Czy Polacy pozwolą ukraść sobie historię ?
MYŚL POLSKA nr 22/2001
JERZY RACHOWSKI
Po zapoznaniu się z treścią komunikatu Ministerstwa Edukacji Narodowej, jaki nt. kwietniowej konferencji w sprawie tzw. nauki holocaustu w szkołach polskich, a także z ustawami oraz rozporządzeniami MEN dotyczącymi oświaty, programów szkolnych oraz podręczników, okazuje się, iż należy do tej sprawy powrócić, pomimo, że pisał o tym "Nasz Dziennik" i inne pisma. Sprawa jest zbyt poważna, aby można było poprzestać na komentarzach, jakie dotąd w tej sprawie się pojawiły.
Wspomniana konferencja odbyła się, jak wiadomo, w dniu 11 kwietnia 2001 r. w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej i była poświęcona "problemowi nauczania o Holocauście we wszystkich typach polskich szkół". Z komunikatu MEN, datowanego 19 kwietnia 2001 r. i sygnowanego przez dr. Piotra Ungera z Departamentu Kształcenia i Wychowania MEN, a opublikowanego na stronie internetowej www:men.waw.pl, celem konferencji w MEN było "omówienie problemów, które wynikały z obrad zorganizowanej w styczniu 2001 r. przez Muzeum Gross-Rosen konferencji poświęconej stanowi upowszechniania wiedzy o Holocauście a dotyczących nauczania szkolnego".
Ustalenia
Podczas konferencji w MEN wypowiedzi jej uczestników dotyczyły: treści kształcenia w podstawach programowych, treści kształcenia w programach nauczania, zawartość podręczników szkolnych i przygotowania nauczycieli do realizacji tematyki Holocaustu.
W kwestii podręczników szkolnych ze wspomnianego komunikatu z konferencji wynika, że:
a. Podstawą dyskusji nt. podręczników była ekspertyza opracowana przez dr Hannę Węgrzynek, historyka Żydowskiego Instytutu Historycznego.
b. Dokładna treść tej ekspertyzy nie jest znana, jednakże wiadomo, iż p. Węgrzynek kwestionuje bliżej nie znaną liczbę obecnie obowiązujących w Polsce podręczników historii.
c. Konferencja "ustaliła", iż wszystkie wspomniane wyżej obowiązujące z mocy prawa a kwestionowane przez wspomnianego przedstawiciela Żydowskiego Instytutu Historycznego podręczniki, powinny na mocy odpowiedniej decyzji Kolegium MEN zostać poddane weryfikacji, dodatkowym recenzjom dokonanym przez rzeczoznawców podręczników MEN. Należy dodać, iż obecne przepisy dotyczące dopuszczania przez MEN podręczników wspominając możliwości dodatkowych ponad obowiązujące cztery recenzje, jednak odnosi się to do procedury zatwierdzania podręcznika. Z uwagi na to, wystąpienie o dodatkowe recenzje w stosunku już zatwierdzonych przez MEN i obowiązujących podręczników może być interpretowane jako równoznaczne z rozpoczęciem procedury skreślania ich z listy obowiązujących podręczników.
d. Ponieważ jakoby "wśród rzeczoznawców z zakresu historii brak jest specjalistów od problematyki żydowskiej", konferencja "ustaliła", iż w związku z tym "do listy rzeczoznawców zostaną zaproponowani również m.in. historycy rekomendowani przez Żydowski Instytut Historyczny", którzy zapewne wezmą udział we wspomnianej weryfikacji (eliminacji) podręczników i zatwierdzania nowych.
e. Równocześnie z eliminacją "starych" podręczników historii, (które utracą "aktualność lub przydatność dydaktyczną") powstają obecnie "nowe, poprawne" podręczniki historii najnowszej jak np. dla klas III gimnazjum.
f. Konferencja poleca ponadto MEN "respektować ustalenia dwustronnych komisji podręcznikowych, w tym Komisji Polsko-Izraelskiej".
g. Wyboru eksperta w osobie p. Węgrzynek tak niekwestionowanego przez MEN autorytetu w sprawie oceny polskich podręczników dokonał poseł Andrzej Folwarczny z ramienia Unii Wolności, przewodniczący Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej, w swym składzie zdominowanej przez członków parlamentarnego klubu Unii Wolności.
