sukcesy i tragedia profesora Jana Czochralskiego
Grażyna Dziedzińska
Nasz Dziennik 24-26 grudnia 2005, Nr 300 (2405)
Był początek "wieku pary i elektryczności".
Panowała moda, a raczej szaleństwo nowych odkryć, wspaniałych wynalazków,
śmiałych przedsięwzięć i wypraw geograficznych. W 1903 r. bracia Wright
przy akompaniamencie gromkich okrzyków zachwyconego tłumu zaprezentowali swój
samolot; Albert Einstein ogłosił teorię względności; Ernest Rutherford oraz
Niels Bohr odkryli prawdziwą budowę atomu; damy w kapeluszach jak ogrody
szeptały o "tej emancypantce" Marii Skłodowskiej-Curie. W tym czasie
w małym miasteczku Kcynia, będącym wówczas pod zaborem pruskim, 10-letni
Janek Czochralski, domorosły chemik, z którego ojciec bezskutecznie chciał
zrobić nauczyciela, prowadził w piwnicy badania i eksperymenty, z których
jeden zakończył się groźnym wybuchem.
"Chemia albo dom!" - krzyczał rodzic.
I "chłopak z Kcyni" wybrał... chemię. Na odchodnym jednak powiedział:
"Zobaczycie, wrócę tu, kiedy będę wielkim uczonym".
Pewność siebie Czochralskiego okazała się całkowicie uzasadniona. Ten
genialny Polak został uznany na świecie za "ojca elektroniki", którego
dzieło stało się podstawą do dalszych wynalazków w tej dziedzinie.
Polskiemu uczonemu świat zawdzięcza niemal całą elektronikę, o czym nasze
społeczeństwo wie mało albo wcale. Tylko niektórzy Polacy uświadamiają
sobie wielkość dzieła prof. Czochralskiego, dzięki któremu istnieją
osobiste komputery, komórki i tysiące innych urządzeń sterowanych układami
scalonymi.
Okna tylko fruwały
Życiorys Jana Czochralskiego mógłby posłużyć do napisania fabuły
niejednego filmu o wybitnej indywidualności, spieszącej z pomocą potrzebującym,
ale i o małostkowej nienawiści tych, którzy nie mogli znieść, że ten mądry
i bogaty człowiek od najmłodszych lat wszystko zawdzięczał tylko swoim
nieprzeciętnym zdolnościom, intuicji, wytrwałej pracowitości i uporowi.
Wiele wynalazków Czochralskiego, których koncepcje potwierdzały się w czasie
późniejszych badań naukowych, wykorzystywanych jest dziś w produkcji półprzewodników
w fabrykach największych koncernów elektronicznych - amerykańskich Intela i
Motoroli, koreańskiego Samsunga czy japońskiego NEC. Słowem, metodą wymyśloną
przez Czochralskiego wytwarza się dziś prawie cały światowy krzem, z którego
robione są diody, tranzystory i układy scalone.
Jan Czochralski urodził się jako ósme dziecko Franciszka i Marty z
Suchomskich 23 października 1885 r. w Kcyni, w parterowym domku, nad oknami którego
wisiał szyld: "Stolarnia budowli mebli, skład gotowych trumien. Oprawa
obrazów". Czochralscy od kilku pokoleń zajmowali się ręcznym wyrobem
stylowych mebli i być może pod tym wpływem Jan przejawiał również
zainteresowania artystyczne. Następcą ojca w rzemiośle został jednak brat
Jana - Władysław. Jego samego zaś ojciec przeznaczył do "bardziej
intelektualnego" zajęcia - nauczycielskiego. Ale wykazujący niezwykłe
wprost zdolności do nauk ścisłych - głównie chemii - przyszły luminarz,
kiedy np. jego koledzy grali w piłkę, całymi dniami pochylał się nad
kolbami, fiolkami i niczym średniowieczny alchemik nieustannie coś ważył,
mierzył, "gotował" w stworzonym przez siebie
"laboratorium" na strychu. Te eksperymenty chemiczne zakończyły się
potężnym wybuchem. Walnęło tak, że okna tylko fruwały. Sąsiedzi i znajomi
już się nawet nie dziwili kolejnym "fajerwerkom", tylko serdecznie
współczuli powszechnie szanowanemu obywatelowi Kcyni panu Franciszkowi
Czochralskiemu, że trafił mu się tak niesforny syn, jakby z innego gniazda.
