Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941
TYGODNIK GŁOS - nr 14 z dnia 7 kwietnia 2001 -
JERZY ROBERT NOWAK
18 marca 2001 tygodnik Forum przedrukował, począwszy od pierwszej kolumny tego periodyku, skrajnie polakożerczy wywiad z Janem Tomaszem Grossem dla "The New Yorkera", zatytułowany wymownie "Polska hańba". Tą "polską hańbą" ma być wg Grossa zachowanie Polaków w czasie drugiej wojny światowej - wszak Gross już od dawna oskarża nas o rzekomy współudział w zagładzie Żydów. Ujawniane w ostatnich dniach fakty (m. in. w wystąpieniach prof. Strzembosza na łamach "Rzeczpospolitej" i "Życia", publikowanych relacjach z 1947 i 1949 roku) pokazują jak nieprawdziwe i oszczercze były próby zwalenia na Polaków winy za niemiecką zbrodnię w Jedwabnem. Co zaś generalnie tyczy się "polskiej hańby"... Myślę, że w czasie drugiej wojny światowej, nie mamy powodów do wstydu.
Wręcz przeciwnie,
Nie jestem zwolennikiem pisania o swym narodzie w duchu panegirycznym, lecz za ciągłym, szczerym pokazywaniem blasków i cieni. Swą postawę już dawno wyraziłem zarówno w dokonanym przeze mnie wyborze pism takiego rzecznika narodowego samorozrachunku jak Cyprian Norwid. Mój wybór jego myśli "Gorzki to chleb jest - polskość" - rozszedł się w 1985 roku w ciągu kilku tygodni w nakładzie 50 tys. egzemplarzy. Podobne spojrzenie, ukazujące jasne i ciemniejsze strony naszej nacji pokazałem również w dwóch kolejnych wydaniach innego mego wyboru "Myśli o Polsce i Polakach". Są okresy w naszych dziejach, które oceniam z prawdziwą goryczą, zarówno w odniesieniu do dawniejszych czasów, jak choćby czasów saskich lub Targowicy, jak i przygnębiającego wręcz zaprzepaszczania szans dla Polski w ostatnim dziesięcioleciu. Myślę, że kiedyś nasi potomkowie będą się szczerze wstydzić naszych fatalnych zaniechań i niedokonań po 1989 roku. Zawsze jednak będę się sprzeciwiał jakimkolwiek plwaniom na tak wspaniałe zachowanie naszych rodaków w czasie drugiej wojny, sprzeciwiał haniebnym uogólnieniom dokonywanym przez Grossa i jego polskich klakierów, niegodnym spojrzeć w oczy polskim patriotom, którzy przeżyli tak heroicznie "czasy pogardy".
Wśród przeróżnych bredni, jakie można znaleźć na kartach najnowszych książek J. T. Grossa jedno z poczesnych miejsc zajmuje sugerowanie jakoby "olbrzymia ilość zamordowanych Żydów" zginęła z winy polskich szmalcowników (por. uwagi Grossa w "Upiornej dekadzie", s. 31-32). Gross przy tym zupełnie przemilcza fakt, że przeważająca część Żydów wysyłana była do obozów śmierci z gett, kierowanych przez własne żydowskie Judenraty i pod nadzorem własnych żydowskich policjantów. Gross tak ochoczo perorujący o polskiej odpowiedzialności za śmierć ogromnej liczby Żydów, zupełnie przemilcza w "Upiornej Dekadzie" tak katastrofalną rolę żydowskich elit. Z nich bowiem wywodziło się gros członków Judenratów, posłusznie wypełniających najbardziej nawet zgubne dla Żydów rozkazy władz niemieckich.
Najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt już w 1963 roku wystąpiła w książce "Eichmann w Jerozolimie" z dramatycznym oskarżeniem przeciw Judenratom, twierdząc, że bez ich pomocy w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów z ich spisaniem i wyszukiwaniem. W różnych miastach okupowanej przez hitlerowców Europy powtarzał się ten sam perfidny schemat - funkcjonariusze żydowscy sporządzali wykazy imienne wraz z informacjami o majątku, zapewniali pomoc własnej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągu. W ocenie Hannah Arendt: "Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej historii (...)" (podkr. J.R.N.) (H. Arendt: "Eichmann w Jerozolimie", Kraków 1987, s. 151).
Uległość Judenratów wobec hitlerowców oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę. Hannah Arendt stwierdza wręcz: "O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę aż do chwili, gdy i ich także deportowano" (H. Arendt: op. cit., s. 151).
Dodajmy przy tym, że odgrywający tak haniebną rolę szmalcownicy, czy pomagające Niemcom w niektórych miejscowościach męty stanowiły prawdziwy margines społeczeństwa polskiego, zbiór szumowin. Wśród Żydów natomiast splamiła się straszliwie wielka część ich elity politycznej i społecznej. Stąd pochodzi tak niebywale ostra konkluzja H. Arendt - "Wszędzie, gdzie byli Żydzi, istnieli uznani przywódcy żydowscy, i to właśnie oni, niemal bez wyjątku współdziałali w ten czy inny sposób, z takiej czy innej przyczyny, z nazistami. Cała prawda przedstawiała się tak, że gdyby naród żydowski był istotnie nie zorganizowany i pozbawiony przywództwa, zapanowałby chaos, ale liczba ofiar z pewnością nie sięgnęłaby 4,5 do 6 milionów ludzi" (H. Arendt: op. cit., s. 151, 160). Arendt powołała się przy tym na oceny sugerujące, że z powyższej ilości Żydów mogłaby uratować się mniej więcej połowa, gdyby nie trzymano się posłusznie zaleceń żydowskich (tamże, s. 160-161).
Żydowski autor Baruch Milch tak pisał w przejmującej relacji o losach Żydów na b. wschodnich kresach Rzeczypospolitej (woj. lwowskie i tarnopolskie): "W każdym razie Judenrat stał się narzędziem w rękach gestapo do niszczenia Żydów, a jak sami członkowie później się wyrażali, są "Gestapem na ulicy żydowskiej (...)" (B. Milch: Mój testament, "Karta", luty 1991, s. 6-7, 16).
Przypomnijmy tu postać Chaima Rumkowskiego, prezesa Rady Żydowskiej w Łodzi, "króla" getta łódzkiego na usługach Niemców. Był on absolutnym władcą getta, w którym kursowały specjalne pieniądze "chaimki" i "rumki" oraz znaczki pocztowe z jego podobizną. Rumkowski urządził sobie harem w jednej willi i wciąż sprowadzał nowe piękne kobiety. W zamian za przyzwolenie Niemców na jego tyranię nad mieszkańcami getta arcygorliwie wykonywał wszystkie niemieckie rozkazy i wyekspediował olbrzymią większość swych poddanych do obozów zagłady. W końcu jednak i jego Niemcy wysłali do Oświęcimia, podobno natychmiast padł ofiarą swych żydowskich współwięźniów, którzy nie zwlekając ani chwili natychmiast po przywiezieniu go do obozu, spalili go żywcem w obozowym piecu (por. E. Reicher: "W ostrym świetle dnia. Dziennik żydowskiego lekarza 1939-1945", oprac. R. Jabłońska, Londyn 1989, s. 29).
