POPRZEDNIA STRONA

Obalanie euromitów

Rozmowa z Rogerem Helmerem, brytyjskim deputowanym do Parlamentu Europejskiego

Czy Unia Europejska zmierza w stronę superpaństwa?

- "Nikt nie chce tworzyć unijnego superpaństwa" - powtarzają w kółko unijni politycy z różnych frakcji. "Żaden poważny lider polityczny w UE nie chce superpaństwa". Wyobraźmy sobie przez moment, że widzimy człowieka, który kładzie cegłę po cegle, stawia ściany, instaluje okna i drzwi, kładzie dachówkę i wieńczy swoją pracę kominem. Nie ma sensu, aby po tym wszystkim szedł na dół po drabinie i powiedział nam, że nie buduje domu. Sami możemy zobaczyć ten dom na własne oczy.

Unia Europejska ma własną flagę, hymn i paszporty, ma własną walutę, bank centralny i parlament. UE ma także własną politykę rolną, przemysłową czy zatrudnienia. UE dąży obecnie do harmonizacji polityki fiskalnej i wymiaru sprawiedliwości. Unia ma już wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa oraz (przynajmniej na papierze) własną armię. Unia ma także ambicję na własną konstytucję, podmiotowość prawną, wspólną reprezentację dyplomatyczną oraz jednolitą reprezentację na forum organizacji międzynarodowych, włączając Radę Bezpieczeństwa ONZ. Unijne prawodawstwo rośnie każdego dnia. Jakie więc atrybuty państwa są jeszcze Unii potrzebne poza tymi, które już ma lub właśnie nabywa? Cóż to jest, jeśli nie aspiracja do państwowości? Krótko mówiąc - witamy w Ludowej Republice Europy!

Uważam, że obecna forma integracji europejskiej stanowi największe zagrożenie od czasów II wojny światowej, dla naszego dobrobytu, naszej demokracji i w coraz większym stopniu dla naszego bezpieczeństwa.

Opozycja wobec integracji w ramach UE oznacza izolacjonizm - to częsty argument w polskich debatach na temat wejścia do Unii. Co na ten temat myśli brytyjski deputowany?

- Wielka Brytania jest jednym z najbardziej otwartych gospodarczo na świat krajów rozwiniętych. Jesteśmy drugim na świecie globalnym inwestorem. Jesteśmy narodem ogromnie zaangażowanym w handel. Z drugiej strony kontynentalne gospodarki Unii tworzą zamknięty krąg, rozwijając, wymieniając towary i inwestycje między sobą. Unia jest zapatrzona w siebie i protekcjonistyczna. Jedyny sposób, w jaki moglibyśmy odizolować się od reszty świata, to zaakceptowanie naszego nowego statusu - jako marny raj podatkowy w ramach Imperium Europejskiego - najwyżej opodatkowanego, najbardziej zapożyczonego, nadmiernie regulowanego i nadmiernie rządzonego bloku na świecie. Błędny dylemat polega na przeciwstawieniu "dobrych Europejczyków" i izolacjonistów. Prawdziwy wybór, dla nas Brytyjczyków, jest wręcz odwrotny - pozostać wielkim gospodarczo globalnym narodem lub zatonąć w UE. Wielka Brytania jest czwartą gospodarką świata. Jesteśmy członkiem G8 - najbogatszych państw globu, OECD, Światowej Organizacji Handlu (WTO), Banku Światowego i Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jesteśmy czołowym członkiem NATO i Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Mamy też unikalne i wpływowe więzi transatlantyckie. Pomysł, że bez UE znaleźlibyśmy się w izolacji, jest niedorzeczny. To po prostu absurd.

Czy Brytyjczycy, Francuzi czy Niemcy w Unii Europejskiej są mniej "brytyjscy", "francuscy" czy "niemieccy" niż przed przystąpieniem?

- Francja i Niemcy to dumne i historyczne narody - nawet jeśli Niemcy to wymysł Bismarcka sięgający tylko XIX wieku. Czy te kraje zaakceptowałyby Unię Europejską, unię monetarną, gdyby oznaczało to utratę niepodległości i suwerenności? Tak się składa, że unia monetarna nigdy nie była popierana powszechnie przez Niemców. Ostatni sondaż wskazywał, że 54 proc. Niemców chciałoby powrotu marki, gdyby to było możliwe. Fryderyk Forsyth skomentował niedawno tę tezę w liście do gazety "Telegraph". Podkreślił w nim, że Francja była tak samo francuska w 1942, jak w 1938 roku. Ludzie wciąż jedli bagietki i pili francuskie wino. Sprzedawcy cebuli wciąż jeździli na swoich rowerach. Jedyna różnica polegała na tym, że w 1938 roku Francją rządzono z Paryża, podczas gdy w 1942 roku z Berlina.

Jeśli pozwolimy, by proces integracji europejskiej trwał, nie zagrozi to brytyjskiej kulturze. Wszystko, co moglibyśmy stracić, to prawo do samostanowienia.