Po burzliwej kłótni z rodzicem, w czasie której Janek kolejny raz potwierdził,
że wybiera chemię, a nie seminarium nauczycielskie, ojciec pokazał mu drzwi.
Rezolutny 16-latek znalazł wówczas pracę w będącej własnością krewnych
aptece w Krotoszynie, gdzie chłonął wiedzę jako samouk. Dostrzegając i
doceniając zdolności chłopca, jego kuzyn wysłał go do Berlina na dalszą
naukę.
Bez matury i studiów w 1903 r. (mając zaledwie 18 lat) zgłosił się do
egzaminów eksternistycznych w Technische Hochshule w Charlottenburgu i po ich
pomyślnym zdaniu otrzymał tytuł inżyniera chemika w specjalności
metalurgii. W 1906 r., w wieku 21 lat, Czochralski został inżynierem-technologiem
w berlińskiej firmie Allgemeine Elektrizität Gesellschaft AEG oraz inspektorem
produkcji w rafinerii miedzi. Rozpoczęła się wielka kariera naukowa i
wynalazcza Jana Czochralskiego. Wprowadził on m.in. nowe metody badania materiałów
do turbin parowych i aparatury elektrycznej, a w 1918 r. opublikował swoją
metodę otrzymywania monokryształów w postaci pręcików.
Białą limuzyną do Kcyni
W 1910 r. Jan Czochralski ożenił się z utalentowaną pianistką
holenderskiego pochodzenia Margueritą Haase, córką zamożnego kamienicznika.
Z tego związku urodziło się troje dzieci: córki Leonia (1914) i Cecylia
(1920) oraz syn Borys, w życiu dorosłym także zamiłowany elektronik. Dzieci
bardzo dobrze znały język polski i wychowywane były w duchu patriotycznym. W
czasie okupacji hitlerowskiej Leonia kontaktowała się z podziemiem w sprawie
ratowania nie tylko ludzi, lecz także, i to z sukcesem, obrazów z Zachęty.
Od 1912 r. Czochralski prowadził badania nad stopami łożyskowymi, które po
dwunastu latach pracy, w 1924 r., uwieńczone zostały uzyskaniem patentu na
stop łożyskowy o wysokich własnościach ślizgowych bez użycia cyny. Był to
stop ołowiu z domieszkami małych ilości litu, sodu, wapnia, glinu - kolejny
wielki wynalazek. Stopy te otrzymały nazwę metal - B (Bahn - Metall). Zostały
natychmiast zastosowane w kolejnictwie. Licencję na zastosowanie metalu - B
zakupiły w 1924 r. Niemcy, w 1930 r. - ZSRS, a w 1932 r. - USA, Polska i
Czechosłowacja. Naukowcy i biznesmeni na Zachodzie wyrywali sobie genialnego
Polaka Jana Czochralskiego z rąk.
W 1923 r. Czochralski, zaproszony przez Henry'ego Forda, przebywał z
trzytygodniową wizytą w USA (Fairlane koło Detroit). Tam poznał Thomasa
Edisona, z którym się zaprzyjaźnił. W czasie tej wizyty zaproponowano mu
stanowisko dyrektora nowo zbudowanych fabryk duraluminium. Jan Czochralski nie
przyjął tej propozycji; tęsknił za Ojczyzną i chciał do niej wrócić. W
latach 1924-1929 był prezesem Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego (Deutsche
Gesellschaft für Metallkunde). W tym samym okresie pełnił też funkcję
konsultanta wielkich firm metalurgicznych świata, takich jak Scheider Creusot
(Francja), Skoda (Czechosłowacja), Boffors (Szwecja), oraz instytutów, jak np.