Na Węgrzech członkowie Judenratów uczestniczyli w najhaniebniejszych, najbardziej podejrzanych moralnie transakcjach dla ratowania bogatych i wpływowych Żydów kosztem zdradzanych i wydawanych Niemcom ich biednych współziomków. W Budapeszcie za pośrednictwem wybitnego syjonisty dr. Rudolfa Kastnera, Judenraty ułatwiły Eichmannowi uśpienie czujności i deportowanie na śmierć do nazistowskich obozów zagłady 475 tysięcy Żydów w zamian za uratowanie 1.684 bogatych Żydów (znaleźli się wśród nich "ludzie wybitni" i członkowie syjonistycznego ruchu młodzieżowego (H. Arendt: op. cit., s. 54, 152). Eichmann umożliwił "nielegalny" wyjazd ponad półtora tysiąca Żydów do Palestyny (eskorta pociągu składała się w istocie z niemieckich policjantów) w zamian za "ład i porządek" w obozach, zapobieżenie tam panice i ucieczkom bardzo łatwym w zamieszaniu 1944 roku, gdy front był już tak blisko Węgier. W rezultacie tych "uspokajań" w obozach ze strony cieszących się autorytetem wpływowych Żydów Niemcy w porządku "wyekspediowali kilkaset tysięcy Żydów węgierskich" na zagładę. Po wojnie w czasie procesu w Jerozolimie sędzia Benjamin Halevi z Jerozolimskiego Sądu Okręgowego wydał orzeczenie stwierdzające, że Kastner "zaprzedał własną duszę diabłu". Izraelski Sąd Najwyższy pod naciskami polityków unieważnił jednak to orzeczenie, uniewinniając Kastnera, aby zatuszować tak kompromitującą Żydów sprawę. W kilka miesięcy potem w marcu 1957 roku Kastnera zabiło jednak dwóch węgierskich Żydów, którzy przeżyli czas masakry.
Szczególnie ciężkie określenia niejednokrotnie padały wobec policji żydowskiej. Oskarżano ją, że będąc niezwykle służalcza wobec Niemców, nierzadko swym okrucieństwem w stosunku do żydowskich współziomków przewyższała nawet hitlerowców. Słynny kronikarz warszawskiego getta - Emanuel Ringelblum tak pisał o żydowskiej policji: "Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stali, że Żydzi - przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź (...). Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców i Łotyszów. Niejedna kryjówka została "nakryta" przez policję żydowską, która zawsze chciała być plus catholique que le pape, by przypodobać się okupantowi. Ofiary, które znikły z oczu Niemca wyłapywał policjant żydowski (...). Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zbójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag? Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że zbójcy ci za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy (...) Każdy Żyd warszawski, każda kobieta i każde dziecko mogą przytoczyć tysiące faktów nieludzkiego okrucieństwa i wściekłości policji żydowskiej" (E. Ringelblum: "Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 - styczeń 1943", Warszawa 1988, s. 426, 427, 428).
Żydowski policjant Carl Perechodnik, który zginął pod koniec wojny, zapisał w swym pamiętniku: "Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla policjantów żydowskich w Warszawie (...). Skamieniały im serca, obce stały się wszelkie ludzkie uczucia. Łapali ludzi, na rękach znosili z mieszkań niemowlęta, przy okazji rabowali. Nic też dziwnego, że Żydzi nienawidzili swojej policji bardziej niż Niemców, bardziej niż Ukraińców" (C. Perechodnik: "Czy ja jestem mordercą?", Warszawa 1993, s. 112-113).
