POPRZEDNIA
STRONA
Marzec 1968
Leszek Żebrowski
Nasz Dziennik 8-9 marca 2008, Nr 58 (3075)
Rozgorzała kolejna "dyskusja" o polskich "winach" i
polskich "zbrodniach" popełnionych na swych sąsiadach i współobywatelach. Tym
razem chodzi o wydarzenia zwane umownie "marcem 1968 roku". Minęło od nich
dokładnie 40 lat, więc nawet świadków jest coraz mniej, dokumentów prawie nikt
nie czyta i ich nie analizuje, w tzw. powszechnym obiegu są na ogół relacje,
wspomnienia i propagandowe opracowania pisane z pozycji "poprawnych
politycznie". Marzec '68 wymienia się jednym tchem z Październikiem '56,
Wybrzeżem '70, Radomiem i Ursusem '76, Sierpniem '80... Czy słusznie? Dlaczego
właśnie te wydarzenia sprzed 40 lat stają się obecnie symbolem zniewolenia
Polski przez komunizm, a ich istota sprowadzona została do konfliktu Polacy -
Żydzi, w którym jedna strona to sprawcy, druga zaś to ofiary? Czy jest to
moralnie uprawnione ujęcie i czy oddaje ono sens tych
wydarzeń?
Napisano o nich wiele. Są media, w tym codzienne gazety,
które poświęcają im bardzo dużo czasu i miejsca. Ale tak naprawdę, w miarę
upływu lat, posługujemy się raczej hasłami i stereotypami, gotowymi tezami, bo
nie będziemy przecież na co dzień żyć przeszłością. A jednak - musimy. Po
pierwsze dlatego, że tak naprawdę nie znamy własnej przeszłości. W latach
1944-1989 nie było przecież wolnych badań naukowych, reżim komunistyczny w
zamknięciu trzymał archiwa, które udostępniał jedynie nielicznym, najbardziej
zaufanym "towarzyszom historykom", często byłym funkcjonariuszom aparatu
bezpieczeństwa, których zadaniem było tworzenie "jedynie słusznej" historii. Co
więcej, w więzieniach trzymano setki tysięcy ludzi, w tym bardzo wielu świadków
i współtwórców naszej historii: polityków, działaczy społecznych, księży,
żołnierzy i działaczy Polskiego Państwa Podziemnego, opozycjonistów (lub osoby
tylko o to podejrzewane) i w ogóle tzw. wrogów klasowych.
Stalinizm w
Polsce był krwawy i okrutny
Okres panowania komunizmu w Polsce, czyli
lata 1944-1989, nie był jednolity. Badacze wyróżniają kilka zasadniczo
różniących się okresów. Wśród nich szczególną uwagę należy poświęcić epoce
stalinowskiej obejmującej (umownie) lata 1944-1956. To wtedy społeczeństwo
polskie zostało poddane największym, nieskrywanym krwawym represjom - pozbawiono
życia kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym największych bohaterów II wojny
światowej, takich jak rtm. Witold Pilecki czy gen. August Emil Fieldorf. Setki
tysięcy ludzi przewinęło się przez komunistyczne więzienia i areszty.
Kilkadziesiąt tysięcy zostało skazanych na obozy pracy przez tzw. Komisje
Specjalne. Ludzi pozbawiano bezprawnie dorobku całego życia przez rabunek ich
mienia (ktoś je jednak otrzymywał). Tysiące "nieprawomyślnych" lub tylko
podejrzanych o niesprzyjanie "władzy ludowej" wysiedlano z dotychczasowych
miejsc zamieszkania, zsyłając ich w nieznane, na poniewierkę...
Dziś są to w
naszej rodzimej historii tylko epizody, wspominane okazjonalnie, coraz ciszej i
coraz rzadziej. Politycy (mieniący się "klasą polityczną") uznali bowiem, że są
to sprawy dla historyków, czasem nawet dla wymiaru sprawiedliwości, ale w takim
zakresie, aby winowajcom nie zrobić zbytniej krzywdy. Czy słyszał ktoś o
moralnym i prawnym rozliczeniu okresu stalinowskiego w Polsce? Czy udało się w
szerszym zakresie rozliczyć i moralnie napiętnować zbrodnie późniejsze,
popełniane aż do 1989 roku?
