POPRZEDNIA STRONA

Nie wiedzą, czy się boją?

Grażyna Dziedzińska

Nasz Dziennik -  Piątek, 7 lutego 2003, Nr 32 (1528)

Protesty przeciw ewentualnej wojnie z Irakiem na Zachodzie wciąż się wzmagają. Sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej ks. kard. Angelo Sodano podkreślił zdecydowany sprzeciw Watykanu wobec wojny w Iraku. - Jesteśmy przeciwni wojnie, niezależnie, czy jest to wojna prewencyjna, czy nie - powiedział hierarcha. 130 obradujących w Brukseli prawników z całego świata w swojej odezwie stwierdziło: "Rozpętanie jednostronnej wojny przeciw Irakowi oznaczałoby w świetle prawa międzynarodowego zniszczenie pokoju i stanowiłoby zbrodnię agresji".

Prawnicy zaznaczają przy tym, że ich deklaracja w żadnym razie nie ma na celu popierania władzy irackiej, lecz wynika z przekonania, iż w myśl Karty Narodów Zjednoczonych, stosunki międzynarodowe powinny opierać się na pokojowym rozwiązywaniu konfliktów.

"Żadnej krwi za ropę"
W ocenie prawników ostentacyjne przygotowania USA i Wielkiej Brytanii do użycia siły zbrojnej, są postawą zakazaną przez Kartę Narodów Zjednoczonych. "Wszelkie uczestniczenie w takiej wojnie u boku Stanów Zjednoczonych i wszelka pomoc dla USA byłyby pogwałceniem zasady pokojowego rozstrzygania konfliktów". W całej Europie Zachodniej odbywają się burzliwe demonstracje antywojenne. Również w Stanach Zjednoczonych tysiące ludzi manifestuje na rzecz pokoju, niosąc transparenty z napisami: "Rozbroić Busha", "Nie chcemy wojny", "Żadnej krwi za ropę". Jednak amerykański rząd, pod wodzą prezydenta George'a Busha, lekceważy swoje społeczeństwo i opinię publiczną, powtarzając w kółko, że należy uderzyć na Irak, ponieważ "Saddam Husajn jest największym zagrożeniem dla świata".
Nawet jednak uznając za w pełni uzasadnione demonizowanie dyktatora Iraku, coraz mniej ludzi wierzy, że jego kraj, wyniszczony embargiem (z powodu którego umarło m.in. tysiące niedożywionych noworodków), byłby zdolny i chętny do konfrontacji zbrojnej, szczególnie w sytuacji represji, jakie zostały wobec niego zastosowane.
Takie dążenia i zamiary zawsze natomiast wykazywał rząd premiera Izraela, Ariela Szarona, prowadzący, mimo oburzenia ludzi dobrej woli na naszym globie, okrutną wojnę z palestyńskimi cywilami, podczas gdy rząd USA prawie w ogóle na to nie reaguje. Korzystając z przyzwolenia i zachęty "rzeźnika Libanu", "rzeźnika Palestyny", "Buldożera" - jak określają Szarona dziennikarze z zachodnich mediów - armia izraelska codziennie burzy domy palestyńskie (z reguły razem z mieszkańcami), zabija dzieci rzucające kamieniami, urządza łapanki na młodych Palestyńczyków, torturując ich potem w obozach koncentracyjnych i popełnia inne zbrodnie wojenne, co m.in. udowodniono w raporcie znanej międzynarodowej organizacji ds. praw człowieka "Amnesty International". A jednak administracja amerykańska jakoś nie uważa Szarona za "niebezpiecznego terrorystę", stanowiącego zagrożenie dla pokoju światowego.
Korzystając z parasola ochronnego, jakim jest Waszyngton, militaryści z Tel Awiwu spokojnie, bez żadnych przeszkód rozwijają swoje programy badań i produkcji broni niekonwencjonalnych: masowego rażenia, jak też chemicznych i bakteriologicznych, kompletnie nie przejmując się rezolucjami Rady Bezpieczeństwa ONZ, łącznie z tymi, którzy zakazują produkcji oraz rozpowszechniania broni niekonwencjonalnych, które Tel Awiw podpisał, lecz nie ratyfikował. Przy czym niektórych z tych broni, a mianowicie gazów bojowych, Izrael używa w akcjach przeciw Palestyńczykom, powodując śmierć dzieci, kobiet i innych cywilów. O tym, że Izrael stanowi zagrożenie nie tylko dla pokoju na Bliskim Wschodzie, ale także na świecie, świadczą wypowiedzi Szarona, psychopatycznego zwolennika podbojów w imię stworzenia "Eretz Israel" (Wielkiego Izraela) oraz konkretne militarne poczynania jego rządu.
Oto rwący się do konfrontacji z Irakiem (obok USA) Izrael, liczący na kompletne spacyfikowanie Iraku i dorwanie się do irackiej nafty, nie tylko nie ukrywa, że jest w posiadaniu znacznego potencjału atomowego, ale nawet... usiłuje nim straszyć! Przedstawiciel Izraela oświadczył w Senacie USA, że w razie zaatakowania jego kraju przez Irak bronią biologiczną lub chemiczną (której komisja przecież nie wykryła), Izrael nie zawaha się użyć broni atomowej. Przy okazji dywagacji rosyjskiej "Niezawisimoj Gaziety" na temat możliwości użycia przez Stany Zjednoczone w walce z Irakiem bomby jądrowej B61-11, która skutecznie niszczy obiekty podziemne, ale może też spowodować wyrzucanie radioaktywnych substancji na zewnątrz, Centrum Informacji Obronnej zasugerowało, że ataku atomowego może dokonać także Izrael!