Co z tego wynika?
Obraz, jaki wytwarza się w wyniku analizy wspomnianego komunikatu MEN, jest następujący:
1. Polityka i realizacja interesu narodowego w zakresie edukacji historii pod obecnym kierownictwem Ministerstwa Edukacji Narodowej polega na niemal całkowitym podporządkowaniu bliżej nie znanym dyrektywom Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej, kierownictwa Muzeum Gross-Rosen oraz równie enigmatycznych, gdyż otoczonych tajemnicą służbową ocenom i ekspertyzom historyków holocaustu z Żydowskiego Instytutu Historycznego i in. Równocześnie Sejm RP jest praktycznie wyłączony z jakiegokolwiek wpływu na politykę MEN - nie było bowiem dotąd w tej sprawie parlamentarnej debaty.
2. Wszystkie decyzje w tej sprawie wydają się być z góry podjęte, natomiast ta i jej podobne konferencje służą temu, aby decyzjom tym nadać moc obowiązującą, nadając temu procesowi li tylko pozory społecznej debaty. Jest to zarazem alibi dla MEN, które podejmując działania w istocie swej pozaprawne, kreuje się w ten sposób na spolegliwego wykonawcę demokratycznej, bo pochodzącej jakoby z samego Sejmu, woli społecznej
3. Zdecydowana większość, jeśli nie wszystkie już zatwierdzone przez MEN i obowiązujące podręczniki, zwłaszcza podręczniki historii najnowszej, będą musiały, jak się można spodziewać, podlegać weryfikacji pod kątem poprawności z żydowskim widzeniem holocaustu a także pod kątem żydowskiego rozumienia pojęcia antysemityzmu.
4. Powstała sytuacja, iż oto recenzent reprezentujący żydowski interes narodowy wskazał już, które polskie podręczniki są "niepoprawne", natomiast obecnie plany MEN rozszerzenia listy oficjalnych rzeczoznawców MEN o przedstawicieli Żydowskiego Instytutu Historycznego powodują wysoce realne zagrożenie, iż dowolny podręcznik będzie mógł być skreślony z listy podręczników o ile znajdą się dwie niekorzystne recenzje, co oznacza - dwaj negatywnie nastawieni do danego podręcznika recenzenci. Należy pamiętać, iż zgodnie z rozporządzeniem MEN nr 20 z dnia 15 lutego 1999 r. w sprawie warunków i trybu dopuszczania do użytku szkolnego programów nauczania z zakresu kształcenia ogólnego oraz warunków i trybu dopuszczania do użytku szkolnego podręczników i zalecania środków dydaktycznych "skreślenie podręcznika szkolnego lub środka dydaktycznego z wykazu z urzędu następuje na podstawie dwóch recenzji rzeczoznawców. Wyboru rzeczoznawców dokonuje oraz koszty recenzji ponosi minister właściwy do spraw oświaty i wychowania".
5. Ponieważ ocena (weryfikacja) i skreślanie podręczników z listy MEN wymaga dwóch indywidualnych recenzji a nie decyzji zbiorowej kolegium, w rezultacie proces przestawiania się na "nowe, poprawne" podręczniki odbywać się będzie praktycznie poza jakąkolwiek merytoryczną kontrolą (jeśli nie uwagą) społeczną, stając się tym samym całkowicie domeną urzędniczej samowoli.
6. Nie udało się dotąd uzyskać od przedstawicieli MEN wspomnianej ekspertyzy przedstawiciela ŻIH w sprawie podręczników historii, która zgodnie z komunikatem, stanowiła podstawę dyskusji podczas konferencji w dn. 11 kwietnia br. Co więcej, przedstawiciel MEN dr Piotr Unger, autor komunikatu, podważa obecnie oficjalny charakter tego dokumentu, odmawiając jego udostępnienia, powołując się na "prawa autorskie". Zaprzecza on też, iż wspomniana ekspertyza stanowiła podstawę dyskusji podczas konferencji, co stwierdza wszak jednoznacznie podpisany przez niego osobiście komunikat.
