POPRZEDNIA
STRONA
Lato 1943 na Wołyniu: rzeź i ocalenie
Ukraińcy którzy ratowali Polaków
Nasz Dziennik Piątek, 27 lipca 2007, Nr 174 (2887)
W polsko-ukraińskiej wsi Liniów (pow. horochowski) 11 ipca 1943 r. z rąk
banderowców zginęło ok. 70 Polaków. Genowefa Modrzejewska z domu Sobczyńska,
wówczas 5-letnia, wspomina, jak matka, idąc na śmierć, kazała jej się schronić
wraz z siostrą w psiej budzie. "W budzie Kruczka było ciasno i ciemno,
strasznie. Nie pamiętam, jak długo byłyśmy w budzie. Pewnie ze strachu zasnęłam.
Emilka też. Te chowania nauczyły nas być cicho, bo to nakazywała chwila. (...) Z
budy zabrały nas Ukrainki. Za przechowanie polskich dzieci w tamtym czasie
groziła śmierć. Ale one się nie bały wcale. Przekazały nas do innego domu. Do
babci Julii i dziadka Pawła Sobczyńskich we wsi Kołbań".
11 lipca
upowcy spędzili mieszkańców Stasina (pow. włodzimierski) do 2 stodół i
rozstrzelali 105 osób. Wśród dziesięciu osób, które ocalały, był roczny syn
Drożdżowskich, Marian. Znalazł go żywego pośród zwału trupów podczas grzebania
pomordowanych Ukrainiec o imieniu Płaton i zabrał do domu. Przez trzy tygodnie
opiekowała się nim jego córka Sonia, lecz wskutek gróźb upowców rodzina ta
oddała dziecko do szpitala we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie znajdował się jego
ranny ojciec.
16 i 17 lipca podczas zmasowanej akcji upowców na Hutę
Stepańską (pow. kostopolski), gdzie zamordowano ok. 600 Polaków, została też
spalona pobliska kolonia Borek. Mieczysław Słojewski z 7-letnim synem Edwardem
ukrywał się tam w lesie, żywiąc się jagodami i ziemniakami podbieranymi z pól.
Był skrajnie wyczerpany psychicznie i fizycznie. "Dwukrotnie zamierzałem
popełnić samobójstwo ze strachu przed schwytaniem i męczarniami, jakich
spodziewałem się od upowców. Brałem mego synka Edzia i szliśmy nad
rzeczkę (...). Zamierzałem razem z synkiem się utopić, aby skrócić czas
poniewierki i straszliwego lęku. I kiedy brałem syna za rączkę, ten wtedy mówił
z płaczem do mnie: 'Tatusiu! wracamy do naszej kryjówki'. Nie miałem odwagi
skoczyć do wody". Z pomocą przyszedł im znajomy Ukrainiec Petro Bazyluk. W
zamaskowanej kryjówce w jego stodole przetrwali obaj aż do wkroczenia Armii
Czerwonej w styczniu 1944 roku.
W Kamionce (pow. kostopolski) w lipcu i
sierpniu 1943 r. upowcy zamordowali ok. 20 Polaków. Miejscowi Ukraińcy, bracia
Aleksander, Makary i Prokop Majstrukowie, przyczynili się do uratowania wielu
polskich mieszkańców kolonii, ostrzegając ich o niebezpieczeństwie i udzielając
pomocy. 23 lipca 1943 r. do Prokopa Majstruka przyszło 10 upowców z rozkazem
zabicia wszystkich miejscowych Polaków. Grając na zwłokę, ugościł ich, a w tym
czasie jego żona ostrzegła niedoszłe ofiary, dzięki czemu mieszkający jeszcze w
Kamionce Polacy, m.in. rodzina Bagińskich, zdążyli uciec do lasu i w pola, po
czym wyjechali do Kostopola i Bereznego. Ukraińcy z Pogorełówki, Szramko i
Hryćko Opanasowie, odwozili furmanką uciekających Polaków, za co zostali
powieszeni przez upowców w stodole. Podobny los spotkał Ukraińca Nieczypora z
Kamionki, który ostrzegł polskie rodziny Fajferów, Millerów i Sozańskich, zaś
rodzinę Gdowskich odwiózł furmanką do Kostopola - został zamordowany wraz z
5-osobową rodziną.