Jakże żałuję, że polscy czytelnicy nie mają nadal dostępu do najciekawszego chyba dokumentu losów Żydów Warszawy w "czasach pogardy" - wstrząsającego dziennika b. dyrektora szkoły hebrajskiej w Warszawie Chaima A. Kaplana. Jego dziennik tłumaczony był na liczne języki od angielskiego po szwedzki, a jednak nie udostępniono go właśnie Polakom, choć zawiera tak wiele ważnych spostrzeżeń na temat polsko-żydowskich stosunków doby wojny, a także bez porównania uczciwszy i życzliwszy obraz Polaków niż książki Grossa. Myślę, że główną przyczyną dla której cenzorzy spod znaku filosemickiej "poprawności politycznej" opóźnili przyswojenie książki Chaima A Kaplana polskim czytelnikom jest to, że w wielu miejscach zawiera ona szczególnie prawdziwy i bezlitosny osąd warszawskiej Rady Żydowskiej (Judenratu) i żydowskiej policji. Kaplan nazywał wprost Judenrat "hańbą społeczności warszawskiej". Wielokrotnie piętnował zbrodniczą działalność żydowskiej policji pisząc m. in.: "Żydowska policja, której okrucieństwo jest nie mniejsze od nazistów, dostarczyła do "punktu przenosin na ulicy Stawki więcej (osób - J.R.N.) niż było w normie, do której zobowiązała się Rada Żydowska (...). Naziści są zadowoleni, że eksterminacja Żydów jest realizowana z całą niezbędną efektywnością. Czyn ten jest dokonywany przez żydowskich siepaczy (Jewish slaughterers). (...) To żydowska policja jest najokrutniejsza wobec skazanych (...) Nazi są usatysfakcjonowani robotą żydowskiej policji, tej plagi żydowskiego organizmu (...) Wczoraj, trzeciego sierpnia, oni wyrżnęli ulice Zamenhofa i Pawią. (...) SS-owscy mordercy stali na straży podczas gdy żydowska policja pracowała na dziedzińcach. To była rzeź w odpowiednim stylu - oni nie mieli litości nawet dla dzieci i niemowląt (podkr. - J.R.N.). Wszystkich z nich, wszystkich bez wyjątku, zabrano do wrót śmierci" (por. "Scroll of Agency: The Warsaw Diary of Chaim A. Kaplan", New York 1973, s. 384, 386, 389, 399). Na s. 231 swej książki Kaplan cytuje jakże gorzki ówczesny dowcip żydowski. Miał on formę krótkiej modlitwy: "Pozwól nam wpaść w ręce agentów gojów, tylko nie pozwól nam wpaść w ręce żydowskiego agenta!". Podobne w wymowie są zapiski Aleksandra Bibersteina, dyrektora żydowskiego szpitala zakaźnego w krakowskim getcie. W swoich wspomnieniach o żydowskiej służbie porządkowej OD (Ordnungsidienst) Biberstein pisał m. in.: "Przez cały czas okupacji Ordnungsdienst był narzędziem w ręku gestapo, na jego polecenie odemani (tj. członkowie Ordnungsdienst - J.R.N.) wykonywali bez zastrzeżeń najpodlejsze czynności, prześcigając często bezwzględnością Niemców" (A. Bilberstein: "Zagłada Żydów w Krakowie", Kraków 1985, s. 165).
Autor pamiętnika z getta warszawskiego Henryk Makower pisał o jakże niegodnym zachowaniu żydowskiej Służby Porządkowej w czasie blokad domów w getcie: "Blokady wyzwoliły wśród SP (Służby Porządkowej - J.R.N.) całą masę łajdactwa i draństwa. Opornych bito pałkami, nie gorzej od Niemców. Do tego dołączyło się rabowanie opuszczonych mieszkań pod jakimś pretekstem, np. żeby nie zostawiać rzeczy Niemcom. Wielu "porządnych" wyższych funkcjonariuszy SP dorobiło się na różnych tego rodzaju praktykach dużych majątków. Było to zjawisko tak masowe, że nawet tzw. przyzwoici ludzie się chwalili - "ja się na tej akcji dorobiłem" - lub "mój mąż nie nadaje się do dzisiejszych czasów, nic nie zarobił na akcji" (H. Makower: "Pamiętnik z getta warszawskiego październik 1940-styczeń 1943", Wrocław 1987, s. 62).