Institute of Metals (Anglia).
Znani polscy uczeni na czele z prezydentem Ignacym Mościckim, przyjacielem
Czochralskiego, który był również chemikiem (profesorem Politechniki we
Lwowie), autorem ponad sześćdziesięciu prac naukowych, wytrwale zabiegali o
powrót uczonego do kraju. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, ile zyskaliby
kraj i nauka polska dzięki przybyciu tej miary naukowca. Czochralski opuścił
Niemcy w 1928 r., chociaż był tam u szczytu powodzenia i sławy, a w Polsce
zaproponowano mu o wiele gorsze warunki. Wcześniej musiał zrezygnować z
wysokich stanowisk w przemyśle niemieckim. Chcąc nadal czerpać znaczne
dochody, które zapewniały mu jego patenty stosowane w gospodarce niemieckiej,
głównie przez koleje i przemysł, nie zrzekł się obywatelstwa niemieckiego,
zachowując podwójne obywatelstwo (uczynił to dopiero w 1939 r. po tragedii,
jaka go spotkała - Niemcy rozstrzelali jego brata Władysława, nauczyciela).
Po dojściu Hitlera do władzy Janowi Czochralskiemu jako Polakowi wstrzymano
wszystkie honoraria, które otrzymywał od firm niemieckich.
Wracając do Ojczyzny, pamiętny obietnicy, którą złożył, opuszczając
Kcynię po nieporozumieniach z ojcem, Jan Czochralski zafundował - zwłaszcza
tym, którzy nie dowierzali jego talentom chemicznym - pokaz, jakiego nie pamiętali
najstarsi mieszkańcy miasta - triumfalny wjazd do miasteczka. Przystojny, smukły,
jasnowłosy, ubrany jak zawsze ze szczególną elegancją, z muszką pod szyją,
w jasnym garniturze i z laską ze srebrną kulą pod ręką, wśród ryku
klaksonu wpadł do Kcyni białą jak śnieg limuzyną, kierowaną przez szofera
w białych rękawiczkach, który wykonał kilka rund wokół domu rodzinnego.
Profesor Jan Czochralski poświęcał wprawdzie wiele czasu pracy, nie był
jednak molem książkowym czy też badaczem poświęcającym się wyłącznie
pracy. Był człowiekiem renesansu, chętnie otaczającym się bracią
artystyczną, zamiłowanym w malarstwie, rzeźbie, muzyce, organizującym
"czwartki literackie". Mieszkał w luksusowej willi, spacerował po
deptakach modnych kurortów, a jednocześnie kochał rodzinę i dbał o nią. Był
człowiekiem pracy, ale prowadził swobodne życie bez żadnej troski o jutro.
Jego przyjaciółmi byli wybitni pisarze i artyści: Juliusz Kaden-Bandrowski,
Ferdynand Goetel, Adolf Nowaczyński, Alfons Karny, Leopold Staff. Był prezesem
wielu rad naukowych i kolegiów, doradcą m.in. w Wojsku Polskim, polskich
kolejach, Ursusie. Nie ukrywał obłudnie swojej zamożności, lecz dzielił się
nią ze społeczeństwem. Przyznawał stypendia i udzielał pożyczek młodym
początkującym naukowcom i artystom. Kupował obrazy od rokujących nadzieje
artystów. Finansował wykopaliska w Biskupinie, a także odbudowę dworku
Chopina.
Mógł mieszkać, gdzie chciał: w Paryżu, Berlinie, Londynie, USA, ale wybrał
ojczystą Kcynię, z którą - jak powtarzał - był związany korzeniami od
pokoleń. Jego obecność dodawała splendoru miasteczku, do którego na
spotkania z profesorem zjeżdżały osobistości z całego świata. Kcynianie z
wdzięcznością przyjmowali to wyróżnienie ich miasta. Tam właśnie prof.
Czochralski osiadł na dobre. Zbudował śliczny stylowy dom, od imienia
ukochanej żony nazwany Margowo. Drugie mieszkanie (ze służbą, guwernantką,
kierowcą) państwo Czochralscy mieli w Warszawie.