Bezkarni zdrajcy
Polska po 1944
roku nie była państwem suwerennym i niepodległym. Ci, którzy nami wówczas
rządzili, byli zdrajcami, bardzo często sowieckimi agentami (jeszcze z okresu
przedwojennego) o nieustalonej przynależności państwowej. Wielu z nich
legitymowało się jedynie obywatelstwem sowieckim. Jego posiadanie poczytywane
było za coś znacznie lepszego, to był szczególny zaszczyt, nie dla każdego
kolaboranta dostępny...
Gdyby na skutek jakichś zewnętrznych wydarzeń
komunizm upadł w Polsce wcześniej, na przykład w 1956 roku, ci ludzie musieliby
stanąć przed polskimi sądami i byliby skazywani na kary długoletniego więzienia
za popełnione zbrodnie, zdradę i pomoc okupantom.
W 1989 roku nic takiego im
już nie groziło. Można powiedzieć, że przez "zasiedzenie" i nabycie szczególnej
ochrony (Okrągły Stół czy coś jeszcze?) ze strony nowych, w znacznej mierze
samozwańczych "elit" politycznych i "moralnych autorytetów", mogli się nadal
czuć jak u siebie. Czasami tylko dochodziło do takich nie do końca chyba
kontrolowanych wydarzeń, jak "proces Adama Humera i towarzyszy" - stalinowskich
oprawców, skazanych na symboliczne kary (w porównaniu do popełnionych przez nich
zbrodni). Przy okazji wyszło na jaw, że jeden z ubeków, niejaki Markus Kac żył
sobie w Polsce, także po 1989 roku, na od dawna nieaktualnych, sowieckich
dokumentach osobistych. Skoro było to możliwe, to ile takich przypadków było
wcześniej w "Polsce Ludowej"?
Doszło do zadziwiającego zjawiska zbratania się
części przywódców "opozycji demokratycznej" z przywódcami antydemokratycznego
reżimu, czego symbolem była publiczna fraternizacja Adama Michnika z gen.
Wojciechem Jaruzelskim, gen. Czesławem Kiszczakiem czy Jerzym Urbanem. Dla
Michnika Jaruzelski i Kiszczak stali się "ludźmi honoru", co wielu
opozycjonistom nasunęło podejrzenia, że wcześniejsze podziały ("władza" kontra
"opozycja") nie były tak głębokie i być może nawet - nie do końca były
prawdziwe. Być może jest to jedna z głównych przyczyn, że tak wielu ludzi w
Polsce uważa Okrągły Stół za zdradę Sierpnia '80, a nie za historyczny
kompromis...
Skoro po 1989 roku nie było prawdziwej kontrrewolucji, sprawcy
zbrodni nie zostali ukarani, mienie zagrabione wcześniej polskim eksterminowanym
i rozpędzonym po całym świecie elitom nie zostało zwrócone, to trudno mówić, że
mamy obecnie do czynienia z demokratycznym państwem prawnym i państwem
obywatelskim. Porządek PRL w podstawowych dziedzinach został na długo zachowany.
Partia komunistyczna zmieniła nazwę (z PZPR na SdRP i SLD) i choć być może nie
była już taka sama, to była jednak ta sama. "Właściciele Polski Ludowej"
pośpiesznie uwłaszczali się już od połowy lat 80. XX w., czując, że zamiast
"Kapitału" Karola Marksa w głowie, na nowe czasy potrzebny będzie realny kapitał
w kieszeniach i sejfach. Długo utrzymywano w niezmienionej postaci struktury
siłowe (tajne służby, MSW, MON). Ostatni relikt komunizmu, czyli Wojskowa Służba
Wewnętrzna (następczyni osławionej, krwawej Informacji Wojskowej), została
jedynie przemianowana na Wojskowe Służby Informacyjne (WSI), które rozpędził
dopiero poprzedni rząd.