Izraelskie bomby wodorowe
O tym, że nie są to tylko czcze pogróżki, świadczą informacje na temat izraelskich zbrojeń, zamieszczane głównie w amerykańskiej prasie. I tak np. magazyn "Word Tribune" przytoczył fragmenty raportu zatytułowanego "Israel Nuclear Weapons" (Bronie nuklearne Izraela), w którym podano, że Izrael ma już własne bomby wodorowe. W dokumencie sponsorowanym przez Centrum Sił Powietrznych USA ds. Nierozprzestrzeniania Broni Jądrowej, zajmujące się zbieraniem informacji, a ponadto analizowaniem zagrożeń związanych z użyciem broni masowej zagłady, zawarto informacje, że izraelska flota może przenieść większość z 400 bomb wodorowych, znajdujących się na wyposażeniu izraelskiej armii.
Jak wynika z raportu (autorstwa płk. Warnera Farra) izraelski arsenał jądrowy wzrósł z 13 bomb atomowych w 1967 r. do 400 bomb wodorowych i termojądrowych obecnie. Flota izraelska będzie mogła przenosić pociski za pośrednictwem zbudowanych w Niemczech okrętów podwodnych klasy "Delfin". W ten sposób - stwierdza raport - Izrael zyskałby dodatkową możliwość uderzenia jądrowego, obok posiadanych dziś rakiet "Cruise". Urzeczywistnienie tej opcji mogłoby spowodować radykalną zmianę układu sił w trwającym na Bliskim Wschodzie wyścigu zbrojeń, a mianowicie wydatne wzmocnienie pozycji Izraela.
Ciarki chodzą po plecach, gdy uświadomimy sobie, jakie niebezpieczeństwo stanowi taka broń w rękach zdeklarowanego szowinisty Szarona, stosującego terroryzm państwowy, a nie liczącego się z żadnymi ustaleniami międzynarodowymi, rezolucjami ONZ itp. Fanatyka, który powtarza: "Liczy się tylko cel. To, co się raz osiągnie, świat przyjmie jako fakt dokonany". Cała przecież kariera wojskowa i polityczna Szarona, określanego nawet przez proizraelskie pisma zachodnie "faszystą obsesyjnie nienawidzącym Arabów", wykazuje, że ma on chorobliwe ambicje przywódcze. Po każdej zbrodni stara się wykreować na "bohatera", "silnego człowieka". Na razie Szaron chce zagarnąć całą Palestynę i zniszczyć Irak, jednak jego plany podbojów są o wiele rozleglejsze. W Instytucie Studiów Strategicznych w Tel Awiwie powiedział on: "Strefy naszych interesów nie ograniczają się tylko do krajów Bliskiego Wschodu, rejonu mórz Śródziemnego i Czerwonego. Dla zapewnienia naszego bezpieczeństwa [niezmienny chwyt propagandowy militarystów izraelskich - przyp. autorki] powinny one rozprzestrzeniać się również na takie państwa, jak Turcja, Iran i Pakistan; na takie obszary, jak Zatoka Perska i Afryka, w szczególności zaś na kraje północnej i środkowej Afryki" (sic!).
Najbardziej uderzające w tym wszystkim jest to, że "walczący z terroryzmem" i "o prawa człowieka" rząd Busha nie tylko nie ogranicza awanturniczych zapędów Izraela, lecz jeszcze je umacnia finansowo oraz militarnie. Dlaczego tak się dzieje? Zastanawiają się nad tym nawet wybitni wojskowi i politycy USA, którzy nie uważają, żeby utożsamianie się Waszyngtonu z agresywnymi poczynaniami Izraela było korzystne dla obrazu Ameryki na świecie, a szczególnie aby było korzystne dla USA z punktu widzenia interesów gospodarczych.