Wiadomo jest, że policjanci żydowscy, by zadowolić życzenia Niemców wcale nie ograniczali się tylko do wyłapywania swych żydowskich sąsiadów i prowadzenia ich na rzeź, że częstokroć wypełniali narzucane im przez Niemców normy także poprzez odprowadzanie w ręce niemieckich katów na rzeź członków własnych rodzin, czasem nawet ojców, matki, żony. Sam Carl Perechodnik wciąż bije się w piersi na kartach swego pamiętnika, że nie był odważny na tyle, by nie spełnić rozkazu przyprowadzenia własnej żony na plac, skąd powieziono ją na śmierć. Co więcej, zapewniał ją, że nic jej nie grozi (Por. Carl Perechodnik: op. cit. 42, 150).
Przypomnijmy, że pisał na ten temat tak wybitny znawca żydowskiej problematyki, słynny uczony polski z USA - prof. Iwo Cyprian Pogonowski. Otóż stwierdził on, że "każdy żydowski policjant w getcie warszawskim wysłał do komór gazowych Treblinki przeciętnie ponad 2.200 osób. Na Umschlagplatzu w Warszawie policja żydowska dawała strawę w wagonach śmierci, żeby do nich zwabić wygłodzonych mieszkańców getta. Tragedia żydowska podczas II wojny światowej polegała również na tym, że władze niemieckie dokonały ludobójstwa Żydów głównie żydowskimi rękami" (podkr. J.R.N.). I to co akcentuje prof. Pogonowski jest właśnie takim tematem szczególnie wstydliwym dla przeważającej części żydowskich autorów typu Grossa, tym chętniej odwracających uwagę od roli żydowskich policjantów i Judenratów poprzez oszczercze kalumnie przeciw Polakom.
Żydowscy policjanci byli faktycznie zbrodniarzami wobec własnych współrodaków, najczęściej ze strachu, ale nierzadko także z chęci zysku. I właśnie z tej kategorii Żydów, tej grupy najpodlejszej, służalczej wobec morderców własnego narodu, pozbawionej jakichkolwiek skrupułów uratowało się szczególnie dużo osób. Słynny matematyk żydowskiego pochodzenia - Stefan Chaskielewicz, pisał we wstrząsających pamiętnikach: "Ukrywałem się w Warszawie styczeń 1943 styczeń 1945" (wydanych w Krakowie w 1988 r., s. 191-192): "Wśród Żydów, którym pomogło przeżyć posiadanie znaczniejszych funduszy, byli i dawni funkcjonariusze policji żydowskiej, a nawet sławnej ekspozytury Gestapo w getcie. Ci ludzie bowiem obłowili się podczas akcji wysiedleńczej. Trudno tu podać jakiekolwiek ścisłe dane liczbowe. Mogę jedynie powtórzyć stwierdzenie dwóch byłych policjantów, którzy po wojnie, w mojej obecności mówili, że uratowało się co najmniej 200 ich kolegów (...)". Pytanie, czym się zajęli po wojnie ci dawni policjanci żydowscy, którzy przedtem odprowadzili posłusznie tak wielu swoich żydowskich współbraci na śmierć? Ilu z nich poszło do służby w bezpiece, mając tak nieludzkie charaktery, upadłe na "dno podłości"!
Przypomnijmy, że sam Gross na 105 s. "Sąsiadów" stawia celne pytanie: "Czy ludzie skompromitowani współpracą z reżymem opierającym się na przemocy, nie są predestynowani niejako do kolaboracji z każdym następnym terrorystycznym systemem władzy?" Kilka stron dalej (s. 112) czytamy inne pytanie Grossa: "Jak można mieć zaufanie do kogoś kto mordował lub wydawał na śmierć innego człowieka?" Przecież tych dwustu żydowskich policjantów wydało w czasie wojny tysiące swoich żydowskich ziomków na rzeź. Jaka szkoda, że nikt nie spróbował zbadać, ilu z nich zgodnie ze swym zawodem łapaczy poszło po wojnie do bezpieki, by dalej wyłapywać i tropić? Szkoda, wielka szkoda, że Gross, ze swym nosem węszącym wszelkie możliwe zło u Polaków, nie zdobył się na minimalną choćby próbę własnego żydowskiego samorozrachunku, ani słowem nie wspomniał o zbrodniach przywódców Judenratów, żydowskich policjantów czy żydowskich kapo. Szkoda, że ani trochę nie zainteresował się własną "hańbą domową", prześledzeniem losów żydowskich pomocników hitlerowskich katów. Tych ludzi, którzy nigdy nie zostali ukarani za swą haniebną zdradę współziomków, nawet gdy od czasu do czasu prawdę o którymś z nich ujawniano w Izraelu. Na próżno tak oburzał się Szymon Wiesenthal z powodu tej bezkarności byłych żydowskich kolaborantów i kapo (S. Wiesenthal: "Prawo czy zemsta", Warszawa 1993, s. 244).