7. Jak można wnosić z doniesień prasowych nt. tej konferencji, (Holocaust - podejście priorytetowe, Maciej Walaszczyk, "Nasz Dziennik" nr 87 (976) z 12 kwietnia 2001 r.) ekspert ŻIH Hanna Węgrzynek domaga się wprowadzenia nauki holocaustu także do szkół podstawowych, wskazując, iż może to nastąpić o ile miejsce historii politycznej zajmie "historia społeczna". Identyczne stanowisko zajmuje Włodzimierz Filipek z Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (także uczestnik konferencji), który postulując wprowadzenie nauki holocaustu do szkół podstawowych, obawia się, że przeciwnym razie nauczanie holocaustu zostanie potraktowane jako "ciało obce".
8. Biorąc pod uwagę, że nauka religii nic nie mówi zazwyczaj nt. holocaustu, należy podkreślić, iż oba te poglądy pp. Węgrzynek (ŻIH) oraz Filipka (WSziP) stanowią realizację identycznego postulatu wyrażanego przez licznych rabinów w języku przypowieściowym, iż "starego konia nie można nauczyć nowych sztuczek, ale młodego można". Zwłaszcza niezwykła troska p. Filipka o to, by nie było sprzeczności pomiędzy interpretacjami holocaustu na lekcjach historii, języka polskiego i religii daje powody do poważnych obaw po temu, iż oto "historia społeczna" holocaustu w szkołach podstawowych jako cel o charakterze strategicznym, długofalowym, ma stanowić dla katechezy katolickiej swego rodzaju antytezę i przeciwwagę. A zatem jej wprowadzenie, w przypadku braku skutecznego przeciwdziałania, staje się w tych warunkach tylko kwestią czasu. Oznaczałoby to rychłą otwartą konfrontację podstawowych wartości prowadzoną nawet na poziomie szkół podstawowych.
Teoria "hołoty"
Powyższy obraz sytuacji należy umieścić w kontekście niezwykle ważnego wątku całkowicie pomijanego zwykle przy omawianiu książki Grossa. Pisząc w swojej oszczerczej książce "Sąsiedzi" o denazyfikacji w Niemczech Gross odnosi ją bezpośrednio do obecnych warunków polskich i stwierdza bez ogródek, że chodzi mu o to, aby "odwrócić powszechnie uznaną kliszę na temat tego okresu i jako zaczyn komunistycznych porządków w Polsce wskazując nie tyle na Żydów, co na antysemitów". Otóż okazuje się, iż ma to daleko idące konsekwencje praktyczne, bowiem Gross przyjmuje za własną definicję "hołoty przywódczej" autorstwa Voegelina, żydowskiego uchodźcy z Niemiec hitlerowskich, który w 1963 r. powrócił do Niemiec, by objąć tam stanowisko Dyrektora Instytutu Nauk Politycznych.
Jak wiadomo z książki "Sąsiedzi", Voegelin głosił na swych odczytach z cyklu "Hitler i naród niemiecki": "Naszym problemem jest kondycja duchowa społeczeństwa, w którym narodowy socjalizm mógł dojść do władzy. Innymi słowy to nie narodowi socjaliści są problemem, tylko Niemcy"; nasz problem polega na tym, że ludzi bezwartościowych można spotkać wszędzie w społeczeństwie, włączając w to najwyższe sfery, a więc wśród pastorów, prałatów, generałów, przemysłowców, itd. Tak więc sugerowałbym określić to zjawisko generalnym terminem "hołota". Są ludzie, których można nazwać hołotą w tym sensie, że nie mają autorytetu duchowego ani umysłowego, ani też nie umieją reagować na racjonalne argumenty i nakazy duchowe jeśli nawet są do nich adresowane [...] Bardzo jest trudno zrozumieć, że elita społeczeństwa może składać się z hołoty. Ale tak jest rzeczywiście"
Należy zauważyć, iż dla Tomasza Grossa teoria voegelinowskiej "hołoty" odnosi się także do antykomunistycznego podziemia polskiego i reszty polskiego społeczeństwa - "hołoty", która najpierw "robiła brudną robotę nazistów", by potem w pięć lat później "rekrutować zaplecze stalinowskiego aparatu władzy" (s. 117-118). Ona to bowiem, jak sugeruje Gross, stanowiła "otoczkę wokół rdzenia ideowych komunistów (których jak wiemy, było bardzo niewielu w Polsce)".