Rozdzieranie historii Polski
Nic
dziwnego, że jest w Polsce dużo ludzi, którzy nie do końca wierzą w prawdziwość
wszystkich przemian po 1989 roku - w tym sensie, że dokonują się one
demokratycznie i z pożytkiem dla ogółu obywateli. Manipulacje widzą przede
wszystkim w bezceremonialnym traktowaniu historii jako narzędzia bieżącej i
długofalowej polityki, której cele nie do końca są dla wszystkich jasne. Przede
wszystkim mamy do czynienia z bardzo wyraźnym i coraz bardziej jaskrawym
rozdzielaniem urzędowej historii w Polsce na historię Żydów oraz równoległą
historię Polaków. To, co wyczynia się z publikacjami Jana Tomasza Grossa, może
być tego doskonałym dowodem. Mamy coraz bardziej dwie pamięci, dwa rodzaje
relacji, dwa zasoby historycznych źródeł i dwie wersje historii. I mamy coraz
większą nierównowagę w podejściu do zagadnień spornych, niejasnych,
niezbadanych. Gross (w swej poprzedniej książce "Sąsiedzi") uznał, że "nasza
postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar
Holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą". Oczywiście, bardzo
szybko znalazł wyznawców tej metody. Paweł Machcewicz (w "Białej księdze"
Jedwabnego) napisał bowiem o relacjach świadków - odnośnie do relacji polskich:
"nacechowane są subiektywizmem, emocjami, często zawierają informacje
zasłyszane, nieprawdziwe, będące wyrazem obiegowych (czy wręcz stereotypowych)
sądów. (...) z pewnością jest w nich wiele niesłusznych czy wręcz krzywdzących
generalizacji". Ale dla relacji żydowskich stosuje już zupełnie inną miarę:
"Relacje żydowskie (...) nacechowane są emocjami, skądinąd w pełni zrozumiałymi
(...) niektóre są zapisem wiedzy zbiorowej przeżyć kilku osób (...). Zawierają
wiele nieścisłych informacji (...), co jest w pełni zrozumiałe (...)".
To
dotyczyło okresu holokaustu i na ogół tak zostało potraktowane. Dziś mamy już do
czynienia z rozszerzaniem tej interpretacji na cały okres powojenny, którego
istotą mają być antysemickie postawy i ekscesy polskiego społeczeństwa w tzw.
Polsce Ludowej do 1989 roku. W ten sposób znika cały kontekst tego, co się po
wojnie działo w Polsce i z Polską. Epoka stalinowska za jakiś czas może być
opisana ponownie jako okres słusznego zmagania się z "polską reakcją", albowiem
głównym zadaniem sił postępu była walka z "polskim antysemityzmem".
Co Polacy w Polsce mieli do powiedzenia?
Przykładem takiego
podejścia jest obecnie jedynie słuszna interpretacja Marca '68, sprowadzona do
walki "Polaków z Żydami". Choć nie ma to nic wspólnego z prawdą, coraz
powszechniej spotykamy się z takim naświetlaniem tych wydarzeń. W związku z tym
nie należy już zwracać uwagi na fakt, że Polacy nie mieli wówczas własnego,
niepodległego państwa, władza pochodziła z obcego nadania i nie była
demokratycznie wybierana, a społeczeństwo było terroryzowane siłami
bezpieczeństwa. A w razie większych zagrożeń do walki z nim rzucano
komunistyczne wojsko, jak na przykład w Poznaniu w czerwcu 1956 r. czy na
Wybrzeżu w grudniu 1970 roku.
To, co się wówczas działo, u schyłku epoki
siermiężnego Władysława Gomułki, było wielowątkowe. Przede wszystkim mieliśmy do
czynienia z walkami frakcyjnymi na szczytach władzy komunistycznej, w PZPR. Ich
istotą wcale nie była walka towarzyszy Polaków z towarzyszami Żydami. Były to
rozgrywki między różnymi grupami interesów i tak się złożyło, że po jednej
stronie było akurat więcej towarzyszy Żydów niż z drugiej, ale tak naprawdę
poszczególne koterie były mocno pomieszane narodowościowo, a i tak
identyfikowały się z sowiecką ojczyzną, a nie z Polską. Później konflikt
partyjny wyrwał się spod kontroli i wyrodził się w antysemickie ekscesy, ale i
wówczas nie można tego rozpatrywać wyłącznie w kategoriach rasowych.