Po przyjeździe do Polski pojawiła się pewna trudność: Jan Czochralski
formalnie nie miał matury. Przywiózł wprawdzie eksternistycznie zdobyty
dyplom inżyniera, ale nie miał doktoratu ani habilitacji. Czy starszy inżynier
mógł kierować Katedrą Metalurgii i Metaloznawstwa na Wydziale Chemii
Politechniki Warszawskiej? Dla części uczelnianych oficjeli nie liczył się
genialny umysł i rozległa wiedza, lecz tytuły. Na szczęście bez
najmniejszych przeszkód Czochralski otrzymał najwyższą godność - doktora
honoris causa Politechniki Warszawskiej. Był to jego pierwszy stopień naukowy.
Profesor wziął się ostro do roboty. W latach 1933-1934 zorganizował i
uruchomił Instytut Metalurgii i Metaloznawstwa na wzór podobnych instytutów
działających w Niemczech. Instytut otrzymał ważne zadania poznawcze, w tym
zwłaszcza o charakterze wojskowym.
Dzięki funduszom otrzymanym od Ministerstwa Spraw Wojskowych wybudowany został
na jego potrzeby gmach u zbiegu alei Niepodległości i ul. Koszykowej. W
Instytucie prof. Czochralski zorganizował Zakład Metalurgiczny, Wydział
Wojskowy, Pracownię Metaloznawstwa, Pracownię Analizy Spektralnej i Pracownię
Analizy Rentgenowskiej. Organizacja i program badań Instytutu były wzorcem
przy tworzeniu podobnych placówek w Polsce po II wojnie światowej (np. Katedra
Metaloznawstwa WAT). W Katedrze i Instytucie Metalurgii oraz Metaloznawstwa
prof. J. Czochralski prowadził szeroko zakrojone i pionierskie prace badawcze,
m.in. nad otrzymywaniem monokryształów metali i stopów, badaniem ich własności,
efektami cieplnymi w stopach aluminiowych, korozją naprężeniową mosiądzu
oraz otrzymywaniem stopów miedzi z odpadów.
Szable w dłoń
Niestety, oddając całe swe siły i umysł Ojczyźnie, do której wrócił i która
po latach niewoli musiała nadrabiać liczne zaniedbania, przede wszystkim jeśli
idzie o naukę i gospodarkę, prof. Czochralski najwyraźniej zapomniał, że on
także nie jest prorokiem we własnym kraju. I oto w pewnym momencie został wciągnięty
w konflikt - przez prof. Witolda Broniewskiego (także z Politechniki
Warszawskiej), który publicznie oskarżył go o interesowność i wyciąganie
korzyści materialnych z tytułu pełnienia rozlicznych funkcji. Tymczasem
Broniewski, chociaż głośno oznajmiał, że on sam żadnych propozycji od
Ministerstwa Spraw Wojskowych ani od fabryk nie przyjmował, kiedy prof.
Czochralski podjął się rozwiązania wielu kwestii, zwłaszcza w zakresie
zbrojeniowym, poczuł się dotknięty, że nie jest zapraszany do takiej pracy.
Konflikt profesorów Politechniki zakończył się pojedynkiem na szable. Kto
wygrał, nie wiadomo, wiadomo jednak, że wytoczony Broniewskiemu proces o zniesławienie
Czochralski wygrał na całej linii. Komentując tę prowokację, córka Leonia
wspominała o zawiści zawodowej i wykorzystywaniu jej (po wojnie) do
oczerniania prof. Czochralskiego.
Zbliżała się ponura wojenna burza i "król życia" stanął wobec
dramatycznych wydarzeń, wyborów i rozstrzygnięć. Wybuch II wojny światowej
zastał prof. Czochralskiego w Warszawie. Ponawiane były wobec niego propozycje
ewakuacji z kraju wraz z korpusem dyplomatycznym. Wbrew namowom i prośbom
rodziny oraz przyjaciół nie skorzystał z propozycji. Bardzo boleśnie przeżył
rozstrzelanie w 1939 r. brata Władysława - nauczyciela. Nigdy też nie uległ
żadnym naciskom, by podpisać volkslistę.