Innymi słowy,
Z uwagi na pogląd Grossa, iż antysemityzm był rzekomo tym, co utrudniało przezwyciężanie komunizmu, w świetle książki Grossa za zbrodnie komunizmu winni są więc sami Polacy z powodu... antysemityzmu całych jego warstw przywódczych. Słusznie zatem - zgodnie z voegelinowską definicją-przepowiednią - zostaną ostatecznie one odsunięte od wpływu na los narodu warstwy "nie posiadające autorytetu" i nie potrafiące właściwie reagować na wyzwania rzucane w ich kierunku i zastąpione zostaną "nową elitą". Tę samą, która przegrawszy partyjną walkę o "konfitury władzy" w 1968 r. opuściła w znacznej części Polskę, a obecnie do niej powraca. Ostatecznie więc wynikiem tak nakreślonego procesu "denazyfikacji" Polski byłaby zasadnicza wymiana elit intelektualno-przywódczych, co oznacza - zasadniczą cezurę, jeśli nie koniec dla narodowej świadomości oraz tożsamości.
Koniec "kłamliwej historii"
Nie od rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć słowa b. premiera izraelskiego Szymona Peresa, który podczas swojej wizyty w styczniu 2000 r., głosząc syjonizm jako doskonalszy od komunizmu sposób poprawienia losu narodu żydowskiego, zapowiadał koniec dotychczasowej "kłamliwej", krwawej historii i napisanie "nowej historii". Takiej "nowej historii", dzięki której w dymie i mroku zginie wszystko to, co "niegodziwe", natomiast to co godziwe i sprawiedliwe stanie w pełnym świetle i blasku. Holocaust i zagłada kilku milionów Żydów ma się więc stać centralnym wydarzeniem w historii. Zarazem, można wnosić, ma to być właściwa alternatywa dla rzekomego "wielowiekowego nauczania nienawiści".
Tym bardziej należy zwrócić uwagę na upowszechnianą z wielkim uporem tezę, reprezentowaną nawet przez przedstawicieli polskich instytucji państwowych, w tym również MEN, jakoby z szacunku dla żydowskich ofiar hitlerowskiej zagłady należało zasadniczo odróżniać pomiędzy ludobójstwem a holocaustem. Stanowisko takie prowadzi w sposób oczywisty do relatywizacji zbrodni przeciw ludzkości, relatywizacji wartości istnienia ludzkiego, do rozróżnienia pomiędzy zbrodnią wobec ludzkości i zbrodnią w stosunku do narodu żydowskiego, ze wskazaniem na tę ostatnią, czego efektem jest wyniesienie kilku milionów ofiar żydowskich ponad holocaust 100 milionów ofiar komunizmu. I to wbrew nader trudnemu do zakwestionowania faktowi, iż to zbrodnie komunistyczne były modelem dla żydowskiego holocaustu, nie zaś na odwrót.
Zgoda na taki pogląd pod pretekstem wyrażenia szacunku dla żydowskich ofiar holocaustu byłaby więc koniec końców zgodą na nową indoktrynację, na wydziedziczenie Polaków z ich własnego narodowego historycznego dziedzictwa, co więcej - zgodą na nowy system totalnego zniewolenia. Jest więc oczywiste, iż pod żadnym względem nie wolno do tego dopuścić. Nie można ponadto zgodzić się na tego rodzaju usprawiedliwienie komunizmu, dokonywane ukradkiem, wprowadzane do szkół, serc i umysłów tylnymi drzwiami, "od kuchni", w czym wszyscy współodpowiedzialni za komunizm są żywotnie zainteresowani. Z całym szacunkiem dla ofiar żydowskiego holocaustu, a nawet zwłaszcza z uwagi na te ofiary - na taką "nową sztuczkę" filozoficzno-metafizyczną zgody być nie może. Byłoby to bowiem nic innego jak tworzenie samych podwalin przyszłej cywilizacji śmierci.