W
wydanych w 1989 roku w USA wspomnieniach żydowskiego komunisty z Polski Eliahu
Szurka (zob. Alexander Szurek, "The Shattered Dream", New York, 1989) można
przeczytać, że jego dobry znajomy jeszcze z wojny domowej w Hiszpanii
(1936-1939), niejaki Kacman vel Kotowski, był w 1968 roku zastępcą szefa ORMO w
Warszawie. ORMO odegrało w tych wydarzeniach szczególnie niechlubną rolę...
Dlatego najważniejsze są fakty, a nie ich interpretacja na podstawie
cząstkowych, często bardzo fragmentarycznych danych. Konieczne są szczegółowe
badania, aby ustalić pełen zakres pomarcowej emigracji oraz prawdziwą skalę
represji. Czy dotykały one tylko Żydów i osoby pochodzenia żydowskiego? Czy był
to konflikt wyłącznie narodowościowy? Przecież główny "bohater" tych wydarzeń,
stojący wówczas po drugiej stronie barykady, czyli gen. Nikołaj Tichonowicz
Diomko vel Mieczysław Moczar, Polakiem nie był i za Polaka się nigdy nie
uważał.
Adam Michnik w jednej ze swych książek (w 1995 r.) napisał, że "rok
68 to był horror horrorów". Rok później przyrównał to w "Gazecie Wyborczej"
do... Katynia.
To, co jest najbardziej we wszystkich porównaniach przykre i
bolesne, to fakt, że całkowicie pomija się wydarzenia niewiele wcześniejsze niż
marzec 1968, mianowicie bardzo ostrą walkę z Kościołem i katolikami w PRL w
okresie Milenium Chrztu Polski. Komunistyczne sądy skazały wówczas na kary
więzienia ponad tysiąc osób (!), w tym kilkadziesiąt na 3-5 lat. Skazani
odcierpieli wyroki w całości. Kilkadziesiąt tysięcy ukarano aresztami i
grzywnami. Ale nie byli to członkowie PZPR, "utrwalacze władzy ludowej",
funkcjonariusze bezpieki i weterani "międzynarodowego ruchu robotniczego". Być
może właśnie dlatego tak skutecznie są rugowani z naszej zbiorowej
pamięci.
Marzec 1968 czy Katyń 1940?
Kilka dni temu Gołda
Tencer z Fundacji "Szalom" powiedziała na konferencji prasowej, że w 1968 r.
wydalono z Polski "kilkadziesiąt tysięcy obywateli żydowskiego pochodzenia".
Sygnatariusze "Listu otwartego" Marii Janion w sprawie przywrócenia emigrantom
marcowym polskiego obywatelstwa podpisali się pod stwierdzeniem, że "Wśród
historycznych zbrodni komunizmu hańba marca 1968 roku jest wydarzeniem
szczególnie ciążącym na polskiej świadomości".
Ale przecież podczas
Powstania Antykomunistycznego po 1944 roku komuniści zabili na ziemiach polskich
kilkadziesiąt tysięcy ludzi! W okresie stalinowskim represje, jakie spadły na
Polaków, były nieporównywalne z tym, co działo się w Marcu '68. Jeśli zaś mowa o
zbrodni komunizmu, szczególnie ciążącej na polskiej świadomości, to niewątpliwie
był to Katyń - niezwykły akt ludobójstwa narodowych elit w imię komunizmu...
Sygnatariusze "Listu otwartego" (i uczestnicy wielu innych działań) uważają,
że "Wszyscy, którzy utracili obywatelstwo polskie wskutek antysemickiej nagonki
w marcu 1968 roku, powinni je odzyskać - w 40 lat od tego wydarzenia, bez
upokarzających starań, oczekiwania miesiącami i latami na decyzje urzędników". I
tak się staje - polskie obywatelstwo (na polecenie wicepremiera i ministra spraw
wewnętrznych Grzegorza Schetyny) mają potwierdzać wojewodowie. Te sprawy mają
być prowadzone "szybko i bardzo szybko", a procedura ma być "wręcz
błyskawiczna". Cieszy takie podejście do likwidacji reliktów stalinizmu, ale
natychmiast rodzi się pytanie: a dlaczego nie do wszystkich tego typu spraw?
