POPRZEDNIA
STRONA
Współcześni męczennicy
Nasz Dziennik, 22 lutego 2008, Nr 45 (3062)
Łukasz Sianożęcki
Przez wschodnie rubieże Indii
co jakiś czas przelewa się fala przemocy. Hinduscy nacjonaliści napadają i
równają z ziemią wioski zamieszkałe przez chrześcijan. Ci ostatni, wypędzeni ze
swoich domów i pozbawieni środków do życia, aby przetrwać, częstokroć zmuszeni
są do plądrowania pól i okradania sklepów. Spirala nienawiści nakręca się, a
rozwiązania nie widać. Dlaczego żyjące do tej pory w pokoju społeczności
zapałały do siebie nienawiścią? Dlaczego doszło to rozlewu krwi między
wyznawcami religii, u których podstaw leży miłość bliźniego? Wynika to z faktu
istnienia pewnych potężnych sił, którym zależy na trwaniu tego konfliktu, a
nawet jego eskalacji.
Setki rodzin z region Orissa leżącego na
dalekim wschodzie Indii nadal pozostają bez domów, pozbawione jakiegokolwiek
wsparcia w wyniku fali przemocy, jaka w ostatnim miesiącu przetoczyła się przez
ten region. Chrześcijanie z dystryktu Kandhamal, w większości będący członkami
niewielkich plemion i należący do jednej z najniższych kast zwanej Dalitami,
stali się ostatnio celem radykalnych hinduskich organizacji nacjonalistycznych.
Ich działania w ostatnim czasie sprowadzają się do prób zlikwidowania Kościoła
katolickiego w regionie, a także zdławienia wszelkich form jego aktywności.
Zarzuty te odrzucają jednak hinduscy bojówkarze, którzy twierdzą, że przemoc
jest konsekwencją lokalnych porachunków i nie ma nic wspólnego z obecnością
katolików w regionie. Od kiedy napięcia zaczęły wzrastać, cały obszar został
objęty ścisłą obserwacją sił rządowych, a w nocy wprowadzono godzinę policyjną.
Teren objęto także całkowitym zakazem wstępu dla zagranicznych
dziennikarzy.
Ojciec Ravi Samasundar, stojąc pośród zgliszczy swojego
kościoła w mieście Bamunigan, powiedział: "Przynieśli olej i naftę. Po środku
świątyni ułożyli stos ze wszystkiego, co znaleźli w jej wnętrzu, a potem to
podpalili. Zniszczyli wszystko albo ukradli". W tym opuszczonym regionie,
położonym daleko, w wysokogórskich lasach ten sam wzór postępowania powtarza się
raz za razem. Kościoły są plądrowane, całe wioski palone, a ich mieszkańcy
zmuszani do uciekania w głąb lasu. Zapoczątkowane w Wigilię akty przemocy
obecnie straciły nieco na sile, jednak fatalne położenie ludności nie ulega
poprawie. Wielu prześladowanych chrześcijan żyje obecnie w ruinach swoich
spalonych domostw, bez najbardziej podstawowych środków do życia. Zdobycie tych
ostatnich graniczy z cudem, gdyż cały dobytek został skradziony lub
spłonął.
Czy na pewno wszyscy równo winni?
"Ostatnie wydarzenia
pogłębiły tylko konflikt pomiędzy hindusami a chrześcijanami i zwiększyły
niechęć wzajemną różnych plemion. Wszyscy ponoszą część odpowiedzialności za to,
co się stało, wszyscy cierpieli" - czytamy w relacji dziennikarzy BBC. Tymczasem
w rzeczywistości wina chrześcijan nie jest wcale taka oczywista. Konflikt wydaje
się mieć ewidentnie podłoże czysto ideologiczne, natomiast jednostronnych aktów
przemocy dopuszczali się (i nadal to czynią) jedynie hinduscy nacjonaliści.
Można zadać sobie pytanie, czy lata relatywnie spokojnej koegzystencji tych
społeczności, żyjących kruchym rolniczym życiem, zostały zniweczone. Czy też
jest jeszcze możliwa stabilizacja wzajemnych relacji?
Chrześcijanie winą za
swój los obarczają zaciekle jadowitą, antychrześcijańską retorykę hinduskich
nacjonalistów, a w szczególności czczonego przez lokalnych hindusów niczym
świętego Lakhanananda Saraswati'ego. Ojciec Samasundar unosi się, gdy tylko
słyszy to nazwisko. - Saraswati złorzeczy wszystkim chrześcijanom, złorzeczy
księżom i zakonnicom - mówi duchowny.
