyklucza
poglądów i zachowań negujących samą tolerancję. W teorii zwolennicy
tolerancji powinni więc akceptować nie tylko chrześcijaństwo, lecz także
każdy autorytaryzm. W praktyce są bardziej skłonni tolerować np. satanizm
niż katolicyzm. Dlaczego?
Doktrynalnym fundamentem tolerancji jest relatywizm poznawczy (nie ma
obiektywnej prawdy) i moralny (nie ma obiektywnego dobra). Tolerancja jest
zatem, ze swojej istoty, postawą akceptacji dla różnej maści relatywistów,
którzy głoszą ten sam pogląd, a różnią się co najwyżej w sposobach
jego uzasadniania. Tolerancja obejmuje, ale już tylko na zasadzie pobłażania,
wszystkich tych, którzy uznają jakieś "prawdy" i jakąś
"moralność", ale podkreślają przy każdej okazji, że są to wyłącznie
ich "prawdy" i ich "moralność" i nie negują
"prawd" i "moralności" przyjmowanych przez innych.
Promotorzy tolerancji zwracają się więc np. do katolików, mówiąc:
"Jeżeli chcecie być tolerancyjni, przyznajcie, że wasze 'prawdy' są
tylko wasze i że nie są lepsze od 'prawd' np. buddyzmu". Wielu katolików
zaczyna już bezmyślnie reagować na to wezwanie, zapominając o
fundamentalnych dla chrześcijaństwa twierdzeniach, że jedynym Zbawicielem
jest Jezus Chrystus, że to On jest Prawdą, Drogą i Życiem, i że życie
sprzeczne z Bożymi przykazaniami jest życiem chybionym, nie tylko godzącym
w Boga i Zbawienie, ale niszczącym samego człowieka.
Katolik nie może tolerować fałszu i zła. Musi tylko pamiętać o tym, że
zwalczając je, nie wolno mu złamać któregokolwiek z dziesięciu przykazań,
a przede wszystkim dwóch przykazań miłości.
Tolerancji nietolerancja
Czy w perspektywie prawdy i dobra i w chrześcijańskiej perspektywie możemy
w ogóle mówić o tolerancji czy nietolerancji?
Gdy ostatnio występowałem w telewizji TRWAM i wspomniałem o tolerancji,
zareagował na to telefonicznie jeden z telewidzów, sugerując, że dla
tolerancji jest tyle miejsca w życiu, co w budownictwie. W trakcie budowania
domu należy trzymać się ściśle pewnych wyliczeń. Dopuszcza się tu
tolerancję rzędu paru milimetrów. Uwaga ta świetnie ilustruje coś, co można
by nazwać chrześcijańską tolerancją. Możemy tolerować pewne drobne
odchylenia od norm i tylko te, które nie owocują fałszem i złem.
Czy odrzucając tolerancję, przyjmujemy postawę nietolerancji? Oczywiście,
że nie. Nie ma tu takiego prostego przeciwstawienia: albo jesteś
tolerancyjny, albo nietolerancyjny. Jeżeli coś nie jest czarne, to nie
oznacza, że musi być białe. Może być przecież albo zielone, albo żółte,
albo np. czerwone.
Katolik ma być przeciwnikiem tolerancji i niewolnikiem miłości, która
pragnie dla osoby ukochanej prawdy i dobra. Sytuacja tutaj ma być taka sama,
jak sytuacja matki kochającej swoje dziecko, która nie będzie tolerować
nie tylko narkotyków w życiu swojego dziecka, ale i jego lenistwa, głupoty,
kłamstwa itd. Zrobi wszystko, by jej dziecko było dobrym, mądrym, prawym,
uczciwym i szczęśliwym człowiekiem. Jeśli dziecko popełni zło lub będzie
błądzić w jakikolwiek sposób, nie spotka się ze strony matki z postawą
nietolerancji, odrzucenia, ale postawą miłości walczącej o prawdę i
dobro, postawą, która nie będzie godzić w fałsz i zło tak, by zarazem
negować dobro dziecka i samo dziecko.