Dlaczego sprawy o stwierdzenie nieważności stalinowskich wyroków ciągną się
latami, nawet po kilkanaście lat? Dlaczego inne krzywdy, szczególnie z okresu
stalinowskiego, nie mogą być naprawiane w takim tempie przy zastosowaniu
"błyskawicznej procedury"? Kto wie, może potrzebny jest kolejny apel, podpisany
przez tych samych weteranów - podpisywaczy listów otwartych, z Wisławą
Szymborską na czele? Ma ona w tym zakresie olbrzymie doświadczenie, wszak
pierwszy raz miała z tym do czynienia już 8 lutego 1953 roku, podpisując
"Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu
krakowskiego", w którym stalinowski sąd wydał trzy kary śmierci i kilkanaście
wyroków długoletniego więzienia. "(...) wyrażamy bezwzględne potępienie dla
zdrajców Ojczyzny (...) zobowiązujemy się (...) jeszcze bardziej bojowo i
wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i
ostrzej piętnować wrogów narodu (...)". Wtedy też podpis późniejszej noblistki i
ulubienicy Adama Michnika był władzom bardzo potrzebny.
Sprawców marca
1968 nie ściga nikt
Tak długo, jak ci sami ludzie, którzy sprowadzają
marzec 1968 do płaskiego konfliktu Polaków z Żydami, nie wezmą się energicznie
za rozliczenie politycznych i faktycznych sprawców tamtych wydarzeń, nie będą w
swych poczynaniach całkowicie wiarygodni. Bardzo wielu z nich jeszcze żyje, jak
na przykład generałowie Jaruzelski i Kiszczak, czyli michnikowi "ludzie honoru".
Jeśli była to "zbrodnia komunistyczna" (w rozumieniu ustawy z dnia 18
grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni
przeciwko Narodowi Polskiemu), to przecież nie ulega przedawnieniu i jej sprawcy
i wykonawcy powinni być ścigani i osądzeni, niezależnie od tego, jak dobre o
nich mniemanie mają niektórzy dzisiejsi prominenci. Ale też należy wszystko
widzieć we właściwych proporcjach.
Według dokumentu MSW z 1969 roku,
opublikowanego we fragmentach przez Krzysztofa Lesiakowskiego (K. Lesiakowski,
"Emigracja osób pochodzenia żydowskiego z Polski w latach 1968-1969", w: "Dzieje
Najnowsze", nr 2/1993), w okresie od stycznia 1968 r. do sierpnia 1969 r.
wyjechało z Polski 11 tys. 185 osób, w tym 9570 osób dorosłych. Wśród nich było
m.in.:
525 osób piastujących kierownicze stanowiska w ministerstwach; 200
osób z prasy i instytucji wydawniczych; 217 pracowników naukowych; 61 osób z
Komitetu "Polskie Radio i Telewizja"; 176 osób z resortu spraw wewnętrznych (b.
MBP) - z tego 12 osób to byli dyrektorzy departamentów, szefowie WUBP; 28 osób z
sądownictwa, prokuratury i więziennictwa; 55 osób z MON i LWP; 998 rencistów, w
tym 204 osoby pobierające renty z tytułu "szczególnych zasług dla PRL".
Nie
są to informacje ścisłe, albowiem podawano na ogół ostatnie miejsce
zatrudnienia, więc np. stalinowski sędzia kpt. Stefan Michnik mieścił się w
kategorii "instytucje wydawnicze", a wielu byłych funkcjonariuszy MBP to
późniejsi pracownicy naukowi czy "renciści specjalni". Krzysztof Lesiakowski
pominął z powyższego dokumentu imienne wykazy osób emigrujących, arbitralnie
uznając, że "ta część jest mniej ważna z naukowego punktu widzenia, dlatego
zrezygnowano z jej publikacji". A szkoda, bo zawód, stanowisko i miejsce pracy w
tym przypadku - do oceny całości wydarzeń - mogłyby być przydatne. Podziały nie
były wówczas tak jednoznaczne, że można sprawę postawić jasno: "Polacy wypędzili
Żydów". W wielu żydowskich rodzinach część osób wyjechała, część zaś została i
nadal robiła w PRL karierę.
