POPRZEDNIA STRONA

Przyszłość Unii Europejskiej?

Marek Czachorowski

W naszych narodowych rekolekcjach zmierzających do podjęcia właściwej decyzji w sprawie integracji z Unią Europejską trzeba także pamiętać, że Unia nie jest jeszcze tworem zakończonym. Nie tylko z punktu widzenia swoich granic, ale także konstrukcji prawnej. Obecnie stoi przed najbardziej decydującym etapem tworzenia jej systemu prawnego, a mianowicie przygotowania konstytucji. Pracuje nad tym w tej chwili Konwent.

Może być lepiej

Decyzje, które zapadną w przyszłej konstytucji, mogą dokonać istotnej zmiany w prawach, na których już oparte jest działanie UE. Nowe rozwiązania prawne będą między innymi regulowały zakres kompetencji Unii wobec państw członkowskich. Zatem będzie nawet możliwość zmiany zapisów w dotychczasowych traktatach zjednoczeniowych. Powstaje jednak pytanie, czy politycy Unii z tej szansy zmiany kierunku skorzystają? Z pewnością obywatele tych państw mogą i powinni pomóc wybranym przez siebie politykom w przebudzeniu się. Jakiś wielki solidarnościowy zryw - na miarę tego, który my sami przeżyliśmy na początku lat 80. - mógłby skierować Unię Europejską na tory Europy ojczyzn, wpierw poprzez uchwalenie pozytywnej konstytucji.

Wiara, że zryw jest możliwy, nie powinna nam jednak przesłaniać widzenia tego, co faktycznie się już w Unii Europejskiej stało, jakie dotychczas niewłaściwe prawa zostały tam stworzone. Wiara w boskie możliwości nie wyklucza realistycznego widzenia ludzkich słabości i dotychczasowych złych dokonań.

Czy będzie lepiej?

Jednym ze znaków, że jednak w złym kierunku idzie przygotowanie konstytucji Unii, jest powierzenie urzędu szefa Konwentu UE byłemu prezydentowi Francji Valéry'emu Giscardowi d'Estaing, za którego prezydentury wprowadzono we Francji ustawę aborcyjną. Nie można się zatem spodziewać, że tą drogą wejdzie do konstytucji jakieś ożywcze światło, oddalające widmo totalitarnego systemu, ciążące nad Unią Europejską.

Inny niepokój rodzą manipulacje europejską młodzieżą przy okazji tworzenia konstytucji. Powołana do tego celu grupa młodych - włącznie z kilkuosobową reprezentacją z Polski - żąda nie tylko włączenia do unijnej konstytucji Karty Podstawowych Praw (dokumentu z pewnością negatywnego), ale także zapisu, który wprost prowadzi do zalegalizowania instytucji związków zboczeńców. Jakże zatem mamy znów nie być zaniepokojeni, skoro nawet w naszym kraju nie znaleziono ani jednego reprezentanta młodzieży, który odmawiając podpisania takiego hańbiącego dokumentu, dałby pozytywne świadectwo innym młodym ludziom z Europy?

Informować

Nasze moralne i chrześcijańskie poglądy i postawy w sprawie integracji z UE nie są nagłaśniane w Polsce, ale także poza unijną granicą. Lewicowe media - którym drogi jest totalitarny projekt Unii - ze zrozumiałych, chociaż oczywiście niechlubnych powodów, tego nie czynią. Jednak nawet katolickie media nieraz źle służą funkcji informowania zachodnich katolików. Przykładem jest, oczywiście, głośna u nas - tylko w Radiu Maryja i w "Naszym Dzienniku" - manipulacja wypowiedzią Ojca Świętego podczas ostatniej pielgrzymki do Ojczyzny. Nawet niedawno włoska katolicka agencja informacyjna Zenit jeszcze raz to kłamstwo powtórzyła na cały świat, twierdząc, że w sierpniu Ojciec Święty wołał, aby Polska znalazła właściwe miejsce w ramach Unii Europejskiej. Pamiętamy jednak: Jan Paweł II wspomniał wtedy o godziwym miejscu Polski w obrębie tylko "wspólnoty europejskiej", a nie "Unii Europejskiej". Agencja Zenit - czytana na całym świecie przez katolików - nie sprostowała tego oczywistego przekręcenia papieskiej wypowiedzi. Z pewnością to medialne kłamstwo uczyniło wiele szkody. Nawet na Malcie w czołowym tamtejszym dzienniku ("Times of Malta") w oparciu o to właśnie kłamstwo pewien zakonnik próbował przekonywać obywateli wyspy, że powinni oddalić swe wątpliwości odnośnie do integracji z UE. Dobrze jednak, że gazeta zamieściła sprostowanie tego błędu i odesłała czytelników do watykańskiej strony internetowej, gdzie zamieszczono właściwe angielskie tłumaczenie papieskiej wypowiedzi.