Hinduscy aktywiści oskarżają wierzących
w Chrystusa o eskalowanie konfliktu przez zgłaszanie nierozumnych żądań. Mają
przez to na myśli próby składania wniosków o przyznanie takich samych praw do
pracy i edukacji dla najniższych klas społeczeństwa i grup plemiennych. Lokalne
gazety, które całkowicie spoczywają w rękach hinduskich ekstremistów, napisały,
że żadne polityczne organizacje nie mają nic wspólnego z zaistniałymi
problemami, lecz jest to tylko i wyłącznie kwestia socjologiczna. Jedna z takich
gazet na pierwszej stronie oskarża "Synów Jezusa" o ataki na społeczność
Hindusów. Możemy w niej znaleźć reportaż z "brutalnego napadu" na ich "świętego"
przywódcę Saraswati'ego, dokonanego przez "bandę chrześcijan". Oczywiście cały
artykuł jest z gruntu fałszywy. Został spreparowany tylko i wyłącznie w celu
wywołania jeszcze większej niechęci do chrześcijan. Jeśli chodzi o dialog między
religiami, to na tym terenie jest on praktycznie niemożliwy. Dopuszcza się
bowiem tylko i wyłącznie nawrócenia na hinduizm.
"Chrześcijańskie
bandy"
Chrześcijanie wypędzani ze swoich domostw często łączą się w
liczne grupy, które w poszukiwaniu pożywienia plądrują pola, wioski czy sklepy.
Takie zachowania sprawiają, że winą obarcza się na równi hindusów i chrześcijan,
nie patrząc na to, co tak naprawdę leży u podstaw powstania i działania tzw.
chrześcijańskich band. Obie strony, które w wyniku zajść straciły mieszkania i
dobytek, nie mogą liczyć na żadną formę pomocy ze strony rządu. Kilka namiotów,
plastikowych nakryć, trochę jedzenia i naczynia do gotowania - to wszystko, co
były w stanie zaproponować poszkodowanym państwowe służby. Rządzący nie silą się
nawet na stworzenie w regionie trwałego podłoża, na którym można by budować
stabilizację. Przedstawiciel rządu przybył, odwiedził wprawdzie zwaśnione
tereny, złożył wiele obietnic najbardziej potrzebującym, jednak nie był w stanie
zaproponować jakiegoś długodystansowego, konstruktywnego rozwiązania. Rządzący
swoją niechęć do pomocy poszkodowanym argumentują tym, że pomoc dla jednej ze
społeczności może popchnąć drugą do kolejnych aktów przemocy.
Rola
"biznesmenów"
Nieść pomoc próbują jednakże chrześcijańskie organizacje i
kościoły z większych miejscowości. - Te walki prowadzi się w imię religii - mówi
pracownik międzynarodowego stowarzyszenia organizacji pozarządowych NGO. -
Jednak jego prawdziwe motywy mają charakter ekonomiczny i polityczny - dodaje.
Przedstawiciele lokalnego biznesu, posiadający niejasne powiązania z bojówkami
nacjonalistycznymi, objęli teren prawie całkowitą kontrolą. Swoje przemożne
wpływy uzyskali dzięki udzielaniu Dalitom pożyczki na bardzo wysoki procent.
Często wartości te osiągały poziom 120 proc. w skali roku. Dłużnicy niebędący w
stanie spłacić kredytów musieli sprzedawać swoje farmy za ułamek ich
rzeczywistej wartości. W ten sposób większa część ziem trafiła pod kontrolę
lokalnych "biznesmenów", wraz z zamieszkującą ją rodziną. W ten sposób ludność
stawała się niewolnikami i nawet przez pokolenia musiała spłacać zaciągnięty
dług.
Obecnie najbardziej ubogim farmerom organizacje zrzeszone przy NGO
pomagają w otrzymywaniu kredytów w legalnych bankach, przy oprocentowaniu ok. 10
procent. Dzięki temu relatywnie szybko mogą oni spłacić swoje zadłużenie i w ten
sposób stać się znów wolnymi ludźmi. Taki rozwój sytuacji jest bardzo nie na
rękę lokalnym lichwiarzom. Toteż pod płaszczykiem konfliktu religijnego usiłują
przerwać wszelkie próby uniezależniania się farmerów. Wykorzystując bojówki, na
nowo pozbawiają najbiedniejszych tego, co udało im się zgromadzić. W ten sposób
starają się skłonić ich do ponownego zapożyczania się i na nowo całkowicie od
siebie uzależnić.
W ten perfidny sposób wykorzystuje się religię do
realizacji celów ekonomicznych niektórych grup. Podsycając nienawiść do
chrześcijaństwa, próbuje się odzyskać kontrolę nad regionem. Lecz najsmutniejsze
w tym procederze jest to, że przelewa się w nim krew najmniej winnych.