"Otrzymaliśmy od rządu odprawy
finansowe"
Warto tu przytoczyć opinię marcowej emigrantki Krystyny Miller
z jej listu otwartego do marszałka Senatu (opublikowaną m.in. w "Głosie Polskim"
w Toronto 15-19 kwietnia 1998 r.):
"Ja z rodziną wyjechałam w 1968 r.,
dostając zezwolenie na wyjazd do Izraela. (...) Pragnę z całą odpowiedzialnością
przekazać informacje, które towarzyszyły tym wydarzeniom:
1. Nikt ani nas,
ani Żydów z naszej grupy liczącej około 250 osób z Polski nie wyrzucał. Była to
nasza dobra i nieprzymuszona wola.
2. Obywatelstwa polskiego zrzekaliśmy się
dobrowolnie. Nie było żadnego przymusu. Postawiono jeden warunek, na który
zgodziliśmy się: chcesz wyjechać z Polski - zabieramy ci obywatelstwo.
3.
Otrzymaliśmy od rządu odprawy finansowe.
4. Byliśmy wszyscy wdzięczni rządowi
polskiemu, że umożliwił tylko i wyłącznie Żydom opuszczenie Polski.
5. Za
wydarzenia marcowe jest odpowiedzialna partia i rząd komunistyczny, a nie naród
polski. (...)
Jaka to była kara dla wyjeżdżających, jaka to była krzywda,
jakie to było poniżenie, jaka to była hańba, jakie cierpienie, że pozwolono
Żydom na wyjazd z Polski do USA i na Zachód? Sądzę, że prezydentowi i premierowi
zabrakło wyobraźni, a Ameryka pomyliła się im obu z Rosją komunistyczną,
Sybirem, łagrami, do których setki tysięcy Polaków patriotów rządy komunistyczne
deportowały na śmierć, na poniewierkę, na tortury w głąb Rosji. Jak również nie
zabrakło dla nich miejsc w więzieniach i obozach na terenie Polski".
Na tle
wcześniejszych fal emigracji osób pochodzenia żydowskiego z PRL emigracja
marcowa wcale nie była największa. W latach 1956-1957, jak tylko pojawiła się
możliwość "ucieczki" ze stalinizmu, wyjechało ponad 36,5 tys. osób. To także
była bardzo zróżnicowana emigracja i pamiętajmy - że nie wszyscy posiadali
polskie obywatelstwo.
Czy można mówić, że marzec 1968 roku to wyjątkowa,
przełomowa era w historii Polski? Każda przymusowa emigracja jest złem i ludzkim
dramatem. Ale wówczas miliony ludzi, w ogóle nie uwikłanych w budowę i
popieranie zbrodniczego systemu, marzyły o wyjeździe z sowieckiego raju, zwanego
"Polską Ludową". Dla nich taka okazja byłaby niezwykłym dobrodziejstwem. Dlatego
na emigrację osób pochodzenia żydowskiego patrzyli po prostu z zazdrością, że
"oni" mogą swobodnie wyjechać za "żelazną kurtynę". Im to nie było dane. Czuli
się jak obywatele drugiej czy trzeciej kategorii, dla których paszport (choćby w
jedną stronę, z orzeczeniem "utraty" obywatelstwa PRL) był przywilejem nie do
zdobycia. Co więcej, w wielu przypadkach wyjeżdżali ich wcześniejsi prześladowcy
- przełożeni w miejscu pracy, aktywiści partyjni, funkcjonariusze UB, Milicji
Obywatelskiej, ORMO, sędziowie i prokuratorzy. Dlatego ten fragment naszej
historii budzi tyle emocji i jest tak kontrowersyjny.
Pamiętajmy, że niektórzy prominentni przedstawiciele marcowej emigracji są
ścigani przez polskie prawo pod zarzutem popełnienia... zbrodni komunistycznej.
Do rangi symboli stalinowskich prześladowców urośli Stefan Michnik i Helena
Wolińska, ale przecież historycy szacują, że takich osób były wówczas setki.
Posługując się marksistowską terminologią, tak przez nich ukochaną i wybraną,
można więc powiedzieć, że popełniono zbrodnię komunistyczną także na
komunistycznych zbrodniarzach. Dlatego tak trudno jest o tym obecnie spokojnie
dyskutować, tym bardziej że zbrodnia zbrodni nierówna.