Warto zatem zadbać także o szersze nagłośnienie naszego niepokoju w sprawie zagrożeń ze strony Unii Europejskiej, w tym o wyrażenie swych opinii na temat przygotowywanej konstytucji. Każdy bowiem

- nawet nieobywatel Unii - może to uczynić. Z pewnością nie brakuje nam wielkich patriotów i wybitnych specjalistów, którzy potrafiliby porządnie i w tej sprawie doradzić. Jak do tej pory zabrały głos chyba tylko polskie aborcjonistki wołające o zagwarantowanie tego czynu w ramach Konstytucji. Czy jednak te zostaną wysłuchane, to zupełnie inna sprawa i nie nasza własna odpowiedzialność. Jeśli jednak nam zależy na Europie ojczyzn, to nie ma powodu, aby to właśnie polskie środowiska patriotyczne nie mogły wziąć w swoje ręce inicjatywy jednoczenia Europy. Do tego jednak wcale nie trzeba wchodzić do UE. Skoro Polacy z dumą mogą powiedzieć o sobie, że zawsze byli i są obrońcami prawdziwej Europy, to nie widać powodu, aby to wielkie zadanie zagarnęli nam dzisiaj - przejmując tylko hasło, a zmieniając diametralnie oblicze Europy - postkomuniści, liberałowie i rozmaici węszyciele własnego materialnego interesu. Oczywiście do prowadzenia tej akcji nie wolno wkładać szaty euroentuzjasty, czyli bratać się ze złem i wchodzić w kompromitujące przymierza. Trzeba i w tej sprawie pozostać sobą.

Właściwa hierarchia wartości

Wydaje się, że prounijna propaganda odniosła negatywny skutek, jakbyśmy utracili właściwą hierarchię wartości, w oparciu o którą należy rozważyć decyzję w sprawie integracji.

Głównym elementem tej propagandy - jak łatwo zauważyć - jest postawienie problemu integracji nade wszystko na płaszczyźnie ekonomicznej. Dniem i nocą przelicza się tylko korzyści i straty. Ostatnio premier i prezydent, po raz pierwszy w historii światowego komunizmu, nawet wołali o spokój i ciszę w swoich szeregach partyjnych spragnionych krwi nienarodzonych. Premier i prezydent nie są oczywiście obrońcami dzieci poczętych. Chodzi im tylko o to, aby Naród się nie przebudził i nie uświadomił sobie, że w takim towarzystwie nie godzi się iść do Unii Europejskiej. Niechże Polacy tylko liczą i przeliczają: euro czy złotówka?

Oczywiście i ta sprawa jest niezmiernie ważna, ale nie najważniejsza. Główne pytanie pod adresem integracji brzmi: czy po integracji będziemy sobą, czy będziemy mogli jako Naród i państwo stanowić o sobie w najważniejszych sprawach naszego bytu.

Ślady wyrażania tej właśnie wątpliwości przez jakąś część obywateli Unii znajdujemy już w samej deklaracji z Laeken nt. przyszłości UE, przyjętej przez europejską Piętnastkę w 2001 roku. W tym dokumencie wprost jest mowa, że niepokój u niektórych wzbudza zbyt daleko idąca ingerencja instytucji Unii w kompetencje państw członkowskich. I właśnie tego my, Polacy, się lękamy, kiedy stawiamy pytanie o godziwość integracji z Unią Europejską! Jakże zatem nie rumienić się za tych w naszym kraju, którzy wielokrotnie publicznie twierdzili i twierdzą, że nie widzą żadnych zagrożeń polskiej suwerenności w najistotniejszych sprawach ze strony systemu prawnego UE. Przecież jest już o tym mowa chociażby w samej deklaracji z Laeken. Przejrzyjmy zatem portale internetowe wielkonakładowych polskich gazet, które podjęły się zadania agitacji na rzecz UE: czy dostrzegły to zagrożenie? Który ze znanych polskich prawników, zwolenników integracji, podjął się zadania pokazania zagrożenia suwerenności państw członkowskich Unii ze strony jej instytucji kierowniczych? Z jakiego zatem powodu tego zagrożenia nie dostrzegli i nie dostrzegają?