Po ewentualnym wejściu Polski do Unii do naszego kraju mają popłynąć miliardy euro z unijnych funduszy. Czy Wielka Brytania jako członek UE czerpie z nich duże korzyści?

- W wielu miejscach w Unii można spotkać znaki ozdobione żółtymi gwiazdkami na niebieskim tle, które mówią nam, że unijne pieniądze wspierały dany projekt. Czy to oznacza, że mamy tutaj przynajmniej jasną, niezaprzeczalną korzyść z członkostwa w UE? Właściwie to nie. Otrzymujemy z powrotem od Unii znacznie mniej niż wkładamy. Jeśli porównamy transfery pieniędzy, które otrzymujemy z powrotem z wpłatami do unijnego budżetu oraz odejmiemy koszty związane z administracją funduszami, to okaże się, że każdy funt, który otrzymujemy jako grant z funduszy UE, kosztuje nas 2,60 funta. I to nie koniec. Pieniądze, które otrzymujemy, są obwarowane przeróżnymi biurokratycznymi restrykcjami i warunkami. Dlatego ostatecznie wydajemy je tam, gdzie sami pewnie byśmy nie zdecydowali.

Dają nam trochę tego, co było nasze od początku, mówią nam, jak to wydawać, a potem oczekują od nas wdzięczności.

Często słyszymy, że poza Unią czeka nas gospodarcza zagłada. Jak wygląda to z perspektywy brytyjskiej - czy wyjście z UE byłoby dla Wielkiej Brytanii gospodarczą katastrofą?

- To bardzo pochopny osąd. Trzy miliony brytyjskich miejsc pracy zależą od handlu z UE, byłyby więc zagrożone, gdybyśmy opuścili Unię - mówią nam. To prawda, że wiele miejsc pracy i duża część eksportu zależy od handlu z UE. Ale nie zależą od tego, czy jesteśmy członkiem Unii. Miliony miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych, w Chinach czy południowo-wschodniej Afryce również zależą od handlu z UE, ale te kraje nie są członkami Unii. Kiedy w 1973 roku przystępowaliśmy do (wtedy) wspólnego rynku, średnie cła na wyroby przemysłowe wynosiły 30-40 procent. Dziś w ramach porozumień GATT czy WTO te stawki wynoszą 3-4 procenty. Mur barier taryfowych, który skłaniał nas, by przystąpić do UE, jest obecnie jedynie 10. częścią ówczesnego rozmiaru i ciągle maleje.

W każdym razie obecnie, podobnie jak Polska, importujemy z Unii o wiele więcej niż eksportujemy. To czyni nas "klientem netto". Jest niewyobrażalne, abyśmy nie mogli wynegocjować umowy o wolnym handlu, gdybyśmy nie byli członkiem Unii. Poza tym, Szwajcaria, Norwegia, a nawet Meksyk mają takie porozumienia z UE i prawdopodobnie czerpią większość korzyści z członkostwa, jednocześnie unikając wielu jego ciężarów. Szacunkowy koszt członkostwa Wielkiej Brytanii w UE to 15-25 miliardów funtów rocznie. Analitycy szacują, że gospodarcze efekty wystąpienia z UE byłyby w większości neutralne. Nie ma rzeczowych argumentów, że Wielka Brytania byłaby izolowana lub ucierpiałaby gospodarczo poza Unią.

Czy uważa Pan, że Polacy otrzymali na tyle korzystne warunki przystąpienia do Unii, aby głosować na "tak" w przyszłorocznym referendum?

- Oczywiście pytanie o to, czy zaakceptować warunki członkostwa oferowane przez UE, pozostaje decyzją Polskiego Narodu, i nie chciałbym Polakom doradzać. Jednak jeśli pyta mnie Pan o moją opinię, to uważam, że warunki dla Polski są kiepskie i upokarzające. Spowodują znaczne zniszczenia dla polskiego rolnictwa. Skutkiem tego wielu polskich rolników będzie musiało opuścić gospodarstwa i powiększyć grono bezrobotnych. Unijne reguły dotyczące zatrudnienia i spraw socjalnych odbiorą Polsce realną szansę zaistnienia na rynkach eksportowych. A rządy Brukseli osłabią polską demokrację. Po tym, jak zrzuciliście jarzmo poddaństwa rządowi w Moskwie, byłoby przykro widzieć Polaków akceptujących niedemokratyczne warunki z Brukseli, rządy kierowane przez nie-wybieranych i nieodpowiedzialnych biurokratów, których nie możecie ani wybierać, ani usunąć.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Wesołowski

Roger Helmer jest brytyjskim deputowanym do Parlamentu Europejskiego z ramienia Partii Konserwatywnej. Jest zwolennikiem Europy niepodległych narodowych demokracji i przeciwnikiem unijnego superpaństwa.