Nie może być na to zgody
Obecne plany Ministerstwa Edukacji Narodowej co do wymiany dotychczas obowiązujących podręczników historii na nowe, poprawne, w tak rozumianym pisaniu "nowej historii" - niestety - w pełni się mieszczą. Zgoda na ich realizację, na tego rodzaju rewizjonizm dziejowy, oznaczałaby zgodę na sztucznie kreowaną, uzależnioną w wielkim stopniu od politycznej koniunktury "nową historię", jeszcze bardziej niż dotychczas zideologizowaną, obliczoną m.in. na to, iż młode pokolenia Polaków coraz mniej będą rozumieć wartości narodowe i chrześcijańskie, coraz bardziej odwracać się ze wstrętem od dziejów ojczystych, albo też coraz mniej rozumiejąc i świat i samych siebie, wręcz otwarcie się przeciw nim skierować. Byłyby to swego rodzaju pokolenia nowych janczarów, synów podbitego narodu służących w jeszcze większym jego zniewalaniu i dalszym wynaradawianiu.
Dodajmy, iż jest to skądinąd wierne zastosowanie, m.in. przez samego Tomasza Grossa, socjologicznej teorii podboju duchowego autorstwa Maxa Schelera, niemieckiego socjologa żydowskiego pochodzenia, zwanej socjologią wiedzy. Zapoczątkowana w pierwszych latach 20. ubiegłego stulecia i rozwijana w Niemczech przez tzw. szkołę frankfurcką pod wpływem sukcesów rewolucji bolszewickiej w Rosji, nauka ta jako wyższa, udoskonalona forma bolszewizmu przeżywa obecnie najwyraźniej swój renesans. Jest to zjawisko dość zrozumiałe wobec politycznego i moralnego zużycia dotychczas obowiązującej, ortodoksyjnej, czyli czysto marksistowskiej wersji komunistycznego totalnego panowania. Ale o atrakcyjności tego nieco ureligijnionego neo-bolszewizmu dla wszelkich duchowych pogrobowców komunizmu zdaje się decydować fakt, iż obiecuje on "nowe absolutne wartościowanie" a także nowy obraz Boga i człowieka, odpowiadający zapotrzebowaniom nowych, zwycięskich elit.
Problem, przed którym stajemy, można zatem określić jako próba duchowej "rekomunizacji przez denazyfikację", poprzez fałszowanie historii oraz świadomości zbiorowej w drodze wymiany "starych" podręczników szkolnych na "nowe", "poprawne" przeprowadzanej pod pozorem reformy oświaty. Wobec jawnej współpracy instytucji państwa, ze swej istoty powołanych do dbałości o polski interes narodowy, w tego rodzaju działaniach, jak wspomniana "reforma" historii, przy równoczesnym niemal całkowitym niedostrzeganiu problemu przez klasę polityczną oraz intelektualną en masse (które w istocie staje się milczącym zbiorowym przyzwoleniem), niezwykle wskazane jest zorganizowanie niezależnej konferencji z udziałem autentycznych autorytetów społecznych. Mogłaby ona zapoczątkować szerszą społeczną debatę w tej, a może i innych sprawach, gdzie nasza wątła a w wielu momentach nader wątpliwa suwerenność narodowa jest zagrożona.
Pojawia się zarazem pilna potrzeba skoordynowanej, przemyślanej, masowej obywatelskiej akcji przeciwdziałania podobnej "reformie" historii, potrzeba pospolitego ruszenia obywatelskiego i patriotycznego sumienia. Jak bowiem uczy całe dotychczasowe doświadczenie ostatnich lat, klasa polityczna skłonna jest w danej sprawie cokolwiek uczynić jedynie wówczas, kiedy wobec powszechnego zainteresowania obywateli problemem okazuje się wszem i wobec, iż nie spełnia ona nawet swych elementarnych zadań, a w związku z czym, jako całkowicie zbędna, staje oko w oko z realną możliwością negatywnego zweryfikowania przez własny elektorat. Paradoksalnie więc wszystko wydaje się wskazywać, że im bardziej zaniepokojona w swoim bycie "okrągłostołowa" klasa polityczna, tym bardziej bezpieczna Polska, byt oraz interes narodowy.