Integracja polskiej nauki

Niektórzy jednak nie czekają na nawrócenie UE i obalenie jej totalitarnej struktury, ale zgadzają się na wszystko, co nas może w niej spotkać.

Do Unii Europejskiej weszła już - jako pierwsza - polska nauka. Tak z dumą niedawno ogłoszono z jednej i drugiej strony unijnej granicy. Bowiem UE podpisała 29 października ze wszystkimi trzynastoma kandydującymi państwami umowę włączającą te państwa do ramowego programu współpracy naukowo-badawczej Unii na lata 2003-2006. Wydarzenie to odnotowała w Polsce tylko "Rzeczpospolita", nie zauważyła go natomiast nawet PAP w codziennym serwisie prasowym. Zapadła zatem albo całkowita cisza na temat tego faktu albo też dostrzeżono tylko jego wymiar finansowy. Tymczasem to, co najważniejsze - wymiar moralny akcesji polskiej nauki do UE - pozostaje wciąż poza obrębem społecznej uwagi. Czy jednak nowe możliwości finansowe otwarte przed niektórymi dziedzinami polskiej nauki nie zostały okupione ceną, której nigdy nie należy zapłacić?

Włączenie polskiej nauki do 6. ramowego programu badawczego Unii - rozpatrując od strony ekonomicznej - oznacza z jednej strony możliwość otrzymania wsparcia finansowego z Unii na własne badania naukowe, z drugiej zaś - konieczność finansowania także całego unijnego przedsięwzięcia. Konkretnie mówiąc, Polska corocznie będzie musiała już od zaraz wpłacać do unijnej kasy sumę 70 mln euro. Czy ta suma powróci do polskiej nauki, rozwinie ją z korzyścią nade wszystko dla najbardziej zainteresowanych, czyli samych Polaków? Tego już konkretnie się nie mówi, dosyć enigmatycznie twierdząc, że wszystko zależy od nas itd.

Cały ten aspekt ekonomiczny podpisanego dokumentu stanowi oczywiście odrębne zagadnienie i jako że nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, nie chciałbym się na ten temat rozwodzić. Pragnę natomiast zwrócić uwagę na inną, o wiele bardziej ważną kwestię. Z omówienia interesującego nas spotkania na unijnej stronie internetowej wynikałoby, że wiceminister ds. nauki tylko dziękował unijnemu komisarzowi za zwolnienie Polski przez dwa najbliższe lata z części należnej składki, z powodu polskiej sytuacji ekonomicznej, gorszej w stosunku do państw Unii. Czy to jest najważniejsza sprawa, o którą w tym miejscu powinniśmy się byli upomnieć?

Oczywiście, nie o wszystkim da się naraz mówić, ramy czasowe przemówień są zawsze ograniczone. Jeśli jednak podpisaliśmy zgodę na finansowanie unijnego przedsięwzięcia badawczego na lata 2003-2006, to mieliśmy moralny obowiązek upomnieć się nie o pieniądze, ale nade wszystko o to, aby te badania nie naruszały elementarnych praw człowieka. A to niestety ma miejsce w związku z badaniami biomedycznymi przewidzianymi w budżecie Unii. To właśnie odnośnie do tych badań toczył się ostry spór państw UE aż do września tego roku (o czym kilkakrotnie pisałem w "Naszym Dzienniku"). Przewidziane w budżecie finansowanie zbrodniczych eksperymentów na ludzkich embrionach zablokowały: Niemcy, Austria, Irlandia, Włochy i Portugalia. Wielka Brytania i Szwecja starały się o przyjęcie rozwiązania, iż zakaz finansowania odnosi się tylko do takich działań, które zgodnie są wykluczone przez wszystkie unijne państwa. Dopiero 30 września 2002 r. Rada UE wydała swoją ostateczną decyzję w tej sprawie.

Odnotować najpierw trzeba bardzo długi czas podejmowania owej decyzji, co w tym przypadku jest okolicznością obciążającą. Ktokolwiek długo się zastanawia w sprawie tego, czy np. zabijać i napadać na bank, bohaterem moralności nie jest, niezależnie od ostatecznie przyjętej przez siebie decyzji. W takich sprawach długie wahania nie świadczą o dobrej, ale fatalnej formacji moralnej. Cnoty posiadane przez człowieka dają mu łatwość wyboru dobra, bez jakiegoś wahania i wątpliwości. Jeśli zatem tak długo trwały negocjacje w sprawie zbrodniczych eksperymentów na embrionach, to już sam ten fakt świadczy niekorzystnie o stanie moralnym decydentów UE.