W połowie listopada 1939 r. niemieckie władze zamknęły wszystkie szkoły wyższe
w Warszawie, w tym Politechnikę. Wiele poczynań profesora w owym czasie
podyktowanych było chęcią niesienia pomocy osobom osaczonym przez okupanta.
Wyciągał ludzi z więzień, chronił przed aresztowaniem i wywózką na
przymusowe roboty do Rzeszy. Wśród uwolnionych z obozu w Buchenwaldzie znaleźć
można nazwiska m.in.: dr. Mariana Świderka, późniejszego profesora
Politechniki Warszawskiej, wnuka Ludwika Solskiego, prof. Stanisława Porejki z
obozu w Gusen. Profesor Czochralski wspierał też Żydów, głównie zamkniętych
w getcie. Pomagał duchownym. Wielu uratowanych nie wiedziało nawet, że to właśnie
on interweniował w ich sprawie. Na liście sporządzonej przez córkę Leonię,
zawierającej wiele nazwisk osób, w których sprawie profesor interweniował u
władz niemieckich na prośbę osób trzecich (które nie były związane z
prof. Czochralskim), znaleźli się m.in.: ks. Lewandowicz (Dom Katolicki "Roma",
ul. Nowogrodzka 49, zwolniony z Pawiaka), ks. dr Nowakowski (proboszcz parafii
Najświętszego Zbawiciela, zwolniony), ks. dr Polkowski (proboszcz kościoła
św. Anny, niezwolniony), Polkowska (siostra księdza, zwolniona), ks. Rzymełko
(proboszcz parafii Św. Krzyża). Na zmontowanym po wojnie przez Urząd
Bezpieczeństwa procesie o rzekomą kolaborację prof. dr Zofia Wendorf, była
asystentka prof. Czochralskiego, oświadczyła, że "nie zna przypadku, aby
prof. Czochralski odmówił pomocy Polakom, którzy się do niego zwrócili".
Z kolei prof. Gierdziejewski (podczas wojny kierował szkołą
metaloznawczo-odlewniczą, mieszczącą się w tym samym gmachu co zakład
Czochralskiego) mówił: "Czochralski rozwinął w swoim zakładzie bardzo
szeroką działalność w dwóch kierunkach: lawirował, aby wyciągnąć od
Niemców jak największą pomoc dla instytutu pod pretekstem wykonywania
remontowych robót dla wojska, z drugiej strony zaś zetknął się z podziemiem
i przystąpił do zaopatrywania go w broń potrzebną dla ruchu oporu".
Jesienią 1939 r., na prośbę swoich byłych pracowników oraz na bazie byłego
Instytutu Metalurgii i Metaloznawstwa, prof. Czochralski zorganizował Zakład
Badań Materiałów. Niewątpliwie wydatnie pomogło mu zaświadczenie, że jest
"wielce zasłużony dla Rzeszy Niemieckiej", które uzyskał,
korzystając ze swoich dobrych znajomości w niemieckich kołach naukowych (co
naturalnie jego wrogowie i ubecja usiłowali wykorzystać do oszczerczych napaści
na profesora po wojnie). Zakłady pomogły przetrwać polskim pracownikom
naukowym. Dawały zatrudnienie, chroniły przed wywiezieniem do Niemiec naukowców
i aparatury.
Dzięki dogodnym warunkom Zakład Badań Materiałów przekształcił się wkrótce
w ważny obiekt wykorzystywany przez podziemie niepodległościowe (najpierw Związek
Walki Zbrojnej, a później Armię Krajową). Jak powiedział Ludwik
Szenderowski, kierownik warsztatów i odlewni, w zakładzie produkowano odlewy
skorup granatów żeliwnych, części do pistoletów i drukarni polowych, a także
materiały wybuchowe. Część zatrudnionych pracowników należała do AK,
niektórzy z nich pełnili nawet funkcje dowódcze. Na terenie zakładu działały
radiostacja odbiorcza i punkt kolportażu prasy. Odbierane przez radiostację
wiadomości przekazywane były następnie do drukowania w prasie konspiracyjnej
(odbywało się to na terenie kierowanego przez profesora zakładu), także
wspieranej i maskowanej przed okupantem przez Czochralskiego. Profesor pomagał
też w zdobywaniu surowców do produkcji amunicji - wystawiał fikcyjne zamówienia.