Ewentualny rozwój zapoczątkowanego przez Hannah Arendt prawdziwie uczciwego żydowskiego samorozrachunku za zachowania doby wojny mógłby być bardzo niewygodny i kompromitujący dla jakże wielu wpływowych Żydów, którzy uratowali się kosztem swoich współziomków. Nagle więc znaleziono świetny sposób na zablokowanie dalszych rozliczeń. Niespodziewanie mnóstwo Żydów nagle zaczęło się mocno bić w piersi swoich polskich współbliźnich twierdząc, że Rady Żydowskie, żydowska policja nie mogły nic innego zrobić, bo działały jakby w całkowitej izolacji, wśród wrogości całego polskiego otoczenia. Nie mogli się opierać, nie mogli iść do partyzantki, bo wszędzie jakoby czyhali na nich polscy antysemici, marząc tylko o tym, aby ich zabić. Jak to dosadnie wyraził jeden z takich żydowskich oszczerców z USA - rabin Moshe Shoenfeld w książce "The Victims of Holocaust accuse" (Ofiary Holocaustu oskarżają), New York 1977: "U Żydów w Polsce przyjęło się powiedzenie: jeśli Polak spotkał mnie na drodze i nie zabił, to tylko przez lenistwo". Zaczęto masowo urabiać teorię, zwłaszcza w książkach licznych Żydów amerykańskich, którzy mieli za co się kajać, iż wszystkiemu winni byli Polacy. Bo Żydzi jakoby bezpieczniejsi byli w nazistowskich obozach śmierci, niż wśród tych "obrzydliwie antysemickich" Polaków, gorszych od Niemców. Przypomnijmy, że słynny polski uczony żydowskiego pochodzenia Ludwik Hirszfeld w pisanej już podczas wojny autobiografii "Historia pewnego życia" przepowiadał, że w pewnym momencie duża część Żydów w imię swych aktualnych interesów zacznie wybielać Niemców. I tak się faktycznie stało kosztem Polski i Polaków. Nagle autentyczna "hańba domowa" Żydów z doby wojny zaczęła być gwałtownie wpychana Polakom jako rzekomo winnym i zhańbionym. Co do prawdziwej perfekcji doprowadził właśnie nowojorski hochsztapler nauki Jan Tomasz Gross.
Żydowscy policjanci wyłapali i odprowadzili na rzeź w służbie dla swych niemieckich panów wielokrotnie więcej Żydów niż zrobili to jacykolwiek polscy szmalcownicy. Czy Gross tego nie zauważył, nie doczytał w przeróżnych książkach, stanowiących obowiązkowy kanon lektur badacza tego okresu, książkach Ringelbluma, Arendt, Perechodnika, Kaplana? Gross, który potrafił wytropić na 1034 stronach książki Bartoszewskiego i Lewinówny jakże nietypową dla wymowy całej tej książki scenę niegodnego zachowania się kilku wiejskich wyrostków, jakoś nie zauważył "podłego zachowania tysięcy dorosłych, doświadczonych członków Judenratów, czy żydowskich policjantów. Nie, to chyba kolejny objaw wspomnianej już szczególnej odmiany ślepoty, która powinna przejść do nauki jako "choroba Grossa".