Zwolennicy tolerancji bronią np. sekt, domagając się dla nich swobody -
tolerancji. Potem, gdy w wyniku działania jakiejś sekty dochodzi do
drastycznej zbrodni, umywają ręce jak Piłat, nie chcąc zauważyć, że współodpowiadają
za tę zbrodnię. Gdy kierujemy się miłością bliźniego, uniemożliwiamy
jednym bliźnim czynić szkodę innym. Miłość nam podpowiada, że mamy tu
prawo posunąć się bardzo daleko, by uniknąć zła, nawet aż do
ograniczenia wolności krzywdzicieli. Gdy jedno z naszych dzieci robi krzywdę
pozostałym, wkraczamy stanowczo, uniemożliwiając zło, posuwając się tak
daleko, jak to jest konieczne. Nie ma to nic wspólnego z nietolerancją.
Masońskie korzenie
Kto sformułował doktrynę tolerancji? Kto pierwszy i najgłośniej się jej
domagał? Można tu wyróżnić dwie grupy ludzi.
Po pierwsze, będą to wyznawcy tolerancji, dla których świętością jest
relatywizm poznawczy i moralny. Dla kogo to jest świętość? Dla wszystkich
tych, którzy człowiekowi, a przynajmniej wybranym ludziom, przyznają status
bóstwa. Relatywizm wiąże się przecież z przekonaniem, że każdy może
sobie kreować prawdę i dobro. Tego zaś, kto jest autorem prawdy i dobra,
nazywamy inaczej Bogiem. Tych, którzy nazywają człowieka Bogiem, określamy
w zależności od genezy ich poglądów albo poganami albo satanistami. Pogaństwo,
jak zresztą i satanizm, ma tysiące twarzy. Jedną z sekt pogańskich jest
np. masoneria. Masoni zawsze programowo głosili tolerancję. Jej promocję można
znaleźć na łamach większości numerów masońskich periodyków, takich jak
"Ars Regia" czy "Wolnomularz Polski". Dla ilustracji
przytoczmy tu jedną z publicznych wypowiedzi Wielkiego Mistrza Wielkiego
Wschodu Polski prof. Andrzeja Nowickiego. Uzasadniając swoje wstąpienie do
masonerii, stwierdził: "Można powiedzieć, że w świecie masońskim
przebywam już kilkadziesiąt lat, a moje wstąpienie do loży Europa w 1994
roku było tylko formalnością. Potwierdzającą moją działalność na
rzecz wolnej myśli, tolerancji, świeckości państwa oraz wierności zasadom
wolności, równości i braterstwa narodów. Czyli ideom, na których opiera
się działalność masonerii" ("Sukces", kwiecień 1998).
Druga grupa promotorów tolerancji to wszelkiej maści formacje, które w
danym momencie stanowią słabą mniejszość. Głoszą oni tolerancję, by
uchronić siebie przed negacją, delegalizacją itp. Głoszą tolerancję
tylko taktycznie. Gdy rosną w siłę, natychmiast przestają być
tolerancyjni i narzucają swoją ideologię.
Doktryna i praktyka tolerancji w jakiejś mierze wyrasta z teorii i
rzeczywistości Rewolucji Francuskiej. Rewolucja ta pokazała, na co stać
fanatyków tolerancji. Apogeum ich postawy wobec inaczej myślących była
Wandea i eksterminacja tysięcy katolików. W tym kontekście można postawić
bardzo zasadne, jak się wydaje, pytanie. Co zrobiliby dziś z nami głosiciele
tolerancji, gdyby byli silniejsi, gdyby mieli więcej i to bardziej
nieograniczonej władzy? Być może też poderżnęliby nam gardła.
Aleksander Małachowski, odbierając nagrodę za osiągnięcia w dziedzinie
tolerancji, stwierdził, że nie ma tolerancji dla przeciwników tolerancji.
Wyraził tym samym pogląd, że dla nas, katolików, dla nas, Polaków,
tolerancji nie ma.
Odpowiadamy na to: nie ma tolerancji dla zwolenników tolerancji. Nie można
pozwolić, żeby nasz polski dom się zawalił.