15 lipca w Woronczynie (pow. horochowski) i przyległych
miejscowościach z rąk banderowców zginęło ponad 60 Polaków. Stanisława Zdzymira,
która ukrywała się w zbożu ze swoim dziadkiem, a później przez 2 tygodnie także
z matką i młodszym rodzeństwem, wspomina o pomocy, jakiej udzielił im sąsiad,
Ukrainiec Szopiak: "Kiedy mnie zobaczył, to się przeżegnał i powiedział: 'To ty
żyjesz! Nie zabili cię?!'. Kazał mi chwilę poczekać. Sam poszedł do domu i
wrócił z kawałkiem chleba i łopatą. (...) pokazał mi, gdzie Tatę zakopał. (...)
Poradził nam, żebyśmy nadal pozostali w ukryciu. (...) O tym małym kawałku
chleba, który dał mi p. Szopiak, żyliśmy już tyle dni. Mama każdego ranka dawała
nam po okruszku. (...) ostrzegł nas, że płacz dziecka słychać we wsi.
Powiedział, że kiedy ktoś obcy będzie we wsi, wtedy on zacznie klepać kosę.
Wtedy należy stłumić płacz. Kładliśmy wtedy na buzię siostry wełnianą chustkę.
Kiedy tak siedzieliśmy w polu, mieliśmy z bratem marzenia. Brat przed śmiercią
chciał się przespać w łóżku, a ja chciałam napić się wody".
Tych kilka opisów
pochodzi z "Kresowej księgi sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących
Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA", która niebawem ukaże się
nakładem IPN. Odnotowano w niej podobne przykłady humanitarnej pomocy w ponad
500 miejscowościach (spośród kilku tysięcy, w których ginęli Polacy).
W 1999
r. z inicjatywy Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich
Nacjonalistów we Wrocławiu odsłonięto pomnik-mauzoleum polskich ofiar
ukraińskiego ludobójstwa na Kresach, w którego krypcie znalazła się urna z
ziemią z grobu Ukraińców pomordowanych przez OUN i UPA, zaś w 2002 r. na pomniku
umieszczono tablicę upamiętniającą Ukraińców, którzy ponieśli śmierć, ratując
Polaków. Został więc zrealizowany zgłaszany przez samych ocalonych oraz
stowarzyszenia kombatanckie i kresowe postulat upamiętnienia, najczęściej
bezimiennych, bohaterów, tych, którzy - według lapidarnego określenia Leona
Karłowicza - wśród ludobójców okazali się ludźmi.
W wielu polskich
świadectwach podkreśla się zupełny brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony
ukraińskich sąsiadów: tylko nieliczni mieli odwagę przeciwstawić się terrorowi;
ci, którzy próbowali zachować neutralność, poddani byli silnej presji, bowiem w
mordach niejednokrotnie uczestniczyli ich sąsiedzi i krewni - a nie tylko
formacje zbrojne nacjonalistów. Kim byli ludzie, którzy - sami śmiertelnie
zagrożeni (pomaganie Polakom nacjonaliści traktowali jako kolaborację z wrogiem
i zdradę ideałów narodowych) - zdobywali się na gest ludzkiej solidarności, a
nierzadko na postawę wręcz heroiczną? To najczęściej członkowie rodzin
mieszanych, bliscy lub dalsi krewni, zaprzyjaźnieni sąsiedzi, zwykle Ukraińcy
starszego pokolenia, mniej dotknięci wojenną demoralizacją, kierujący się
pobudkami religijnymi i wynikającymi z nich zasadami moralnymi (grekokatolicy,
prawosławni, nastawieni pacyfistycznie baptyści i Świadkowie Jehowy). Ostrzegali
przed napadem, wskazywali drogi ucieczki, udzielali schronienia w trakcie napadu
lub po nim, spieszyli z pierwszą pomocą rannym, przewozili do lekarza, ocalałych
zaopatrywali w żywność i ubranie, odmawiali wykonania rozkazu zabicia członka
własnej rodziny (np. żony-Polki), publicznie protestowali przeciwko
zbrodni.
oprac. Romuald Niedzielko