Prawdopodobnie w jego gabinecie odbyło się spotkanie przedstawicieli dowództwa
Armii Krajowej z wysokim rangą oficerem Wehrmachtu, podczas którego omówiono
sprawę przekazania broni dla AK. W czasie Powstania Warszawskiego prof.
Czochralski był ranny, cały czas jednak przebywał na terenie Politechniki
Warszawskiej.
Ten ponury komunizm
Po wojnie ponure realia komunistycznej rzeczywistości załamywały prof.
Czochralskiego. W dodatku ubeckie pachołki znienawidzonego reżimu
totalitarnego nieustannie deptały profesorowi po piętach. Wreszcie na skutek kłamliwego
donosu został aresztowany pod zarzutem "działania na szkodę (sic!)
narodu polskiego". Urząd Bezpieczeństwa "sprawdzał działalność
uczonego w czasie wojny". W więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim prof.
Czochralski spędził cztery miesiące. Upomnieli się o niego nie tylko
szlachetni ludzie w kraju, zdeklarowani patrioci, znani intelektualiści, ale i
cały świat, zwłaszcza naukowy. Nie znaleziono zresztą nawet najmniejszych
dowodów na kolaborację i śledztwo zostało umorzone, a prof. Czochralski
zwolniony z katowni UB. Jerzy Korytkowski, który w latach 1944-1946 jako
prokurator Specjalnego Sądu Karnego zajmował się sprawą profesora, napisał:
"Szerzące się pogłoski o kolaboracji prof. Czochralskiego z okupantem
wyniknęły przede wszystkim z uwagi na to, że do czasu powrotu do Polski, w końcu
lat 20., sprawował wysokie funkcje techniczne w Zakładach Kruppa w Niemczech i
posiadał kontakty osobiste z niemieckimi uczonymi. Działalność jego nie miała
w żadnym wypadku charakteru kolaboracji z okupantem i nie mogła być podciągnięta
pod pojęcie 'zdrady narodu polskiego'".
Jerzy Korytkowski - jak pisała jedna z autorek - wydał taką opinię, mimo że
tuż po wojnie, z oczywistych powodów, nie można było znaleźć świadków,
którzy mogliby zaświadczyć o działaniach prof. Czochralskiego i jego zakładu
na rzecz Armii Krajowej. Ludwik Szenderowski przebywał wtedy w więzieniu,
skazany za współpracę z AK na dziewięć lat.
Przed kilku laty senacka Komisja Historii i Tradycji Szkoły Politechniki
Warszawskiej zwróciła się do prokuratur okręgowych w Warszawie, Łodzi i
Wrocławiu, Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, przejrzała też
archiwa sądu podziemnego AK i nie znalazła żadnych dowodów na kolaborację
ani nawet nazwiska Czochralskiego wśród kolaborantów.
Jednak mimo oczyszczenia profesora z oszczerczych zarzutów Senat Politechniki,
po wojnie składający się w większości z "uczonych" ze
stalinowskiego namaszczenia i awansu społecznego, odsunął od pracy na
Politechnice Warszawskiej naukowca, o którego biły się najbardziej renomowane
firmy. Profesor Czochralski, człowiek honoru, który tyle zdziałał dla
Ojczyzny, urażony w swojej godności osobistej, po odsiadce w lochach UB odczuł
zakaz pracy na Politechnice jako głębokie poniżenie, które bardzo przeżył.