"Zawsze dostają to, czego żądają"
Oto np. admirał Thomas Moorer w rozmowie z dziennikarzem polonijnego "Dziennika Związkowego", wychodzącego w Chicago, dał przykład ogromnych wpływów żydowskiego lobby, o czym przekonał się w czasie pełnienia stanowiska przewodniczącego Szefów Połączonych Sztabów. - W czasie wojny arabsko-izraelskiej w 1973 r. - opowiadał - Mordechaj Gur, attaché wojskowy w izraelskiej ambasadzie, który później został szefem sił zbrojnych Izraela, zażądał, aby USA dostarczyło Izraelowi samoloty wyposażone w najnowszy cud wojennej technologii, antyczołgowe rakiety typu powietrze-ziemia o nazwie Maverick. W tym czasie mieliśmy tylko jeden szwadron wyposażony w te rakiety. - Nie możesz dostać tych samolotów - wyjaśniłem Gurowi. - Sami mamy ledwie jeden szwadron. Poza tym przekonywaliśmy Kongres, że bardzo potrzebujemy takiego wyposażenia. Gdybyśmy wam teraz je oddali, Kongres podniósłby wrzawę. Ale Gur tylko uśmiechnął się i powiedział: "Daj mi samoloty, a ja się zajmę Kongresem". Moorer zamyślił się przez chwilę, a potem dodał: "I tak zrobił. Jedyny amerykański szwadron wyposażony w Maverick dostał... Izrael".
W swoim biurze w Waszyngtonie, już jako konsultant Georgetown University Center for Strategic and International Study, Moorer mówi: "Byłem temu bardzo przeciwny, lecz mój głos nie liczył się wobec politycznego oportunizmu na poziomie prezydenckim. Zwracam uwagę, że w tym czasie Richard Nixon dogorywał z powodu Watergate. Żaden prezydent nie sprzeciwiłby się wówczas Izraelczykom. Nie mogę tego pojąć. Zawsze dostają to, czego żądają. Na bieżąco wiedzą wszystko, co się u nas dzieje. Doszedłem do tego, że przestałem robić jakiekolwiek notatki. Gdyby Amerykanie wiedzieli, jaką pętlę ci ludzie zarzucili na nasz rząd, już dawno doszłoby do zbrojnych wystąpień. Amerykańscy obywatele nie mają pojęcia, co się dzieje".
Wydaje się jednak, że bierność amerykańskich polityków i wojskowych oraz unikanie konfrontacji z proizraelskim lobby wynika nie tyle z niewiedzy, jeśli idzie o jego poczynania, ile z obawy o utratę głosów żydowskich w wyborach na różne stanowiska i ze strachu o stołki. Wszelka bowiem krytyka pod adresem Izraela spotyka się z atakami amerykańskich Żydów. W 1977 r. gen. Brown, szef Zjednoczonych Sztabów, znany z tego, iż nie lubi ukrywać swych opinii, w rozmowie z pisarzem Renanem Lurie oświadczył: "Z punktu widzenia wojskowego Izrael jest ciężarem dla USA". Na sesji "Pytania i odpowiedzi" w Duke University Law School w 1974 r. wyraził ubolewanie z powodu potęgi żydowskiego lobby, które - jak stwierdził - "szczyci się możliwością kontrolowania Kongresu amerykańskiego. Oni mogą to robić - zaznaczył - ponieważ w ich posiadaniu, jak wiadomo, znajdują się wszystkie banki i koncerny prasowe w naszym kraju. Tylko patrzeć, jak pojawi się u nas izraelska waluta obiegowa".
Na skutek zajadłych protestów przedstawicieli amerykańskich Żydów i nacisku proizraelskiego lobby prezydent Ford udzielił generałowi "reprymendy" za "nierozważne" sądy. Oficjalni przedstawiciele Pentagonu, dobrze znający generała Browna, wyjaśnili dziennikarzowi z "International Herald Tribune", że tylko dlatego uratował on swoje stanowisko, ponieważ jest "wielce zasłużonym ekspertem wojskowym i dzięki połączeniu cech swojej osobowości z ogromnymi zdolnościami, zdobył wierną lojalność kolegów i podwładnych i ta sieć przyjaźni pomogła mu zachować stanowisko". Niemniej jednak, kiedy Carter kandydował na prezydenta USA w swej przedwyborczej kampanii natychmiast zapewnił, że "nie zamierza mianować gen. Browna na żadne z wysokich stanowisk rządowych".
Wszystko wskazuje na to, że prezydent Bush junior także skwapliwie kontynuuje tradycję uległości wobec proizraelskiego lobby, nie reagując na zbrodnie wojenne Izraela i postępując tak, jak tego życzą sobie Szaron i jego siepacze, którzy przede wszystkim prą do wojny z Irakiem.