Ten stan potwierdza również treść decyzji podjętej przez Radę Unii Europejskiej. Decyzję tę uznać należy za niewłaściwą, za kolejną klęskę budowania jedności Europy przez dzisiejszych konstruktorów UE.

Po pierwsze, finansowanie wszystkich badań na ludzkich embrionach zostało faktycznie odłożone tylko na rok, aby w ten sposób uwolnić zablokowany budżet. Kiedy bowiem w lipcu 2002 r. wciąż brakowało jednomyślności państw UE w sprawie tych badań, Dania, która przewodniczyła wtedy Unii, zaproponowała "kompromis", obejmujący roczne (do końca 2003 r.) moratorium w sprawie eksperymentów i przyjęcie całej reszty budżetu. Po roku Rada UE ma ponownie do sprawy powrócić po kolejnej "konsultacji" z Parlamentem Europejskim i Komisją Europejską. Powróci jednak w zmienionej na niekorzyść sytuacji, co wynika z duńskiej propozycji. Zastawiono bowiem proceduralną pułapkę na przeciwników tych eksperymentów poprzez zmianę formy dotychczasowego głosowania. W przyszłości to większość państw członkowskich będzie musiała wyrazić sprzeciw, aby został on uwzględniony, co oczywiście - w świetle aktualnego rozkładu - z góry uniemożliwia zwycięstwo przeciwników tych badań.

Po drugie, w decyzji Rady Ministrów UE wprawdzie wstrzymano finansowanie badań nad tzw. reprodukcyjnym klonowaniem i tworzeniem ludzkich embrionów wyłącznie dla celów eksperymentalnych czy też dla pobierania tzw. macierzystych komórek zarodkowych, to jednak jest to całkowicie niezadowalające zwycięstwo. Wyrażono bowiem zgodę już teraz na utylizację dla celów medycznych szczątków już zabitych poczętych dzieci, których linie komórkowe utrzymywane są przy życiu w laboratoriach. Warto pamiętać, że podobne rozwiązanie jednoznacznie potępił w poprzednim roku Jan Paweł II w związku z decyzją prezydenta Busha w identycznej sprawie. Z pewnością zatem już teraz sama treść decyzji europejskich ministrów nie spełnia elementarnych wymogów moralnych.

I wreszcie niepokój pogłębia ostateczny rozkład sił w obrębie Rady Unii Europejskiej. Tylko bowiem jedno państwo - Włosi - głosowało przeciw ostatniej decyzji Rady Unii Europejskiej. Natomiast Hiszpania, Portugalia, Niemcy i Austria opuściły swoje wcześniejsze przymierze z Włochami i zgłosiły tylko zastrzeżenie, które domaga się kontynuacji zawartego moratorium na kolejny rok oraz ograniczenia badań na embrionach jedynie odnośnie do istniejących linii komórkowych (co zostało spełnione). Natomiast pozostałych 10 państw UE - czyli miażdżąca większość - gotowych jest się zgodzić nawet na nieograniczone eksperymenty na ludzkich embrionach.

Słyszymy nieraz, że celem wejścia Polski do UE jest nawrócenie Unii poprzez dobry przykład Polaków. Myślę, że chwila była ku temu stosowna właśnie przy wchodzeniu w ramy unijnego budżetu. Z chwili tej nie skorzystaliśmy... Już teraz wyraziliśmy zgodę na jakąkolwiek - także zbrodniczą - decyzję Unii za rok, a oprócz tego od najbliższego roku opłacać będziemy eksperymenty na istniejących ludzkich komórkach pobranych z zabitych ludzkich embrionów...

Dajemy się w sprawie roztropności wobec UE wyprzedzać innym narodom, a w takiej kwestii nigdy nie należy się dać wyprzedzić nikomu. Tymczasem, jak wiemy, ostatnio wyprzedziła nas w roztropności Malta, której premier 5 grudnia (przed szczytem w Kopenhadze) ogłosił, że zażądano od Unii gwarancji nienaruszalności tamtejszej prawnej ochrony życia człowieka od poczęcia. Dlaczego my takich ambicji nie mieliśmy albo też ktoś sprytnie te nasze ambicje przejął i skierował je na boczny tor? Ale i w tej sprawie - jak zawsze - nie ma winnych...

Pora zatem na pilną zespołową pracę nad precyzyjnym rozpoznaniem przyszłości UE w świetle jej aktualnej sytuacji.

Marek Czachorowski