Opuścił więc Warszawę, wrócił z żoną do rodzinnej Kcyni. Założył tam
firmę "Bion" produkującą "mydło i powidło" (pastę do
butów, różne proszki czyszczące, płyny do trwałej ondulacji itp.). W
fabryczce urządził małe laboratorium i znów eksperymentował. Pewnego razu,
wiosną, rozeszła się wieść - opowiadał mi prof. Józef Żmija - że w
Szwajcarii rodzina Czochralskich sprzedała jeden z domów.
Bardzo szybko zjawiła się ubecja. Pruli ściany, zrywali podłogi, niszczyli
meble, obrazy, antyki. Szukali sztabek złota i dolarów. Całą noc dręczyli
profesora psychicznie i fizycznie. O świcie wywieźli go z zawałem serca do
kliniki w Poznaniu. Naukowiec nie przeżył tej napaści. Został pochowany na
"starym cmentarzu" w Kcyni. W ten sposób 22 kwietnia 1953 r.
zamordowany został genialny Polak, jeden z tysięcy wybitnych przedstawicieli
naszej elity. Do dziś nie doszło do jego rehabilitacji.
A co z polską elektroniką? Na początku tzw. transformacji politycznej i
gospodarczej pojechałam zobaczyć, co dzieje się z kryształami itd. w
Wojskowej Akademii Technicznej, uczelni, która z wielkimi sukcesami kontynuowała
dzieło prof. Jana Czochralskiego. Profesorowie Józef Żmija oraz Roman Dąbrowski
i naukowcy z kierowanych przez nich zespołów zostali uhonorowani w 1988 r.
nagrodą państwową za całokształt badań nad ciekłymi kryształami. Sensację
zaś wzbudziła wiadomość, że licencja na wynalezioną w WAT polską
substancję ciekłokrystaliczną została zakupiona przez takie potęgi
technologiczne, jak USA i Japonia, a także przez rozmiłowaną w perfekcji
Szwajcarię.
Tak cenna gałąź nauki rodziła się na WAT w ciasnych pomieszczeniach
piwnicznych, gdzie stłoczeni byli badacze, upchana droga aparatura, biurka,
narzędzia. Cóż się okazało na przełomie lat 80. i 90? Profesor Józef Żmija
zaprowadził mnie do nowiuteńkiego budynku zbudowanego zgodnie z obietnicą
przez Polcolor, żeby uczeni nie musieli się gnieździć w piwnicach. Pokazał
mi jasne pokoje - laboratoria z kompletnym oprzyrządowaniem i aparaturą, tylko
że... kompletnie puste, bez chociażby jednego badacza. Okazało się, że
polska elektronika upadła i wynalazki hodowców kryształów na WAT przestały
być komukolwiek potrzebne. Tymczasem, jak podano w telewizji, maleńka Estonia,
nadbałtycki kraj, postawiła na elektronikę i... prosperuje.
Grażyna Dziedzińska
Polskiemu uczonemu świat zawdzięcza niemal całą elektronikę. W 1916 r.
prof. Jan Czochralski opracował własną metodę uzyskiwania monokryształów
metali, związków metalicznych. Obecnie jest ona jedną z najpowszechniej
stosowanych metod wzrostu monokryształów przez krystalizację z substancji
stopionej; polega na tzw. wyciąganiu monokryształu ze stopu. Monokryształ rośnie
na zarodzi, umocowanej w uchwycie i stykającej się ze stopioną substancją,
podczas powolnego przesuwania uchwytu w górę. Metodą Czochralskiego otrzymuje
się monokryształy metali (np. cynku, glinu, ołowiu), półprzewodników (np.
krzemu, germanu, antymonku indu) i wielu innych substancji, takich jak fluorek
litu, chlorek sodu, tlenek glinu (korund), tlenek glinu z domieszką chromu,
rubin.
Ciekłe kryształy znalazły w naszych czasach niezwykle szerokie zastosowanie,
przede wszystkim w urządzeniach i przedmiotach codziennego użytku, w
elektronice, ponadto w medycynie i defektoskopii (wykrywanie wad materiałowych
w przemyśle maszynowym).